Początek rewolucji w Arsenalu. Czy kibice zatęsknią za Wengerem?

Każda drużyna chce swojego Alexa Fergusona. W północnym Londynie przez ostatnie 22 lata był nim Arsene Wenger - wielki reformator, wizjoner, alegoria Arsenalu. Kiedy po ponad dwóch dekadach przyszło mu (wreszcie) zejść ze sceny, spodziewano się rewolucji co najmniej na miarę tej, którą wszczął on sam, gdy trafił do Premier League, raz na zawsze zmieniając oblicze angielskiego futbolu.
Prawdę mówiąc, jest to dla kibiców (nie tylko "Kanonierów", ale i całej ligi) wydarzenie skalą zbliżone do Wielkiego Wybuchu. Mało kto dziś zna futbol bez Wengera w przydużej kurtce na ławce Arsenalu i mało kto potrafi sobie taki scenariusz wyobrazić. Nadszedł więc czas przełomu, a Emirates Stadium zaczęło wypatrywać Mesjasza.
Ostatecznie zdecydowano się na... Unaia Emery'ego. Człowieka będącego pośmiewiskiem zeszłorocznej edycji Ligi Mistrzów, kiedy to „postraszył” Real Madryt ofensywną zmianą w postaci Thomasa Meuniera, a także człowieka, który zdołał przerwać (wydawałoby się) nienaruszalną ligową hegemonię PSG, uznając wyższość Monaco.
Jednocześnie jednak jest to trzykrotny triumfator Ligi Europy z Sevillą i zdobywca trypletu na francuskich boiskach z PSG. Sprowadzanie oceny jego pracy do samego epizodu w Paryżu jest próżne, a zarazem zupełnie niemiarodajne. Trudno w tej sytuacji zakładać, że Arsenal nie mógł pozwolić sobie na eksperymenty, bowiem każda decyzja po odejściu Wengera jest i będzie niewiadomą. Z pewnością jednak uprzednio przemyślaną.
Siłą rzeczy, każdy krok Emery'ego będzie skrupulatnie porównywany do poczynań jego poprzednika. Francuz bynajmniej nie był idealny, jednak wytyczył swoją pracą pewne głęboko już zakorzenione standardy. Nawet rewolucyjnie nastawionemu zarządowi może być trudno wyplewić pewne „zboczenia”, które w Arsenalu przez lata stały się normalne.
Tu właśnie kształtuje się najważniejszy aspekt nowej pracy hiszpańskiego szkoleniowca. Musi nauczyć Emirates Stadium żyć nowym życiem, zażegnać stagnację i udowodnić, że odwlekanie pożegnania Wengera było odwlekaniem sukcesu. Skupię się więc na „grzechach głównych” Arsene'a Wengera, czyli dziurach, które przyjechał łatać Unai Emery.
Rewolucja lipcowa, czyli obalenie dyktatury
Kiedy oddajesz jednemu klubowi 22 lata swojego życia, nie jesteś już jedynie przechodniem, a kluczową częścią składową. Przed laty, kiedy funkcja menedżera była nadzwyczaj nieskomplikowana, żółtodziób z Monaco postawił swoje warunki. Objął większą władzę niż wszyscy jego koledzy po fachu – zaglądał zarządowi do portfela, a piłkarzom do talerza.
W konkluzji Francuz zaczął sprawować pieczę nad każdym aspektem życia klubowego. Był dietetykiem, finansistą, statystykiem, skautem i na końcu trenerem. Stał się dyktatorem, na co jego otoczenie mu bezkonfliktowo pozwoliło. Kiedy więc coś nie funkcjonowało w sercu operacji, nie miało najmniejszego prawa powodzenia. Arsenal stał się ściśle uzależniony od jednostki.
Dwa razy tego samego błędu się nie popełnia. Od momentu ogłoszenia dymisji Wengera, w Arsenalu planowano postawić na zespół – oddać władzę w ręce wiecu, który wspólnie podejmowałby decyzje. W tym celu bardzo mocno rozważano kandydaturę Mikela Artety, który pełniłby rolę marionetki wystawianej na linię boczną i ewentualnie spijał śmietankę z potencjalnych sukcesów.
Ostatecznie zdecydowano się na inny twór, też polegający na współpracy. Na stanowisko pierwszego trenera desygnowano Unaia Emery'ego, a jego zaplecze do spraw transferów złożono z Raúla Sanllehíego i Svena Mislintata. Funkcja Hiszpana sprowadza się więc czysto do tego, co dzieje się na boisku i w bazie treningowej. Wzmocnienia odbywają się za jego sugestią i aprobatą, natomiast to nie do niego należy złożenie ostatecznego podpisu.
Jest to twór, którego bytowanie zależy ściśle od wspólnego poglądu na futbol wszystkich trzech mężczyzn. Epizod Emery'ego w PSG dobitnie pokazał jak krytyczne w skutkach może okazać się wyciszenie trenera na transferowym rynku. Olbrzymie transfery paryżan do pierwszej linii nie pozostawiły w budżecie miejsca do zakupu typowej „szóstki”, która była Hiszpanowi niezbędna do realizacji taktyki. Później był rozliczany z wyników.
