Pierwszy wywiad Łukasza Piszczka po odejściu z BVB! "Przez ostatnie 2 tygodnie płakałem najwięcej w życiu"

Pierwszy wywiad Łukasza Piszczka po odejściu z BVB! "Przez ostatnie 2 tygodnie płakałem najwięcej w życiu"
własne
W pierwszym wywiadzie udzielonym po zakończeniu kariery w barwach Borussii Dortmund Łukasz Piszczek opowiedział nam m.in., co czuł po finale Pucharu Niemiec, kto mu gratulował, dlaczego pożegnanie z BVB było tak wyjątkowe, czy faktycznie mógł zostać w klubie na jeszcze jeden rok i jakie miał szanse na przejście do Legii Warszawa. Zdradził też plany na najbliższą przyszłość. Razem z marką Okocim zapraszamy na wywiad w dobrym składzie!
TOMASZ WŁODARCZYK: Czy przez ostatnie dwa tygodnie płakałeś najwięcej w swoim życiu?
ŁUKASZ PISZCZEK: Prawdopodobnie tak. Kumulacja emocji była tak duża, że trudno było się powstrzymać. Złożyło się na to wiele historii. Przede wszystkim zakończenie mojej kariery w Borussii Dortmund, ale też swoje zrobiły okoliczności, w jakich do tego doszło. Jeszcze dwa miesiące temu nie przypuszczałbym, że uda mi się zamknąć karierę tak piękną klamrą. A jednak! Końcówka sezonu i to co osiągnęliśmy sprawiły, że ze sceny schodzę jako piłkarz spełniony i zwycięzca.
Ten czas to Twój wielki benefis, ale w okolicznościach, które dla BVB miały też swój ciężar.
Tym lepiej to wszystko smakowało. Nie odciąłem kuponu w nieistotnym czasie. Ratowaliśmy sezon. Jestem szczęśliwy i dumny, że się udało. Miałem wymierny udział w zdobyciu Pucharu Niemiec i wywalczeniu miejsca na podium Bundesligi. W pewnym momencie myślałem, że z planu na piękne pożegnanie nic nie będzie. Nie czułem się najlepiej, bo trenowałem jako środkowy obrońca ustawiony w dwójce lub trójce. W końcu powiedziałem trenerowi, że chciałbym być brany pod uwagę na swojej nominalnej pozycji. Byłem bardzo daleko od gry. Na mecze Bundesligi jeździło dwudziestu zawodników, a ja nawet nie wychodziłem na rozgrzewkę.
To było trudne do przetrawienia dla piłkarza, który coś wygrał w swoim życiu. Jednak powiedziałem sobie, że nic się nie zmienia. Pracuję jak zawsze i może nadejdzie moja szansa. Od lat w takim podejściu pomaga mi praca z psychologiem, Kamilem Wódką, który nauczył mnie być zawsze gotowym. Stało się. Szansa na prawej obronie przyszła w ważnym momencie, a ja nie dałem po sobie poznać, że byłem długo poza grą. Złapałem rytm jak za dawnych lat. Czułem się świetnie. Samemu sobie udowodniłem, że ciągle trzymam wysoki poziom. Myślę, że inni też to dostrzegli. Ta końcówka była dla mnie bardzo przyjemna. Zleciała błyskawicznie. Aż pomyślałem - “czemu to już się kończy?”.
Kończy, bo tak sobie zaplanowałeś. Naprawdę po tym świetnym finiszu ani razu nie kusiło Cię, żeby pograć jeszcze rok lub dwa? Pojawiały się różne propozycje. Mówiło się o Legii Warszawa czy jeszcze jednym przedłużeniu kontraktu z BVB.
Z trenerem Czesławem Michniewiczem znamy się od lat. Rozmawialiśmy prywatnie o moich planach. Podpytywał, czy może nie dałoby się ich zmienić, ale ja już rok temu powiedziałem sobie, że nie wrócę do Ekstraklasy. Legia nie była jedyna, która pytała. Większa grupa klubów składała różne propozycje, ale nie byłem zainteresowany.
A Borussia?
Po finale Pucharu Niemiec był taki moment, że usiedliśmy z szefami BVB i zaczęliśmy rozmawiać. Temat wyszedł od Michaela Zorca, dyrektora sportowego klubu, który zapytał, czy nie zastanowiłbym się nad pozostaniem na jeszcze jeden sezon. Nie będę zaprzeczał, że zupełnie o tym nie pomyślałem. Tylko głupi nie zmienia zdania. Jednak podszedłem do tego na spokojnie. Poprosiłem, żebyśmy dali sobie kilka dni do namysłu, aby szefowie byli w stu procentach przekonani do tego pomysłu. Zastanowili się, czego dokładnie ode mnie oczekują.
