Pierwszy mistrz kraju zza Koła Podbiegunowego. Norweskie Leicester triumfuje i mści się za lata prześladowań

Pierwszy mistrz kraju zza Koła Podbiegunowego. Norweskie Leicester triumfuje i mści się za lata prześladowań
ph.FAB/shutterstock.com
Do najwyższej klasy rozgrywkowej powrócili dopiero trzy lata temu. Rok później prawie z niej spadli. Udało im się jednak utrzymać, a w tym tygodniu przeszli do historii jako pierwszy klub zza Koła Podbiegunowego, który został mistrzem Norwegii. Historia FK Bodo/Glimt zaskakuje, a ich wywalczony w spektakularny sposób tytuł jest ważny nie tylko ze sportowego punktu widzenia.
Aspmyra Stadion to kameralny obiekt na niewiele ponad 5,5 tys. widzów. Gdyby nie pandemia, w tym roku pewnie pękałby on w szwach. Tymczasem wskutek koronawirusa, przez większość trwającego wciąż sezonu norweskiej Eliteserien, na stadion wpuszczanych było mniej więcej 200 kibiców. Reszta musiała szukać alternatywnych opcji - od wspinania się na pobliskie budynki, aż po wynajmowanie podnośników.
Dalsza część tekstu pod wideo
Wszyscy w Bodo, ale też i całym regionie chcą bowiem obejrzeć niesamowitą drużynę, którą stworzył w tym arktycznym miasteczku trener Kjetil Knutsen. Po niespodziewanym wicemistrzostwie w ubiegłym sezonie, w tym Glimt jeszcze bardziej zaskoczyli całą piłkarską Norwegię. W zeszły weekend, dzięki wygranej 2:1 z Strømsgodset, przypieczętowali pierwsze w historii mistrzostwo kraju. Co więcej, aktualnie mają aż 18 punktów przewagi nad drugim Molde. Rewelacja!

Idealny czarny koń

Budżet klubu z Bodo stanowi zaledwie 1/10 tego, ile mogą wydać najbogatsi norwescy potentaci. Sama drużyna, choć wcześniej stawała już na ligowym podium, raczej przez lata kojarzyła się z ligowym średniakiem. Takim balansującym na granicy pierwszej i drugiej klasy rozgrywkowej. Nic więc dziwnego, że znalazła się spora grupa dziennikarzy, która opisuje tegoroczny sukces Glimt w podobnych tonach, co triumf Leicester City w Premier League w 2016 roku.
- Wiele gazet porównuje ten sukces do tego, co osiągnęły “Lisy” i traktują Bodo jako idealny przykład “czarnego konia”. To zespół, który rzeczywiście miał swoje wzloty i upadki. Osiągał sukcesy w latach 70. czy 90., ale mistrzostwo jest zdecydowanie jego największym dokonaniem historii i chyba nikt się tego nie spodziewał - mówi nam Andreas Sandnes Olsen, dziennikarz lokalnego serwisu i miesięcznika “Bodo No”.
Za sukcesem Bodo/Glimt nie stoi jednak żaden bogaty biznesmen, jak to miało w przypadku angielskiego zespołu. Norwegowie, wykorzystując świetną akademię oraz dobrą znajomość pozostałych lokalnych drużyn, postawili na ludzi z regionu. Według niedawnych słów przedstawicieli klubu na łamach “New York Timesa” mają oni stanowić przynajmniej 40% kadry pierwszego zespołu.
- Ten sukces to właśnie przede wszystkim zasługa samej drużyny z północy. Grają oni, oczywiście zachowując proporcje, po prostu fantastycznie. Ofensywnie, z pomysłem i polotem. Widać, że to jest coś więcej niż drużyna. W Bodo jest zgrana paczka, wielu zawodników pochodzi z regionu i jest związanych z klubem od lat - opisuje świeżo upieczonego mistrza Adrian Adamus, autor takich stron, jak “Futbol Po Skandynawsku” i “Piłkarska Norwegia”.

Najważniejszy jest mental

Bo gdy opisuje się ekipę Bodo/Glimt, to wszyscy związani z klubem zgodnie przyznają, że ciężko wyróżnić tylko jedną osobę, która szczególnie przyczyniła się do tego mistrzostwa. Z jednej strony są bowiem diabelsko skuteczni Kasper Junker i Philip Zinckernagel (w sumie 34 gole w sezonie), którzy do niedawna tworzyli świetne trio ze sprzedanym do Milanu Jensem Petterem Hauge. Z drugiej, drużyna dysponuje klasowym środkiem pola w osobach Ulrika Saltnesa i Patricka Berga, czyli piłkarzy związanych z klubem od najmłodszych lat. Wreszcie jest jednak także sztab trenerski i, jeśli już, to chyba właśnie on zasługuje na tę szczególną uwagę.
- Oczywiście jedną z kluczowych postaci jest trener Kjetil Knutsen. Niemający wcześniej żadnych sukcesów, pracujący w mniejszych klubach w Bergen 52-latek, przejął drużynę po awansie w 2017 roku. Postawił on na ofensywny futbol i przede wszystkim przygotowanie mentalne - opisuje szkoleniowca Glimt Adamus.
Do sztabu trenerskiego Knutsena dołączył wtedy Bjornn Mannsverk. Niebędący fanem futbolu były pilot Norweskich Sił Powietrznych został trenerem mentalnym zespołu, ale zgodził się na tę ofertę z dwoma zastrzeżeniami. Co istotne, nie chciał pobierać pensji od klubu. Szybko zaznaczył też, że nie zamierza być “agentem treenera” i piłkarzom będzie mówił to, co uważa za stosowne. To właśnie Mannsverk wprowadził wiele ciekawych rozwiązań, w tym m.in. obowiązkową medytację przed każdą sesją treningową.
- Klub bardzo sporo poświęcił treningowi mentalnemu, a ten chyba wciąż jest niedoceniany przez wiele innych zespołów. Knutsen wraz z Mannsverkiem i resztą swoich współpracowników dokonali czegoś niesamowitego. Na przestrzeni całego sezonu w zespole była widoczna ogromna jedność, pasja i determinacja do osiągnięcia wspólnego celu, co ostatecznie udało się w stu procentach - przyznaje Olsen.

