Pep Guardiola wyrzucił w błoto setki milionów euro. Defensywna farsa w wykonaniu Manchesteru City

Pep Guardiola wyrzucił w błoto setki milionów euro. Defensywna farsa w wykonaniu Manchesteru City
CosminIftode / shutterstock.com
345 milionów euro. To astronomiczna kwota, za którą spokojnie można by stworzyć naprawdę mocny, europejski zespół. Tymczasem Pep Guardiola wolał wydać tyle pieniędzy na “wzmocnienia” w linii obrony Manchesteru City. Cóż, efekty wzbudzają jedynie uśmiech politowania. I przyprawiają Hiszpana o ból głowy.
Trzecia seria gier Premier League zostanie zapamiętana niemal wyłącznie za sprawą popisu Leicester City. Ekipa Brendana Rodgersa z zimną krwią wykorzystała prezenty otrzymane przez piłkarzy Manchesteru City i “zapakowała” im pięć goli. Jamie Vardy i spółka urządzili sobie prawdziwą strzelaninę. Obrońcy sprowadzeni razem za setki milionów euro znów się nie popisali.
Dalsza część tekstu pod wideo

City, mamy problem

Po ostatnim gwizdku niedzielnej kanonady na Etihad, maniacy statystyk prędko podali, że Pep Guardiola nigdy wcześniej podczas trenerskiej kariery nie stracił pięciu bramek w meczu domowym. Z kolei dla Manchesteru było to pierwsze ligowe lanie od czasów słynnego 8:1 przeciwko Middlesbrough w ostatniej kolejce sezonu 2007/08. Sęk w tym, że w futbolu pieniądze nie otwierają wszystkich drzwi. Aby przełożyć budżet na sportowy sukces, trzeba nimi odpowiednio zarządzać. City z Guardiolą na czele tego nie robi. Kolejne kolosalne sumy są po prostu wrzucane do kominka. Przepłacone nazwiska oferują tyle, ile widzieliśmy w starciu z Leicester.
Benjamin Mendy, Kyle Walker i Eric Garcia kolejno sprokurowali rzuty karne dla rywali. Bronić można tylko młodego Hiszpana, bo akurat jego sprowadzono do Anglii za darmo. Chociaż warto zauważyć, że według medialnych doniesień 19-latek wróci w najbliższych dniach do Barcelony. Prawdopodobnie dlatego, że nie wpisuje się w trend budowy defensywy. U Pepa w tyłach ma być drogo. I słabo.

Papierowe wzmocnienia

Ktoś mógłby powiedzieć, że to tylko przypadek, błąd w Matrixie i po takiej porażce łatwo jest wytykać błędy, lecz problem w tym, że to nie był jednorazowy wybryk. Oczywiście, dotychczas Manchester nie tracił pięciu bramek w jednym spotkaniu, jednak ich defensywa od lat nie przypomina monolitu. To nawet nie kolos na glinianych nogach. Dno i trzy metry mułu. A wyniki defensywne odbijają się na poczynaniach całej drużyny. City przegrało 10 razy na przestrzeni minionych 36 spotkań ligowych. Dla porównania, Liverpool poniósł porażki w 10 z ostatnich 128 meczów Premier League.
Tyle warte są zakupy wicemistrzów Anglii. Poza Edersonem nie sprawdził się żaden defensywny transfer katalońskiego menedżera. Co roku słyszymy o rewolucji, która wreszcie ma przynieść oczekiwane efekty. Jamie Vardy pewnie z uśmiechem na twarzy i Red Bullem w dłoni słyszał zapowiedzi poprawy gry obronnej zespołu z Etihad.
Kłopoty nie wzięły się znikąd. 49-letni menedżer stał się specjalistą w zakresie przepłacania za co najwyżej średnich graczy. Czy Benjamin Mendy był wart ponad 50 milionów euro? Czy za środkowych obrońców z Evertonu i Bournemouth należy płacić jeszcze więcej? Przypomnijmy, że “Wisienki”, z Nathanem Ake w składzie, z hukiem spadły z ligi, tracąc średnio prawie dwie bramki na mecz. I potem ten sam zawodnik widziany jest jako zbawienie potentata z niebieskiej części Manchesteru? No coś tu nie gra.
Oczywiście, choćby Virgil van Dijk również nie przychodził do Liverpoolu z ekipy z wyższej półki, ale po nim od razu było widać czystą piłkarską jakość. Juergen Klopp kilka tygodni po transferze powiedział, że mógłby napisać książkę o umiejętnościach rosłego stopera. Cóż, Pep Guardiola na razie zbiera materiał na poradnik pod roboczym tytułem: “Jak marnotrawić nieograniczony budżet.” Spodziewajmy się przynajmniej kilkuset stron. Nowe rozdziały już się tworzą, patrząc na poczynania “Obywateli” na rynku transferowym.

