Niecierpliwość wobec Sancheza narasta. Kiedy Mourinho dostanie to, za co zapłacił?

Kiedy piłkarz pokroju Alexisa Sancheza zmienia klubowe barwy, oczy całego futbolowego świata są skupione wyłącznie na nim. Nie istnieje tu takie pojęcie jak „aklimatyzacja” - efekty mają być natychmiastowe, w końcu za nie płaci się olbrzymie pieniądze. Tymczasem najlepszy jak na razie moment Chilijczyka w czerwonej części Manchesteru to gra na pianinie podczas prezentacji.
Pewne przełamanie co prawda nastąpiło ostatnio, kiedy Manchester United podjął u siebie walczącą o utrzymanie drużynę Swansea. Wówczas Sanchez zszedł z boiska z bramką i asystą na koncie, czego nie dokonał już od 5 miesięcy. Czas pokaże, czy wydarzenia na Old Trafford zwiastują początek zwyżki formy, czy były jedynie odstępstwem od reguły. Zastanówmy się jednak, w którym momencie wszystko w karierze 29-latka poszło nie tak?
Puszka Pandory pewnej londyńskiej szatni
Kiedy dopinano ostatnie szczegóły dwutorowej transakcji z Sanchezem i Mchitarjanem w rolach głównych, nastroje w obu obozach były początkowo dosyć nieprzewidywalne. W Manchesterze zapanowała euforia, bowiem Jose Mourinho przyczepił kolejną gwiazdę na diabelski nieboskłon, z kolei w północnym Londynie (po którym spodziewano się, że spłynie łzami) odetchnięto z ulgą.
„Wreszcie się go pozbyliśmy” - można było usłyszeć gremialne zapewnienia ze strony „Kanonierów”. Oczywiście przeważnie interpretowano to jako śmiech przez łzy, natomiast w obliczu odejścia Sancheza, na wierzch zaczęły wypływać brudy, które dotąd szatnia skrzętnie ukrywała.
Jako pierwszy działa wytoczył Mohammed Elneny, ostentacyjnie sugerując za pośrednictwem Twittera, że teraz w zespole Arsenalu pozostali sami piłkarze, którym zależy na klubie. Później już informacje przybrały charakter znacznie bardziej bezpośredni i jeden z niemieckich dziennikarzy, Raphael Honigstein ujawnił, że Chilijczyka w szatni zwyczajnie znienawidzono.
„Grał pod publiczkę, na siłę chciał pokazać kamerom, że on się stara, a reszta nie. W Arsenalu jest taki zwyczaj, że po meczach w szatni pokazuje się indywidualne statystyki. Jak się okazywało, Sanchez zawsze był daleko z tyłu w kwestii przebiegniętych kilometrów. Jego kolegów niezwykle denerwowały zachowania w stylu - »Ne są mnie warci, co ja tu w ogóle robię?«”
Gwiazda (nie) z wyboru
Alexis ewidentnie przerósł Arsenal. W pewnym okresie umiejętnościami, a gdy to stało się regularnością, również jego ego wybiło poza pewne normy. Klub stał się dla niego za mały, koledzy za słabi, a mecze nic nie warte. W Londynie tworzył już tylko toksyczną atmosferę i zmiana stała się konieczna. Tym razem miał trafić do stajni Jose Mourinho, który jeszcze nigdy nie dał egocentrycznym gwiazdom wejść sobie na głowę.
Wracając jeszcze na chwilę do jego pozycji w Arsenalu – Alexis Sanchez nie jest piłkarzem, który potrafi dźwignąć status gwiazdy zespołu. Nie jest i wbrew pozorom nigdy nie był. Nie potrafi prowadzić grupy ludzi, gdyż nie pozwala na to jego charakter. Prawdziwy przywódca wygląda na boisku najjaśniej, kiedy wszystko idzie po myśli drużyny, z kolei w sytuacji odwrotnej ciągnie ją do przodu. Sanchez tego nie robił.
Dopóki strzelał bramki seriami, a media przerzucały się określeniami dotyczącymi „drużyny Sancheza”, sytuacja Chilijczyka w szatni była zdecydowanie bardziej optymalna, a pozostali „Kanonierzy” wiedzieli, że mogą na nim polegać. Wtem nadszedł okres zjazdu formy całej drużyny, a do Sancheza trafiało mniej podań. Kiedy Theo Walcott czy Danny Welbeck oddawali futbolówkę za darmo, Alexis naprzemiennie przewracał oczami, ostentacyjnie wzdychał bądź robił miny, sugerując że jest na skraju płaczu.
Ten piłkarz potrzebuje mieć wokół siebie równych sobie, a jego usposobienie nie pozwalało mu w ten sposób spojrzeć na „Kanonierów”, co stawało się z dnia na dzień coraz bardziej odczuwalne. Mimo świadomości jego olbrzymich umiejętności, koledzy wiecznie patrzącego z góry Sancheza wykreowali względem niego taką samą przepaść, jaką on sam wytwarzał swoim zachowaniem.