Usiedliśmy jeszcze raz i wspólnie zdecydowaliśmy, że jednak teraz jest idealny moment na pożegnanie. Musiałbym odkręcać pewne decyzje. Przestawiać się o 180 stopni. Zacząłem już zamykać swoje sprawy w Dortmundzie - na przykład ogarniać sprzedaż domu. Córka kończy szkołę, więc to dobry moment na przenosiny do Polski. Zapadło za dużo ważnych decyzji, zwłaszcza rodzinnych. Pojawiłby się spory chaos, czego nie lubię. Ostatecznie wspólnie oszczędziliśmy sobie tego bólu głowy.
Faktycznie chyba nie mogliście rozstać się w lepszych okolicznościach.
Finał Pucharu Niemiec to była emocjonalna bomba. Już przy czwartym golu dla nas byłem na granicy łez. Drużyna się cieszyła, a ja gdzieś na środku boiska przykucnąłem i biłem pięściami o murawę. Wiedziałem, że nic już nie odbierze nam trofeum. Jednocześnie coraz mocniej docierało do mnie, że to ostatnie finałowe minuty. Roman Bürki podbiegł do mnie i zażartował: “Stary, spokojnie. Wiem, że jesteś zmęczony, ale wytrzymaj jeszcze chwilę. Zaraz koniec meczu i będziesz mógł sobie odpocząć”. Odgoniłem go. Łzy już mocno napływały do oczu, a mecz trwał - trzeba było się pozbierać. Po ostatnim gwizdku wszystko puściło. Szczerze mówiąc, niewiele pamiętam z obrazków, które obiegły media po meczu. Jednak z boku wygląda to inaczej niż z perspektywy podrzucanego pod dach Stadionu Olimpijskiego (śmiech). Potem na spokojnie to sobie wszystko obejrzałem. Gdy rok temu przedłużałem kontrakt z klubem, dokładnie tak to sobie wymarzyłem. Nie dało się spiąć lepszą klamrą jedenastu lat, które spędziłem w Dortmundzie.
Potem czekało Cię jeszcze piękne pożegnanie na własnym stadionie.
Powiem ci, że brałem to już nieco bardziej na spokojnie. Żeby nikt nie zrozumiał mnie źle. Gdy zobaczyłem wielką koszulkę z numerem 26 i piękne hasła pod moim adresem, byłem bardzo dumny, że tacy kibice, tak wielki klub żegna mnie z największymi honorami. Ale po wcześniejszych kilku dniach przepełnionych emocjami byłem mocno przebodźcowany. Nie jestem człowiekiem, który lubi być w centrum uwagi, a ta była na mnie skupiona od dłuższego czasu. Oczywiście przepełniała mnie duma, że doceniono mnie jako piłkarza i człowieka, ale ten ostatni mecz konsumowałem w inny sposób niż finał Pucharu Niemiec. Powoli i na spokojnie. Chciałem zapamiętać i wchłonąć każdy moment.
Niewielu piłkarzy jest żegnanych z takimi honorami.
Dla mnie bardzo wartościowy był też czas spędzony z kolegami z drużyny w końcówce sezonu. Bundesliga zarządziła dziesięciodniową izolację, aby spokojnie dokończyć rozgrywki. Od meczu z Lipskiem do starcia z Leverkusen siedzieliśmy z chłopakami w jednym hotelu. Był czas na wspomnienia. Kilku z nich znam od ponad dekady. Matsa Hummelsa czy Marcela Schmelzera. Mocno się z nimi zżyłem. “Schmeliego” chciałem uhonorować w finale pucharu. Od roku ma problemy z kolanem. Bardzo się męczył, a cały czas był z nami. Dlatego założyłem jego koszulkę. To był też gest dla pozostałych chłopaków, którzy nie mogli wybiec tego wieczoru na boisko z powodu kontuzji. Przez te kilkanaście dni, gdy tak siedzieliśmy razem, ciągle przypominano mi, że to już końcówka. Przygotowano kilka niespodzianek i filmów wspominkowych. Od klubu i kolegów dostałem też pamiątkowy zegarek. Zrobiło się nostalgicznie. Nigdy nie pomyślałbym, że skromny chłopak z małych Goczałkowic może zostać legendą BVB. Widzisz, taki mam charakter, że jak sam o sobie tak mówię, to ciężko przechodzi mi przez gardło, ale żeby nie było - to inni mnie nią uznali.
Tylko potwierdzasz słowa prezesa Borussii, Hansa-Joachima Watzke: “Chłopak z zerowym ego”.
