Plaga egipska czy chwilowy spadek formy? Liverpool poszukuje piłkarza o nazwisku Salah

Plaga egipska czy chwilowy spadek formy? Liverpool poszukuje piłkarza o nazwisku Salah
Review News / Shutterstock.com
Droga na futbolowy szczyt jest niezwykle długa i kręta, ale mało kto o niej pamięta, gdy dochodzi do upadku. Aby trwać w chwale i błysku reflektorów trzeba nieprzerwanie utrzymywać formę, wciąż pobijać kolejne rekordy i niejako walczyć o swoją markę. W przeciwnym razie, wszelkie zasługi są wymazywane z pamięci kibiców i ekspertów, a niedoszły gwiazdor przechodzi bolesną transformację „od bohatera do one season wondera”.
Jak wspominałem, by móc spaść ze szczytu trzeba najpierw się na niego wdrapać i dokładnie to z przytupem robił Mohamed Salah w trakcie całej poprzedniej kampanii.
Dalsza część tekstu pod wideo
Początkowo wydawało się, że Liverpool zapłacił 40 milionów euro za rezerwowego, który będzie asem w talii Kloppa, gdy niemiecki szkoleniowiec nie będzie mógł skorzystać z Coutinho lub Mane.
Wszystko zmieniła decyzja Brazylijczyka o symulowaniu kontuzji pleców, aby wymusić transfer do Barcelony. Bunt „Cou” wykorzystał Salah, wskakując do pierwszego składu, którego nie oddał aż do dziś.
O całej reszcie sezonu można by pisać długie peany, opiewające geniusz „Momo”, ale wystarczy tylko spojrzeć na statystyki. One najdobitniej pokazują, że Egipcjanin w trakcie poprzedniej kampanii zdołał wejść na poziom prezentowany dotychczas tylko przez Messiego i Ronaldo.

Nic nie jest wieczne, a szczególnie forma

Salah stworzył wraz z Firmino i Mane zabójczy tercet, który wprowadził Liverpool do finału Ligi Mistrzów. Dodatkowo, transfery Keity, Fabinho i Alissona miały usprawnić pozostałe formacje, aby „The Reds” w końcu nawiązali walkę z Manchesterem City o tytuł mistrzowski, ale tu pojawia się jeden istotny problem, z którym od początku rozgrywek boryka się Jürgen Klopp – widoczny regres Egipcjanina.
Laik mógłby spojrzeć w statystyki, gdzie zobaczyłby bilans 2 goli oraz 2 asyst zdobytych przez 26-latka w trakcie pierwszych sześciu spotkań i zapewne stwierdziłby, że problem tak naprawdę nie istnieje, ale każdy kto uważnie śledzi mecze podopiecznych Kloppa zauważy, że z Salahem coś jest nie tak.
Egipcjanin zachowuje się egoistycznie, wdaje się w wiele niepotrzebnych dryblingów (co w starciu z PSG poskutkowało stratą i golem Mbappe na 2:2) i przede wszystkim marnuje multum sytuacji stuprocentowych.
Przed sezonem debatowano na temat gry defensywnej rywali Liverpoolu, którzy będą musieli znaleźć sposób na rozpędzonego Egipcjanina.
Wydawało się, że oponenci „The Reds” będą regularnie podwajać lub nawet potrajać Salaha, aby ten jak najrzadziej dochodził do sytuacji podbramkowych, ale rzeczywistość wygląda tak, że „Momo” oddaje jeszcze więcej strzałów (4,8 na mecz) niż w poprzednim sezonie (4,36). Brakuje wykończenia lub koncentracji.
W trakcie wakacji gdzieś zapodział się Salah z ubiegłego sezonu, który z uśmiechem na ustach masakrował rywali na wszelkie możliwe sposoby: od precyzyjnych strzałów magiczną lewą nogą, przez dryblingi w stylu Leo Messiego, aż po znakomite akcje kombinacyjne z Mane lub Firmino.

