W Lechu Poznań był memem. A potem? Prawdziwy kozak
W Polsce stał się praktycznie memem, ale po powrocie za naszą zachodnią granicę udowodnił, że potrafi grać w piłkę. I to bardzo dobrze. Dziś Denis Thomalla, bo o nim mowa, próbuje przebić się na Cyprze. Póki co nieskutecznie.
W stolicy Wielkopolski napastnik rodem z Niemiec meldował się latem 2015 roku. Lech był wtedy świeżo po zdobyciu mistrzostwa Polski, szykował się do walki w eliminacjach Ligi Mistrzów, no i potrzebował napastnika. Thomalla miał zastąpić przy Bułgarskiej Zaura Sadajewa, skutecznego Rosjanina, który musiał wracać do ojczyzny po okresie wypożyczenia.
O tym, że “Kolejorz” wiązał z Thomallą spore nadzieje, może świadczyć też kwota transferu. 400 tysięcy euro, szczególnie w tamtym okresie, uchodziło za całkiem solidny wydatek. Lech płacił za piłkarza oficjalnie z kontraktem w RB Lipsk, choć będącego świeżo po udanej kampanii na austriackiej ziemi. Niemiec na wypożyczeniu z “Die Bullen” do SV Ried zanotował w 30 meczach bilans 10 goli i siedmiu asyst.
W Polsce nie wyglądało to już natomiast tak dobrze. Thomalla dostawał kolejne szanse, których jednak nie wykorzystywał. Marnował sytuacje, wyglądał w zespole jak ciało obce, a pod koniec rundy jesiennej cierpliwość do Niemca stracił w końcu prowadzący zespół Jan Urban.
Licznik występów Thomalli w koszulce Lecha zatrzymał się na 27 występach, w trakcie których były piłkarz RB Lipsk strzelił dwa gole i zanotował jedną asystę. Oba trafienia zaliczył niemal na samym starcie przygody z “Kolejorzem”. W eliminacjach Ligi Mistrzów karcił wówczas FK Sarajewo, a w eliminacjach Ligi Europy - Videoton.
Thomalla nie wytrwał w Poznaniu nawet do końca sezonu. Już zimą został wypożyczony przez niemieckie Heidenheim, które po kilku miesiącach - nie bez powodu - wykupiło go definitywnie.
O ile bowiem na polskiej ziemi Thomalla stał się wręcz memem i uosobieniem nieskutecznego, pogubionego napastnika, w ojczyźnie szybko odżył, a dla Heidenheim stał się wręcz legendą. Spędził w klubie długie dziewięć lat. Występował i błyszczał głównie na zapleczu Bundesligi, choć grając w drużynie pierwsze skrzypce wywalczył z klubem także awans do elity, w której rozegrał 22 mecze.
Ostatecznie, po niemal dekadzie i uzbieraniu aż 211 występów, Thomalla w styczniu 2025 roku pożegnał się z klubem. Odchodził po strzeleniu łącznie 30 goli i zaliczeniu 21 asyst. Nie mógł liczyć już na regularne występy w zespole, który za moment powalczy w barażach o utrzymanie na poziomie pierwszej Bundesligi. Postawił więc na zmianę otoczenia.
Od czterech miesięcy Thomalla jest piłkarzem cypryjskiego AEL-u Limassol. Tam póki co, podobnie jak w Poznaniu, furory nie robi. Rozegrał tylko siedem spotkań, gola nie strzelił, zanotował jedną asystę. Co ciekawe, gra jako środkowy pomocnik, nie napastnik. Poniekąd było tak też w czasach reprezentowania Heidenheim, gdy był rzucany po pozycjach, występując i jako snajper, i “dziesiątka”, i skrzydłowy.
Być może 32-latek jeszcze rozkręci się na Cyprze. Kontrakt ma ważny do 31 maja 2026 roku. Jest więc czas, by wskoczyć na wyższe obroty.
***
Tekst powstał w ramach cyklu "Polska Piłka", w którym wspominamy m.in. piłkarzy biegających niegdyś po polskich boiskach, pamiętne mecze przedstawicieli Ekstraklasy w Europie, a także nieco zapomniane już kluby z naszego kraju.