Rozumiem, że to komplement, ale czasami w życiu przeszkadza, gdy nie chcesz za mocno rozpychać się łokciami. Lubię stać w cieniu. Nie zabiegałem o uwagę opinii publicznej. Zawsze stawiałem na pierwszym miejscu dobro drużyny, a swojego miejsca broniłem ciężką pracą. Tego nauczyli mnie jeszcze trenerzy w Gwarku Zabrze - Janusz Kowalski czy Mariusz Pańpuch. Pewne rzeczy, pojedyncze hasła, potrafią wryć ci się w głowę na całe życie. Ja zawsze szedłem pod ramię z dewizą: “Ciężka praca się obroni. Nikt nie da ci nic za darmo. Tylko od ciebie zależy, jak daleko zajdziesz. Wszystko musisz wziąć sobie sam”.
Być może właśnie dlatego na koniec tak mnie doceniono w Dortmundzie. Każdego dnia przychodziłem do klubu z takim samym nastawieniem. Nie miałem głowy w chmurach. Zasuwałem. Wracałem po ciężkich kontuzjach. Nigdy się nie poddawałem. Inni to widzieli. Przez ponad dekadę zmieniali się trenerzy, a ja utrzymywałem miejsce w składzie. Odchodzili też piłkarze, a ja zostawałem. Dziś mogę powiedzieć, że jestem z tej postawy dumny. Z tego, że kilka razy nie poddałem się, a mogłem. Wszystko ma swój początek i koniec. Długa była droga od nastoletniego chłopaka, który omal nie zrezygnował z gry w Zabrzu do momentu, gdzie twój wizerunek widnieje na murach jednego z najważniejszych stadionów świata. Każdy etap był ważny. Każdy w jakiś sposób mnie ukształtował. Kierunek, w którym poprowadziłem swoją karierę, był słuszny, co widać po rachunku, który mi teraz wystawiono.
Przez te 11 lat nie chciałeś odejść z Dortmundu? Mówiło się o różnych ofertach, w tym z Realu Madryt.
Nigdy nie traktowałem Borussii jako przystanku. Często piłkarze mówią o zrobieniu kolejnego kroku. Z mniejszego klubu do BVB, gdzie wielu świetnie się wypromowało, a potem do innej drużyny. Nie wiem, jakie propozycje czy zapytania wpływały na skrzynkę dyrektora Zorca. Po prostu wspólnie zawsze dochodziliśmy do wniosku, że ten układ się sprawdza. Skoro nikt mnie stąd nie wyrzucał, to ja nie chciałem odchodzić. Jestem jak drzewo, które nie lubi być przesadzane.
Łukasz Piszczek
własne
Co 36-letni Łukasz powiedziałby o połowę młodszemu, wchodzącemu w dorosłe życie “Piszczowi”?
Żeby słuchał mądrych ludzi. Wyłapywał ich w swoim życiu. Nie ma lepszych drogowskazów. Przez te wszystkie lata spędzone w piłce spotykałem różne osoby, ale miałem to szczęście, że przyciągałem głównie te dobre i mądre. Wiele się od nich nauczyłem. Na przykład Lucien Favre i Jürgen Klopp pokazali mi, jak wykorzystać swoje najlepsze cechy. Ukształtowali mnie jako zawodnika, którym byłem w swoim szczycie. Uwypuklili najmocniejsze strony. Gdy przestawiali mnie na prawą obronę, mogłem się zbuntować, ale na szczęście wolałem posłuchać. Zrozumiałem, czego ode mnie chcą i wyszło mi to na dobre. Po ponad dekadzie spędzonej w zagranicznej piłce mam pełen plecak nauk od najlepszych trenerów. Wymian myśli z najlepszymi piłkarzami. Na pewno wykorzystam to w jakiejś formie.
Już wiesz jakiej?
Dużo osób mnie pyta, co teraz. Chce znać rozkład każdego mojego dnia, a ja daję sobie odrobinę oddechu. Muszę to sobie wszystko przetrawić. Poukładać sprawy wokół siebie. Plan, że będę pomagał w LKS-ie Goczałkowice-Zdrój, jest zachowany. To zresztą nie będzie żadna nowość w moim życiu, bo od kilku lat mocno angażowałem się w funkcjonowanie klubu. Teraz będę miał luźniejszy kalendarz, więc poświęcę się temu projektowi mocniej, ale jeszcze nie chcę mówić o szczegółach. Na wszystko przyjdzie czas.
Mówisz o wielkich trenerach jako swoich wzorcach. Wielu mówi, że sam jesteś idealnym materiałem na szkoleniowca.