Syndrom Michu

Słaby start Salaha (oczywiście w porównaniu z poczynaniami Egipcjanina w ubiegłym sezonie) od razu przypomniał o historii pewnego hiszpańskiego napastnika, który w trakcie kampanii 2012/13 całkowicie nieoczekiwanie wskoczył do grona najlepszych snajperów w Europie.
Transfer rzędu dwóch milionów średniaka ligi angielskiej raczej nigdy nie znajduje się na ustach wszystkich kibiców, ale Michu szybko po przybyciu na Liberty Stadium przykuł uwagę całego piłkarskiego świata.
Hiszpan zszokował wszystkich, zdobywając w debiutanckim sezonie na „Wyspach” 22 bramki, które walnie przyczyniły się do zdobycia przez Swansea Pucharu Ligi Angielskiej i w konsekwencji możliwości gry w Lidze Europy.
Niestety kolejny sezon nie był już tak udany w wykonaniu wychowanka Realu Oviedo. Michu, któremu nieliczni wróżyli dołączenie na stałe do grona najlepszych snajperów jak Suarez czy Van Persie kompletnie zgasł, zdobywając 6 bramek w 24 spotkaniach.
Być może bilans Hiszpana byłby bardziej okazały gdyby nie przewlekłe problemy z kolanem, przez które już w 2017 roku zakończył karierę, ale warto zauważyć, że na początku sezonu 13/14 Michu zdobył zaledwie 2 gole w 10 kolejkach.
Urazy tylko spotęgowały marazm w jaki popadł ówczesny napastnik „Łabędzi”. Od tego czasu, każdy jednosezonowy wystrzał formy jest kojarzony z osobą Michu.
Problem jednak w tym, że od Hiszpana nie wymagano, aby koniecznie utrzymał formę, ponieważ każdy trzeźwo myślący obserwator wiedział, że Swansea to po prostu przeciętny klub i utrzymanie przez Michu formy z sezonu 12/13 będzie skomplikowane z powodu jakości, a raczej jej braku u partnerów.
Grając u boku takich „gwiazd” jak Routledge, Bony, Shelvey czy de Guzman nie jest łatwo regularnie wpisywać się na listę strzelców. To wybuch formy Michu, a nie jej regres był rzeczą niespodziewaną

Wąskie podium

Skład Liverpoolu tymczasem obfituje w zawodników klasy światowej, toteż od Salaha wymaga się, aby co najmniej utrzymał poziom prezentowany na przestrzeni ubiegłego sezonu.

Jak już wspominałem, druga linia „The Reds” została w trakcie letniego okienka transferowego solidnie wzmocniona i wydawało się, że w otoczeniu Keity oraz Fabinho regularne wpisywanie się na listę strzelców będzie przychodziło Salahowi jeszcze łatwiej.
Tu jednak pojawia się kolejna zagwozdka, która być może jest katalizatorem słabszej dyspozycji „Momo”, a mianowicie wewnętrzna rywalizacja o miano największej gwiazdy drużyny.
Ubiegły sezon upłynął pod znakiem wyczynów Salaha, ale przecież nie można zapominać o liczbach jakie wykręcili pozostali napastnicy „The Reds”.
Wyczyny Mane i Firmino pozostały trochę w cieniu dokonań Salaha, co być może nieco podrażniło ambicję obu panów, którzy zapragnęli powalczyć z Egipcjaninem o miano lidera Liverpoolu.
Niezbyt pozytywne efekty tej wewnętrznej rywalizacji mogliśmy zaobserwować chociażby w meczu przeciwko Tottenhamowi, kiedy Senegalczyk kompletnie nie myślał o obecności Salaha na placu gry, niejednokrotnie decydując się na indywidualne popisy.