Przerost formy nad treścią
Zostawiając aspekty czysto psychologiczne, na murawie Sanchez również jest skrajnym indywidualistą. Jego brak wiary w umiejętności kolegów czy też zbytnia wiara we własne, przejawiają się rutynowymi stratami. Chilijczyk często rezygnuje z prostych, efektywnych zagrań, stawiając na wątpliwą efektowność. Grafika poniżej pokazuje, że w poprzednim sezonie Sanchez był nie tylko najczęściej tracącym piłkarzem w lidze (z olbrzymią przewagą), ale i jedynym grającym w drużynach Top6, który regularnie traci futbolówkę
To dodaje do rozważań kolejny aspekt – czystą hipokryzję, bowiem jego demonstracyjne furie nie miały podstawy do tolerowania, w przypadku gdy sam tak wielokrotnie tracił piłkę. Najbardziej popularnym kontrargumentem wobec takich zachowań jest luźno rzucane stwierdzenie jakoby „nie miał z kim grać”. I rzeczywiście, tak go dotąd usprawiedliwiano, stawiając dynamicznego i ciężko pracującego Sancheza w opozycji do flegmatycznego Ozila, czyniąc jednocześnie Niemca kozłem ofiarnym.
Problemy te jednak miały ustać wraz ze zmianą barw. Dzielenie murawy z Romelu Lukaku, Anthonym Martialem, Juanem Matą i Paulem Pogbą przewidywano jako remedium na wpojone poczucie koniecznego indywidualizmu. Tymczasem Chilijczyk bije własne rekordy w traceniu piłek. Statystycznie oddaje futbolówkę co 2,7 minuty, czyli w co trzecim kontakcie. Nie boi się próbować kreatywności, jednak jego regularność w tym aspekcie zaprzecza nowoczesnemu pojęciu futbolu, opartemu na abnegacji roli jednostki na rzecz skonstruowanej gry zespołowej.
*Statystyka dotyczy meczów z Newcastle, Huddersfield, Tottenhamem i Yeovil
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego...?
Największym atutem Sancheza pozostaje więc jego niezaprzeczalna pracowitość. Po półrocznej „przerwie” w Arsenalu wrócił na pełne obroty i ku uciesze lubującego się w takim stylu Mourinho, jest go tyle samo z przodu, co i z tyłu. Jego zaangażowanie ma tu sporą wartość taktyczną, bowiem zamęt jaki sieje grą bez piłki nie tylko utrudnia jego skuteczne przykrycie, ale przede wszystkim ściąga obrońców z pleców Lukaku.
Najtwardszym orzechem do zgryzienia jest jednak status gwiazdy, z jaką dołączył do „Czerwonych Diabłów”. Nie pozostawiając mu czasu na wdrożenie, natychmiast rzucono go na głębokie wody. Nic dziwnego w przypadku nabytku, który rzekomo inkasuje 400 tysięcy funtów tygodniowo. Odbyło się to jednak kosztem fantastycznie prezentującego się w trwającym sezonie Anthony'ego Martiala i po części także Marcusa Rashforda, który coraz mocniej oddala się od pierwszej jedenastki.
W celu wyzwolenia pełni jego umiejętności, Mourinho umieszcza Sancheza na lewej stronie pomocy. Taki wariant wymaga przesunięcia Martiala na prawo, gdzie staje się bezproduktywny. W obliczu trwającej ofensywnej niemocy Chilijczyka, potencjał obu skrzydeł jest znacząco przyćmiony. Najlepiej prezentował się grając zaraz za Lukaku, łapiąc już wątłą nić porozumienia z rosłym Belgiem. To rozwiązanie z kolei wymaga cofnięcia Pogby obok Maticia, gdzie Francuz wygląda chaotycznie i jałowo.
Najsensowniejszym wyjściem wydaje się więc przeczekanie, nim Sanchez w pełni zaaklimatyzuje się w nowym zespole. Przepracowany okres przygotowawczy i stopniowe wejście w zespół może się okazać właśnie tym, co odblokuje jego prawdziwe umiejętności. W chwili obecnej nie radzi sobie z narastającą presją i oczekiwaniami kibiców, na co powinien być odgórnie przygotowany. Na pewno nie pomagają mu też rzucane w niego spekulacje dotyczące jego astronomicznej płacy.
Potrzebuję czasu, wartego bagatela setki tysięcy miesięcznie
Sanchez bez cienia wątpliwości jest jednak ulepszeniem względem Mchitarjana. Ma więcej odwagi, boiskowej pewności siebie zakrawającej o butę i przede wszystkim nieujawniony jeszcze znacznie szerszy wachlarz zagrań. Jeżeli jednak wyzwolenie jego szczytu wymaga czasu, warto sobie zadać pytanie – czy w Manchesterze ten czas w ogóle mają?
Rozterki potencjalnych nabywców Sancheza w przeważającej mierze orbitowały wokół jego wieku, bowiem jest on już rok przed trzydziestką, a punkt kulminacyjny swojej życiowej formy prawdopodobnie ma już za sobą. Podpisał 4-letni kontrakt, raczej ostatni w swojej karierze. Zegar więc tyka, a każdy kolejny nieudany występ będzie jedynie potęgował krytykę, bo kosztem blokowania rozwoju Martiala i Rashforda, oczekuje się natychmiastowych efektów.
Oczywiście próżno zero-jedynkowo oceniać transfer Sancheza w kategoriach udany/nieudany. Bez wątpienia Mourinho zasilił szeregi United wielkim piłkarzem, a przy okazji zadbał o to, by nie trafił do rywali zza miedzy. W kwestii niektórych zawodników trudno oczekiwać wdrożenia rodem z gier z serii FIFA, gdzie nowy zakup z miejsca staje się kluczowym piłkarzem.
Ważniejsze jednak od samego procesu jest znalezienie odpowiedniej pozycji, a może i taktyki, która powieje mu w skrzydła. Rzucanie Sancheza po całym boisku kosztem innych nie tylko pozbawi go niezbędnej stabilizacji, ale i potencjalnie zaogni nowe konflikty, przywołując koszmar z Arsenalu.
Rafał Hydzik