Nie wykluczam, że to będzie moja droga. Pewnie niedługo zacznę kurs trenerski w Polsce. Zrobię licencję, a potem zobaczę jak i kiedy ją wykorzystam. To nie jest tak, że będę ją robił z jakimś konkretnym zamiarem. Ale chcę ją mieć, bo to da mi wybór. Mówiłem, że mam swoje doświadczenia z dobrymi trenerami czy piłkarzami. Klopp to najlepsza szkoła pressingu i wymiany pozycji. Tuchel to już bardziej podejście barcelońskie. Czerpanie od Pepa Guardioli. Dłuższe utrzymanie piłki i dopracowanie funkcjonowania każdej pozycji. Minimalizowanie planu rywala i ich najlepszych argumentów przez świetne przygotowanie taktyczne. Zawsze słuchałem i obserwowałem z boku jak funkcjonuje BVB pod konkretnym szkoleniowcem.
Część moich byłych szefów jest dziś na szczycie, ale zwracam uwagę nie tylko na nich. Wspomniałem też o wychowawcach z Gwarka. Ich podejściu do wykuwania charakteru młodego człowieka. Te nauki ze mną zostały. Fajny był też z tej perspektywy ostatni czas obok Edina Terzicia. Mogłem popatrzeć, jak tak młody trener ogarnia grupę doświadczonych piłkarzy w dużym klubie. Jak pracuje pod presją, jakie decyzje podejmuje i w jaki sposób buduje swoją pozycję w tak silnym otoczeniu. Z mojej perspektywy to cenne lekcje.
Klopp wysłał sms-a z gratulacjami?
Tak, mamy fajny kontakt. Wysłał sms-a po finale Pucharu Niemiec i po ostatnim meczu z Leverkusen. Porozmawialiśmy chwilę, pożartowaliśmy. On też miał trudny czas, bo Liverpool walczył o miejsce w Lidze Mistrzów, więc życzyłem mu powodzenia. Też wypełnił swój cel, więc się cieszę.
Dostałeś pewnie mnóstwo gratulacji. Któraś wiadomość Cię zaskoczyła?
Właściwie każdy, z kim pracowałem, coś napisał. Czy coś mnie zaskoczyło? Raczej nie. Bardziej doceniłem fakt, że te wiadomości nie za wiele się od siebie różniły. Znów muszę siebie chwalić, no ale napisali to inni, a ja tylko powtarzam... Większość wiadomości brzmiała mniej więcej: “Piszczu, zawsze byłeś wielkim profesjonalistą. Dawałeś z siebie maksimum i nigdy nie było z tobą problemów”. Tylko cieszyć się, że tak zostałem zapamiętany.
A Ty co zapamiętałeś z tych jedenastu lat? Masz swoje TOP 3 wydarzeń z Dortmundu?
Na pierwszym miejscu musiałbym postawić... 11 lat spędzonych w Dortmundzie. Już o tym mówiłem. Nie jest łatwo utrzymać się w kadrze tak wielkiego klubu, gdy zmieniają się trenerzy, koncepcje, a ty ciągle jesteś potrzebny. Być może wielu chciałoby być na moim miejscu. Budować swoje nazwisko w takim miejscu, ale nie było im to dane. Dlatego z perspektywy czasu powiedziałbym, że to moje największe osiągnięcie.
A konkretne spotkania? Może podam dwa mecze z jednego sezonu, wywołujące skrajne emocje. Wygrana z Malagą w półfinale Ligi Mistrzów, tzw. “Cud w Dortmundzie”, to było czyste szaleństwo. Potrzebowaliśmy wygranej, a jeszcze w 90. minucie przegrywaliśmy 1:2. Pamiętam, że po bramce na 3:2 stadion dosłownie eksplodował. Potem był finał na Wembley i wielki zawód. Z mojej strony podsycony jeszcze tym, że wiedziałem, co czeka mnie potem - operacja biodra i długa rehabilitacja. Ale takie porażki też są częścią tej kariery. Też w jakiś sposób je doceniam.
W Borussii mówią, że wraz z twoim odejściem kończy się pewna epoka. Chcą jeszcze raz uhonorować ten czas organizując mecz drużyny, która zdobyła w 2012 roku mistrzostwo z obecnym zespołem. Przyjedziesz?
Jeśli się odbędzie, na pewno się pojawię. To już będzie mniejsze wyzwanie emocjonalne, bo wydarzenie nie skupi się tylko na mnie. Rozłoży się na kilkunastu chłopaków, z którymi trzymam kontakt i szanuję. Fajnie byłoby się jeszcze raz spotkać w takim gronie.
Może jak zobaczą, że jesteś w formie, to znów zaproponują powrót?
Nie, spokojnie. Ten etap mam już za sobą. Było pięknie, odchodzę na własnych zasadach. Teraz trzeba iść przed siebie.
***
Powyższy wywiad w dobrym składzie powstał we współpracy z marką Okocim. Więcej rozmów z tej serii znajdziecie TUTAJ.

Przeczytaj również