Utarcie nosa południu

A jeszcze nie tak dawno temu region północnej Norwegii, w tym okręg Nordland, gdzie leży Bodo, nie mógłby sobie pozwolić na tak wielki sukces. Wszystko ze względów nie tyle czysto finansowych czy sportowych, ale także regulaminowych.
- W przeszłości północ kraju musiała mierzyć się ze sporą dyskryminacją ze strony reszty kraju, choć nikt nie wie tak do końca z jakiego powodu. Kiedy w latach 60. i 70. sporo mieszkańców z naszego regionu chciało przeprowadzić się do Oslo, na wielu ofertach wynajmu nieruchomości widniał dopisek, że nie dotyczą one przybyszów z północy Norwegii. Wszystko to miało też wpływ na norweski futbol. Do początku lat 70. zespoły z północy kraju nie mogły uczestniczyć w najwyższej klasie rozgrywkowej - opowiada Olsen.
Dla kibiców Bodo/Glimt mistrzostwo to więc najlepszy sposób na utarcie nosa rywalom z południa kraju. Oni sami, dość niespodziewanie, też przeszli do historii, a to wszystko za sprawą szczoteczek do zębów. Gigantyczne przedmioty służące na co dzień do higieny osobistej obecne są na stadionie klubu właśnie od mniej więcej połowy lat 70.
- Podczas jednego ze spotkań w 1974 roku, gdy Glimt występowało w 2. dywizji, lider grupy kibiców Arnulf Bendixen, chcąc wezwać fanów do wspólnego śpiewania, poprosił o jakiś przedmiot, dzięki któremu mógłby prowadzić doping. Jeden z jego przyjaciół miał w kieszeni właśnie szczoteczkę do zębów. I tak to się zaczęło. Od tego momentu coraz więcej osób zaczęło przynosić na mecze na Aspmyra “tannborsten”, czyli szczoteczki. Na 35-lecie rozpoczęcia tej tradycji, w 2009 roku producent szczoteczek Jordan wypuścił specjalne przedmioty z logo B/G. Można je kupić właściwie w każdym sklepie w Bodo. Szczoteczkę do zębów dostaje także kapitan każdej drużyny przyjeżdżającej na stadion przy Fridtjof Nansens vei 3 - wyjaśnia Adamus.

Spokojna przyszłość

I taka szczoteczka zapewne zostanie też przekazana już niedługo któremuś z kapitanów innego mistrza kraju w eliminacjach Ligi Mistrzów. W nich Bodo/Glimt oczywiście zadebiutuje, ale już w tym roku było blisko wielkiej sensacji w trzeciej rundzie kwalifikacji do Ligi Europy. Drużyna Knutsena nawet przez minutę prowadziła w meczu z Milanem, jednak ostatecznie “Rossoneri” triumfowali 3:2.
To właśnie po tamtym spotkaniu do ekipy z Mediolanu za rekordową kwotę pięciu milionów euro odszedł Jens Petter Hauge, który już strzela dla siedmiokrotnego zdobywcy Pucharu Europy. W Bodo zdają sobie sprawę, że po tym niesamowitym sezonie pewnie więcej utalentowanych piłkarzy z obecnego składu zdecyduje się na spróbowanie sił w innych zespołach. W klubie podchodzą jednak do całej tej sytuacji ze sporym spokojem, na co wpływ ma bez wątpienia wysoki poziom szkolenia następców obecnych gwiazd.
- Kilka lat temu w Bodo wprowadzono duże zmiany w akademii, którą zarządza Anglik Gregg Broughton. W tej chwili akademia przy Aspmyra Stadion jest uważana za jedną z trzech najlepszych w kraju. W Bodo twierdzą natomiast, że na ten sukces zapracowali ciężką pracą wszyscy w klubie - od sprzątaczki po prezesa. I trudno się z tym nie zgodzić - ocenia Adamus.
I ci wszyscy ludzie w klubie mogą być teraz wzorem dla reszty regionu. Bodo/Glimt pokazało bowiem, że północ Norwegii to nie tylko piękne widoki i wspaniałe miejsce na wakacje, ale także bardzo ambitni ludzie, którzy chcą sięgać po najwyższe laury.
- Cały region już teraz jest dość dużą atrakcją turystyczną, ale to prawda, że dotąd nie był on znany z wielkich sukcesów sportowych. Mistrzostwo Bodo jest chyba pierwszym osiągnięciem, które wywołało tak spore poruszenie w mediach. Być może będzie to przełom dla sportu w tej części Norwegii, a także motywacja dla pozostałych tutejszych zespołów, że w sporcie niemożliwe nie istnieje - podsumowuje Olsen.
Przykład Bodo/Glimt jest chyba tego najlepszym dowodem.

Przeczytaj również