Kolektyw ponad wszystko

Dotychczas Liverpool w głównej mierze bazował na perfekcyjnej współpracy ofensywnego tercetu, który posiada wszelkie umiejętności, aby siać spustoszenie w szeregach rywali. Początek bieżącej kampanii w wykonaniu podopiecznych Kloppa jest perfekcyjny, najlepszy od 1961 roku, ale zmiana architektów tego sukcesu jest aż nadto zauważalna.
„The Reds” kontynuują passę zwycięstw głównie dzięki znakomitej postawie Alissona (najwięcej czystych kont w Premier League), Robertsona (3 asysty w 6 meczach), perfekcyjnej parze stoperów, która zalicza najwięcej udanych interwencji w całej lidze oraz linii pomocy, gdzie chociażby James Milner przeżywa drugą młodość.
Ofensywne trio jest w miarę regularne, ale w porównaniu z ubiegłymi rozgrywkami łatwo zauważyć spadek wydajności. Słabsza forma może przydarzyć się każdemu napastnikowi, lecz w tym przypadku głównym problemem wcale nie jest zachowanie się pod bramką.
Wystarczy spojrzeć na dosyć specyficzną reakcję Salaha po decydującej bramce Firmino w końcówce starcia z paryżanami, aby zobaczyć, że gdzieś ulotniła się chemia, która dotychczas spajała trzech indywidualistów w jeden, perfekcyjnie działający walec, rozjeżdżający przeciwników.
Przeciwnicy jakichkolwiek teorii spiskowych mogą tłumaczyć, że Egipcjanin po prostu w dosyć ekspresyjny sposób wyraził emocje, które kumulowały się w nim na przestrzeni 90 minut, ale w połączeniu z egoistycznymi zapędami Salaha w trakcie meczu otrzymujemy dosyć nieprzyjemny obraz zawodnika, który za wszelką cenę chce wrócić na szczyt. Ten sam szczyt na który teraz, krok po kroku, wdrapują się Firmino i Mane, pozostawiając Salaha niejako u podnóża stromego stoku.

Salah za wszystkich, wszyscy za Salaha

Liverpool z przytupem rozpoczął sezon od sześciu zwycięstw, dzięki czemu podopiecznych Kloppa coraz częściej stawia się w roli faworytów do wygrania ligi oraz nawet triumfu w Lidze Mistrzów.
Aby marzenia sympatyków „The Reds” o zdobyciu jakiekolwiek tytułu stały się faktem, Klopp będzie musiał rozwiązać problem trapiący linię ofensywną, która dotychczas działała bez zarzutu.
Przed Liverpoolem prawdziwy maraton z przeszkodami, który zacznie się od dosyć spokojnego meczu z Southampton. W starciu ze „Świętymi” zapewne ujrzymy kanonadę w wykonaniu „The Reds”, ale to nie ilość bramek lecz boiskowe zachowanie napastników pozwoli nam zobaczyć, czy relacje na linii Mane-Salah uległy poprawie.
Aby zdobyć pierwsze od 1990 roku mistrzostwo, napad Liverpoolu musi zacząć współpracować, ponieważ wewnętrzny pojedynek o miano największej gwiazdy wpływa negatywnie tylko na jego uczestników.
Jeśli Salah nie chce zostać zapamiętany jako następca Michu musi zacząć znów cieszyć się grą, każdą kolejną akcją, niezależnie czy zostanie ona zakończona przez niego samego czy też np. Mane.
Z drugiej strony, sam Senegalczyk również powinien przestać na siłę brać odpowiedzialność za grę „The Reds” na swoje barki, ponieważ na dłuższą metę nie przyniesie to żadnych pozytywnych skutków.
Ubiegły sezon pokazał, że siła Liverpoolu tkwi w kolektywie i jeśli Kloppowi znów uda się ze zlepku indywidualności stworzyć jeden organizm, to tak naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie, aby gabloty na Anfield w końcu zostały wypełnione nowymi zdobyczami.
Egipcjanin już udowodnił, że posiada umiejętności, które mogą zagwarantować mu miejsce w ścisłym topie napastników, ale aby obecność 26-latka w gronie najlepszych stała się codziennością, musi on odłożyć indywidualne ambicje na boczny tor. Bramki zaczną szukać Salaha, jeśli Salah zacznie szukać partnerów.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również