Defensywa bez lidera

W składzie ewidentnie brakuje wyrazistego lidera obrony. Kogoś, od kogo biłaby naturalna pewność siebie. Kto samym wyglądem i posturą wpłynąłby na osiągane wyniki. Na Etihad nie ma obecnie skały w typie Van Dijka czy Sergio Ramosa. Są co najwyżej kamyczki wrzucane do ogródka szkoleniowca. Bez potężnego filaru nie da się zbudować nic trwałego.
- Virgil wszedł do zespołu i momentalnie stał się jego przywódcą. To ważne, aby w linii obrony mieć kogoś takiego - komentował ponad rok temu Daniel Agger.
Niełatwo sprowadzić zawodnika na tak wysokim poziomie, z odpowiednią mentalnością i cechami przywódczymi, ale warto chociaż próbować. A Guardiola jakby w ogóle nie wyciągał wniosków z poprzednich lat. Najpierw pokładano nadzieje w Johnu Stonesie, do którego już w Evertonie przylgnęła łatka stopera popełniającego masę błędów. Gdy flegmatyczny Anglik fatalnie wszedł do zespołu, Guardiola robił dobrą minę do złej gry.
Potem przyszedł czas na transfer równie momentami elektrycznego Aymerica Laporte’a. Doszły do tego nietrafione zakupy na boki obrony, a teraz lekiem na całe zło ma być Nathan Ake. Zamiast kupować czterech graczy po 50 milionów, znacznie lepiej byłoby wydać więcej raz, a porządnie, sprowadzając defensora oferującego spokój, opanowanie, chłodny umysł. Aspekt mentalny w tyłach odgrywa ogromną rolę, co widać na przykładzie City. Dziś to ekipa, którą łatwo złamać. Gdy przydarza się pierwsze niepowodzenie, wszystko momentalnie posypuje się jak domek z kart. Zrezygnowanie było widoczne. Czy to z Leicester czy w ostatnich latach w Lidze Mistrzów. Tam na wierzch wychodziły wszelkie mankamenty, a przeciwnicy pokroju Lyonu czy Monaco bez przeszkód zdobywali minimum trzy bramki.

Jak trwoga, to do banku

Na Etihad potrzebny jest wstrząs. Guardiola może wylewać siódme poty, stojąc przy linii bocznej, ale na samej murawie brakuje szefa z krwi i kości. Młody Garcia popełni błąd i kogo widzi wokół siebie? Nathana Ake albo Benjamina Mendy’ego, zresztą częściej brylującego w mediach społecznościowych, aniżeli na boisku. Alternatywy z ławki to wspomniany Stones i Oleksandr Zinczenko. Czyli piłkarz przemianowany na bocznego obrońcę z pozycji ofensywnego pomocnika. Mało kto wydałby na taki zestaw personaliów 35 milionów, a co dopiero kwotę 10 razy większą.
Szansa na poprawę tkwi w jeszcze jednym transferze. Klub z Etihad właśnie wzmocnił Ruben Dias z Benfiki Lizbona. Zawodnik bardzo dobry, bez dwóch zdań. Ale czy już warty tak bajońskiej sumy? Z drugiej strony, Dias dzierżył w portugalskim klubie opaskę kapitana, zebrał doświadczenie w Lidze Mistrzów i na arenie międzynarodowej (19 występów w reprezentacji). Dodatkowo lubi wyprowadzać piłkę, stwarza zagrożenie w powietrzu, imponuje warunkami fizycznymi. Ale po raz wtóry mamy do czynienia z ewentualnym dodatkiem, a nie filarem, od którego zaczynamy kształtowanie bloku defensywnego. I nietrudno odnieść wrażenie, że Ruben był tylko paniczną opcją rezerwową, konkretnie numer cztery, po Kalidou Koulibalym, Jose Gimenezie i Julesie Kounde.
Portugalczyk może błyskawicznie przeskoczyć w klubowej hierarchii konkurentów, chociaż i tak marne to pocieszenie dla sympatyków “The Citizens”. Ruben Dias nie zmieni tego, że w ostatnich latach Guardiola wyrzucił w błoto kilkaset milionów euro. W spotkaniach z Burnley czy Southampton klasa Kevina de Bruyne’a, Raheema Sterlinga i reszty może przesądzać o łatwym zwycięstwie. Tylko, że to za mało. To nie wystarcza na mocniejszych rywali na krajowym podwórku i Lidze Mistrzów. Zamiast piłkarskiej symfoniii, kibice City otrzymują, tak jak w miniony weekend, repertuar “Maroon Five” w wykonaniu kapeli Jamiego Vardy’ego.

Przeczytaj również