Gdzie te transfery!?
Ostatni sezon Wengera zdaje się wytrącać mi ten argument z ręki, bowiem za sprowadzenie w zimowym oknie Pierre'a Emericka Aubameyanga i Henricha Mchitarjana – chapeau bas. Trzeba jednak uwzględnić dwa istotne czynniki. Primo, obaj zawodnicy z pewnością zostali poinformowani o szykowaniu nowego projektu, a po drugie – poinformował ich o tym Milinstat, który już w ostatnim sezonie Wengera powoli zaczynał budować własną sieć, przygotowując grunt pod odejście Francuza.
Dotychczas jednak Arsenal raz po raz zawodził na rynku, wielokrotnie uznając wyższość konkurencji (z niekoniecznie grubszymi portfelami) i godząc się na alternatywne rozwiązania. Od czasu Alexisa Sancheza w 2014, aż do początku poprzedniego sezonu, kiedy to podpisano kontrakt z Alexandrem Lacazette, kibiców Arsenalu regularnie karmiono mrzonkami o piłkarzach, których „prawie udało się kupić”.
Nowa sieć transferowa weszła na salony z przytupem. Już na samym starcie zaadresowano najważniejsze luki w kadrze i skonsultowano je z założeniami taktycznymi trenera. Później zaczęły się zakupy. Każdy transfer w zamyśle miał zostać dopięty jak najwcześniej jak jest to możliwe, by dać Emery'emu pełny materiał do pracy w pre-sezonie.
Nowi piłkarze zaczęli wpadać taśmowo. Pierwszy był Sokratis Papastathopoulos, pozyskany za niecałe 18 milionów z Borussii Dortmund. Grek z miejsca ma się stać liderem linii obrony, która od dłuższego czasu jest piętą achillesową całej drużyny. Do defensywy sprowadzono także Stephana Lichtsteinera, który nie tylko ma wnieść bagaże doświadczenia, ale i zaognić rywalizację na prawej flance, na której regularnie zawodzi Hector Bellerin.
Następny transfer, dopięty niecały tydzień później, to był już czysty majstersztyk. Po latach suchoty na pozycji defensywnego pomocnika, w końcu znaleziono odpowiedniego człowieka do połączenia defensywy z drugą linią. Jest to Lucas Torreira, filigranowy Urugwajczyk z Sampdorii, gdzie regularnie zajmował najwyższe lokaty w ligowych rankingach odbiorów i przejęć w środku pola. Jego były trener Marcello Donatelli zapewnia, że jedynie Sergio Busquets czuje się pewniej grając przed linią obrony.
Petr Cech z kolei będzie w następnym sezonie rywalizował z Berndem Leno. Niemiec kosztował „Kanonierów” 20 milionów, jednak ta kwota nie gwarantuje mu pierwszego miejsca między słupkami. W Bayerze Leverkusen po wielokroć pokazywał, ze potrafi być elektryczny i popełniać głupie błędy, które już dawno powinien był wyplenić. Być może zaobserwujemy kazus Lorisa Kariusa, który również daje się zjeść nerwom. Szczęśliwie, Arsenal ma alternatywę wysokiej jakości w postaci doświadczonego Czecha.
Ostatnim transferem londyńczyków stał się szerzej nieznany Mattéo Guendouzi, młody Francuz sprowadzony z Lorient. Cała operacja doskonale pokazała jak działa kooperacja w kwestiach transferowych. Młodzian jest „wynalazkiem” Milinstata, jednak to Emery zagrzewał swoich współpracowników, by go pozyskali.
Koniec „róbta, co chceta”
Arsenal Wengera, mimo niezadowalających wyników, słynął z przyjemnej dla oka gry szybkimi podaniami, ofensywnego usposobienia i efektownych bramek. Francuz hołdował ideałom atrakcyjnej gry, jednak przeważnie okazywała się ona „sztuką dla sztuki”. Czkawką bowiem odbijało się ustawienie po przeciwnej stronie boiska. Trudno było wygrywać, kiedy przeciwnicy bez problemu niwelowali różnice bramkowe.
Piłkarze Wengera nie brali odpowiedzialności za defensywne aspekty swojej gry. Przykładowo, Granit Xhaka z przerażającą wręcz regularnością gubił krycie, bądź odpuszczał pogoń za akcją rywali już w środkowej strefie, gdzie jeszcze najłatwiej jest zdusić zryw. Wenger często stawiał na spontaniczność, pozwalając swoim piłkarzom na zupełną frywolność w pewnych strefach, co często skutkowało zagubieniem i wspomnianym brakiem dyscypliny.
