Chciały go Lech i Legia, nie wyszło. Słynny trener w końcu nie wytrzymał. "Uciekał z treningów"
Miały interesować się nim Legia Warszawa i Lech Poznań - liczono, że stanie się gwiazdorem Ekstraklasy. Adam Gyurcso finalnie nim nie został. Ale co Pogoń Szczecin na nim zarobiła, to jej!
Adam Gyurcso stawiał pierwsze piłkarskie kroki w Tatabanyai SC. Profesjonalną karierę rozpoczął jednak w Videotonie, w którym zadebiutował w 2008 roku. Najpierw odgrywał skromną rolę w drużynie, jednak po wypożyczeniu do Kecskemeti TE wyrósł na jeden z filarów zespołu. Po kilku latach spędzonych w węgierskiej ekstraklasie postanowił jednak zmienić otoczenie.
Gdy stało się jasne, że skrzydłowy nie przedłuży wygasającego z końcem 2015 roku kontraktu z dotychczasowym klubem, w kolejce po jego angaż stanął szereg klubów. Wśród nich miała znaleźć się niebagatelna reprezentacja Ekstraklasy. O podpis Węgra na umowie mieli starać się przedstawiciele Legii Warszawa i Lecha Poznań.
Ostatecznie skrzydłowy został nowym zawodnikiem Pogoni Szczecin. Podpisał trzyipółletni kontrakt. O skali jego talentu miał świadczyć fakt, że po parafowaniu umowy władze klubu zorganizowały mu wyjątkową prezentację. Tego wówczas praktycznie nie robili. Mogło się zatem wydawać, że do Ekstraklasy faktycznie trafia kozak jakich mało. Świadczyły również o tym słowa piłkarza.
Ten od początku był pewny siebie i przekonywał, że chce wypromować się w Ekstraklasie i wyjechać do lepszej ligi. Z początku faktycznie udowadniał swoje umiejętności. Z klubem przywitał się bramką z Koroną Kielce. Później strzelił również gola Jagiellonii Białystok. Najbardziej w Szczecinie został jednak zapamiętany z popisu w meczu z Wisłą Kraków, już w rozgrywkach 2016/17. Zawodnik zanotował cztery trafienia w spotkaniu wygranym przez Pogoń 6:2.

Wówczas zaczęły mówić o nim nie tylko polskie, lecz także zagraniczne media. Wydawało się, że będzie to przełom w jego karierze - a do wyczekiwanego przez niego transferu dojdzie już zimą. Tak się nie stało. Brak szybkich przenosin niebawem zaczął odbierać Węgrowi motywację.
Z meczu na mecz skrzydłowy spisywał się coraz słabiej. Miał kłopoty z ustabilizowaniem formy oraz problemy z zaangażowaniem. W sezonie 2016/17 trafił już tylko raz, w spotkaniu z Piastem Gliwice. W kampanii 2017/18 zaaplikował zaś po jednym trafieniu Wiśle Kraków oraz Arce Gdynia. Ówczesny trener Pogoni Kosta Runjaic coraz bardziej tracił cierpliwość.
Gdy w spotkaniu z Zagłębiem Lubin Gyurcso zaczął pokazywać swoje humory, szkoleniowiec zalecił mu poszukiwanie sobie nowego klubu i zagroził oddelegowaniem do rezerw. Media obiegły także informacje, że mimo marzeń o transferze do silnego klubu piłkarz nie słuchał jego poleceń i uciekał z treningów jako jeden z pierwszych. Skończyło się to wypożyczeniem do Hajduka Split w połowie kampanii 2017/18.
Gyurcso wykorzystał szansę. W nowym klubie zanotował sześć trafień i pięć asyst na przestrzeni 16 występów. Po zakończeniu rozgrywek chorwacki klub postanowił go wykupić, a Pogoń nie robiła mu większych problemów. Nawet nie zamierzała oczekiwać na powrót Węgra. Biorąc pod uwagę status zawodnika w Szczecinie, i tak nie zarobiła przy tym najgorzej. Zainkasowała zapisane w klauzuli 450 tysięcy euro.
Jak się okazało, piłkarz nie trafił już do żadnego mocniejszego klubu. Po trzyletnim pobycie w stolicy Dalmacji, z przerwą na roczne wypożyczenie do ojczystej ekipy Puskas Akademia, przeniósł się do NK Osijek, a po kilku miesiącach wyruszył stamtąd na Cypr, gdzie przywdziewał trykoty AEK-u Larnaka oraz Anorthosisu Famagusta. Miał okazję dzielić szatnię z Jakubem Łabojką, a także Grzegorzem Krychowiakiem.
W ostatnim letnim oknie transferowym Gyurcso wrócił do ojczyzny. Tym razem najprawdopodobniej już na stałe. Reprezentuje barwy Honvedu Budapeszt. Walczy z nim o awans do tamtejszej ekstraklasy.
***
Tekst powstał w ramach cyklu "Polska Piłka", w którym wspominamy m.in. piłkarzy biegających niegdyś po polskich boiskach, pamiętne mecze przedstawicieli Ekstraklasy w Europie, a także nieco zapomniane już kluby z naszego kraju.