Absurdalne tłumaczenie skandalu na Narodowym. "To oni rzucili te race naszymi rękami"

Mateusz Pilecki ze stowarzyszenia "To My Polacy" zabrał głos w sprawie wybryku kibiców podczas meczu Polski z Holandii. Jego zdaniem odpowiedzialność za niego ponoszą osoby, które zmieniły pierwotne ustalenia i zabroniła wniesienia oprawy na Stadion Narodowy. - Rzuciły race naszymi rękoma - uważa.
Podczas meczu Polski z Holandią na Stadionie Narodowym miał się pojawić zorganizowany doping i oprawa. Wszystko zakończyło się jednak poważnym zgrzytem.
W drugiej połowie spotkanie zostało przerwane z powodu zachowaniu kibiców, którzy wrzucili na boisko kilkanaście rac. Gdy gra została wznowiona, ultrasi opuścili swój sektor.
Ich zachowanie było protestem wobec decyzji organizatorów, którzy nie pozwolili im wnieść na trybuny oprawy. Stało się tak, choć - jak przekonuje Pilecki - wcześniej otrzymali stosowną zgodę.
- Oprawa była przygotowywana wspólnymi siłami przez różne grupy kibicowskie z całej Polski. Efekt byłby niesamowity, gdyby udało się to rozwinąć. Pojawiły się informacje o tym, że my nie daliśmy odpowiednio wcześnie znać PZPN-owi. 15 października mieliśmy pierwszą korespondencję z PZPN-em. 19 października zatwierdzono nam oprawę, dostaliśmy zielone światło. Wysłaliśmy też wtedy dokładne akredytacje, ogarnęliśmy wjazd samochodu itp. Wysłaliśmy też poglądowe zdjęcia gniazda - wyliczał Pilecki w Kanale Sportowym.
Według niego dopiero na kilka godzin przed rozpoczęciem meczu kibice zostali poinformowani, że nie będą mogli wejść na trybuny z elementami oprawy. Część z nich była w drodze do Warszawy, niektórzy - już na miejscu.
- Uzasadnienie było takie, że były to naciski z góry m.in. od ministerstwa spraw wewnętrznych i administracji. Policja powiedziała, że jeśli PZPN na to zgodzi to od razu skierowany zostanie wniosek do prokuratury. Ja dopatruje się tutaj rozgrywki politycznej. Minister Kierwiński kilka dni przed meczem zmienił status imprezy na mecz podwyższonego ryzyka. Obawiano się konfrontacji między grupami kibicowskimi, a na dodatek mieli ich zaatakować kibice Legii - mówił Pilecki.
Szef stowarzyszenia "To My Polacy" przekonuje, że na stadionie nie miało być rac. Jednocześnie pokusił się o dość zaskakujące podsumowanie całego zajścia.
- Gdyby wszystkie strony dotrzymały umowy, to ta sytuacja nie miałaby miejsca. Tak naprawdę ludzie, którzy nałożyli zakaz, rzucili te race naszymi rękami - zakończył Pilecki.