W opozycji, przytoczę słowa Carlosa Bakki, który razem z Emerym triumfował w Lidze Europy: „Dodałem do mojej gry dużo jakości, głównie w sferze defensywnej. Czasami niektóre drużyny były w stanie nas zdominować, jednak Emery pokazał mi, że broniąc przy własnym polu karnym, jesteś w stanie stworzyć lepsze sytuacje w ataku. Gram głębiej, szukam miejsca i łatwiej dochodzę do sytuacji pod bramką”. Bardzo podobnie funkcjonował Edinson Cavani w PSG, a także zaczyna to być widoczne w grze Lacazette'a.
Piłkarze Arsenalu już zasugerowali, że Emery kładzie dużo większy nacisk na taktykę niż jego poprzednik. U Hiszpana nie ma miejsca na improwizację, którą był zmuszony aprobować wobec Neymara w PSG. Arsenal ma grać dokładnie tak, jak on wyłoży na przedmeczowej odprawie. „Chodzi o dwie kwestie: posiadanie i pressing. Zawsze chciałem grać piłkę opartą o posiadanie futbolówki, więc będziemy pressować, by ją odzyskać jak najszybciej jak to możliwe” - zapewnia.
Jest fanatykiem, taktycznym maniakiem. Jego dawni podopieczni wspominają, że sadzał ich na wiele godzin przed ekranem i wałkował ustawienie na podstawie materiałów wideo. „Jest kolosalnym wrzodem na dupie” - wspomina w wywiadzie dla „Guardian” anonimowy piłkarz, którego Emery szkolił w Almerii. - „To było niesamowicie nudne – godziny oglądania rożnych, wolnych, nawet piątek. Pamiętam, że niektórzy zasypiali. Tłukł nam codziennie to samo, jak małym dzieciom. Ale działało” - dodaje.
Podstawowy system, który preferuje Emery to 4-3-3, który swobodnie zmienia się w 3-4-3, bądź przy dwójce napastników – 3-4-1-2. Kluczową rolę będzie pełnił Lucas Torreira, zmieniany przez Mattéo Guendouziego. Jego asekuracja linii defensywy pozwoli bocznym obrońcom jednocześnie przenieść się daleko na połowę rywala, tworząc znaczną przewagę w ofensywie.
Największą bolączką będzie odpowiedni dobór personalny pierwszej linii. Nikt z czwórki: Aubameyang, Lacazette, Özil i Mchitarjan nie zaakceptuje roli rezerwowego, uwarunkowanej wyłącznie brakiem miejsca w podstawowej jedenastce. Wenger rozpoczynał ustalanie składu od Özila. Niemiec jednak zwykł „przechodzić obok meczów”, nie dokładając żadnej cegiełki w pressingu.
Jego obecność wymaga więc otoczenia piłkarzy usposobionych defensywnie, by nie wystawiać rywalom słabego punktu. Wydawałoby się więc logiczne, że to Niemiec może paść ofiarą „nowej miotły”, jednak Emery niedawno zasugerował, że Özil jest poważnym kandydatem do opaski kapitańskiej.
Kluczowa będzie więc płynność gry w ofensywnym tercecie. Oprócz Mchitarjana i Iwobiego, brak „Kanonierom” typowych skrzydłowych, więc na bok pewnie zostaną „wyrzuceni” na papierze Aubameyang z Özilem, po czym obaj przyjmą role centralne. Brak jakości na skrzydłach ma zrekompensować ofensywna gra bocznych obrońców.
Czas wreszcie ruszyć do przodu
Ostatecznie, wymiana Wengera będzie pozytywem niezależnie od wyników. Francuz, a wraz z nim cały klub popadł w nieprzełamaną stagnację, odmawiając możliwościom rozwoju i propozycjom nowych rozwiązań. Mając z tyłu głowy swoje osiągnięcia sprzed prawie 20 lat, nie akceptował żadnej krytyki. Nie nadążył za rozwojem świata futbolu, a później był już za daleko, żeby nadgonić.
Mimo, że w kwestii gry nowego Arsenalu najwięcej ma do powiedzenia Emery, za całe przedsięwzięcie oceniać należy całość zespołu, który na niego pracuje. Arsenal jest budowany w nowoczesny sposób i przy odpowiednim zarządzaniu – trudno, żeby ten projekt nie przyniósł pożądanych żniw w dalszej lub bliższej przyszłości. Nareszcie położono kres starym nawykom i wskoczono w kompletną skrajność, czego ten klub po prostu się domagał.
Jak Wenger był porównywany do Fergusona, tak teraz Emery'ego postrzega się poniekąd przez pryzmat Moyesa. Hiszpan jednak nie przejmuje hegemona z olbrzymimi oczekiwaniami. Z drugiej strony, nie przychodzi też niczego ratować. Emery otwiera wspaniały projekt, który jest marzeniem każdego trenera. Przy obniżonych przez poprzednika oczekiwaniach i olbrzymim zaufaniu otoczenia ma okazję zaoferować coś swojego, zacząć własną rewolucję i potencjalnie stworzyć coś wielkiego.
Rafał Hydzik