15 filmów motywujących, zero zagrożenia. W Realu kończy się pewna era. "Oni muszą odejść"
Remontada? Dajcie spokój. Borussia musiała odrobić dużą stratę. Odpadła, ale postraszyła Barcelonę. Aston Villa siadła na PSG i miała Francuzów na linach. Bayern bił się z Interem do ostatniej minuty. A Real? Real w rewanżu się pogrążył. Był zdecydowanie najgorszym zespołem w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów. Jak to w ogóle brzmi.
Tak naprawdę comebackiem nie pachniało ani przez minutę. W mediach brzmiało to samo jedno zdanie: jeśli ktoś miałby to zrobić, to tylko Real Madryt. Problem w tym, że argumentacją była historia, dotychczasowe osiągnięcia, niesamowite mecze z niedalekiej przeszłości. Klub na swoich socialowych kanałach wypuścił 15 filmów, wybijając wszystkie piękne triumfy w Champions League. Wiarę budowano na tym, co było, a nie na tym, co jest teraz.
A Fani “Królewskich” muszą sobie to powiedzieć jasno. Real sezonu 2024/25 po prostu nie jest dobrą drużyną. Nie jest zgranym zespołem. Przegrał sześć na 14 (!!) spotkań tej kampanii Ligi Mistrzów. Nie radził sobie z żadnym znaczącym klubem, przegrywając dwukrotnie z Arsenalem, do tego z Milanem, Liverpoolem, wymęczył awans z Atletico po kontrowersji i jedynie stanął na wysokości zadania w dwumeczu z Manchesterem City. Ale to tylko dlatego, że gracze Pepa Guardioli znajdowali jeszcze większym dołku.
To miara upadku.
Motywacja bez taktyki nie ma sensu
W naturalny sposób za wyniki odpowiada trener. Zapytany przed pierwszym gwizdkiem, czy czuje, że to może być decydujący mecz dla jego przyszłości, zaprzeczył. Rzucił kilka emocjonalnych zdań, obiecał walkę do końca, “hasta el final”, a później tradycyjnie odpowiadał na odczepnego. Sugerował, że na boisku ujrzymy konkrety, jednak podejście piłkarzy nie wskazywało, że udało się tchnąć ducha tej drużynie. Że przedstawiono jej jakąś strategię, pomysł na pokonanie rywala. Chaotyczne pięć minut pokazało, że graczom zależy, problem w tym, że nie wiedzieli jak przetransportować piłkę pod pole karne Arsenalu. Potem cała ekipa szybko się zmęczyła. Determinacja przerodziła się w desperację, efektem czego były te dziesiątki dośrodkowań w pole karne.
- Posłaliśmy mnóstwo wrzutek, ale stoperzy Arsenalu są wysocy, a my nie mieliśmy Joselu - przytomnie zauważył po meczu Thibaut Courtois.
Obraz drugiej połowy coraz głębiej wbijał nóż w pokiereszowane serce kibiców “Los Blancos”. A rękojeść obróciła bramka Gabriela Martinellego. Porażka nie jest tylko winą Carlo Ancelottiego, ale z pewnością sprawiła, że trudno będzie zobaczyć Włocha na ławce trenerskiej w przyszłym sezonie. Klub nie osiągał spójnych wyników przez cały obecny, a notował przyzwoite rezultaty i prezentował dobrą formę wyłącznie w krótkim okresie od końca grudnia do końca stycznia. “Carletto” co kilka tygodni blefował, że znalazł przyczynę niepowodzeń. Już przecież miał gotowe rozwiązania, twierdził, że w końcu to zacznie działać. Nie zadziałało. Uwagę skupił na błędach sędziowskich, na koniec odwoływał się do ambicji piłkarzy. Środowego wieczora wszystko ostatecznie się posypało. On za to odpowiada, ale nie powinien być jedyną osobą, opuszczającą Madryt po tym sezonie.
Czas pożegnań
Wiele wskazuje na to, że wczoraj ostatni mecz w Lidze Mistrzów w białych barwach rozegrali Lucas Vazquez i Luka Modrić. Obu trzeba będzie pożegnać z należnymi honorami. Pierwszy nie miał na tyle odwagi, by samemu zrezygnować wcześniej, drugi do samego końca był wartością dodaną, ale upływ czasu znacząco odbijał się na jego zdolnościach. Trzecim piłkarzem, którego na pewno już nie zobaczymy w Realu, jest Jesus Vallejo. Tu spuśćmy zasłonę milczenia.
Ale rozliczanie powinno pójść dalej. Dwa lata to wystarczający czas, by ocenić przydatność Frana Garcii. A to ciągle poziom Rayo Vallecano, a nie Realu Madryt. Jego jedyny atut, szybkość, został obnażony, gdy w ostatniej akcji Arsenalu nie potrafił złapać grającego 90 minut Martinellego, samemu wchodząc na plac w drugiej połowie. Sympatyczny człowiek, bardzo przeciętny piłkarz.
David Alaba przyszedł do “Królewskich” co najmniej dwa lata za późno i odejdzie dwa lata za późno. Jest jednym z najlepiej zarabiających piłkarzy w kadrze, a udowodnił klasę zaledwie w pierwszym sezonie gry. Długa kontuzja zwykle zmienia perspektywę, ale w nie w tym przypadku. Austriak zerwał więzadła będąc w podłej formie i w tej samej wrócił po rehabilitacji. Trudno przypuszczać, by klub znalazł dla niego kupca i będzie musiał się z nim przemęczyć jeszcze przez rok, blokując slot dla pełnowartościowego środkowego obrońcy.
Potrzeba zmian strukturalnych
Ma się wrażenie, że Realowi brakuje dyrektora sportowego z prawdziwego zdarzenia, który brałby pełną odpowiedzialność za przygotowanie kadry. Obecnie kompetencje te są rozmyte, pomiędzy dyrektora generalnego, szefa skautingu, trenera i nawet prezesa. Nie wiadomo, kogo w tym momencie obciążyć winą za katastrofę, jakim było kurczowe trzymanie się planu niewzmacniania poszczególnych formacji.
Drużynie od kilku lat brakuje głębi na pozycji lewego i prawego obrońcy. Brakuje kreatywnego pomocnika w stylu Luki Modricia. Drugi sezon z rzędu zmaga się z niedoborem stoperów, bo nikomu nie przyszło do głowy, że mogą przyjść ciężkie kontuzje. Nie ma środkowego napastnika, ani błyskotliwego skrzydłowego z lewą nogą.
Oczywiście każdy zespół w trakcie długich miesięcy gry mierzy się z większymi lub mniejszymi trudnościami. Arteta musiał wymyślić Mikela Merino na środku napadu i to wypaliło. Luis Enrique długo główkował, jak logicznie zastąpić Kyliana Mbappe. I wreszcie skleił fantastyczny atak. Hansi Flick znalazł pomysł na zagospodarowanie Raphinhi, który latem był pierwszym kandydatem do sprzedaży, a dziś znajduje się w pierwszej trójce każdego rankingu Złotej Piłki. Niemniej każdy ten zespół przed sezonem dokonał KILKU zmian personalnych, zrzucił dawny ciężar i wpuścił świeżą krew.
Real z kolei zaprosił do tańca Kyliana Mbappe, wierząc, że rozwiąże wszystkie kadrowe problemy. Nie rozwiązał.