15 goli na sezon to jego rekord, a był droższy niż “Lewy” i “Ibra” razem wzięci. O co chodzi z Alvaro Moratą?

Alvaro Morata to niezwykle ciekawy przypadek. Od dobrych kilku lat gra dla wielkich klubów. W CV ma już Real, Atletico, Chelsea i Juventus. Łapie się na kolejne lukratywne kontrakty w dużych firmach, chociaż jego dyspozycja od lat - delikatnie mówiąc - na kolana nie powala. Dla czterech wspomnianych zespołów Hiszpan strzelił łącznie 104 gole. Niewiele mniej bramek w karierze zdobył Sergio Ramos, a Robert Lewandowski ponad połowę tego nastukał tylko w ostatnim sezonie.
Minęły już co prawda czasy, gdy napastników rozliczało się tylko i wyłącznie ze strzelonych goli. Coraz więcej osób dostrzega gigantyczną pracę, jaką zawodnik na tej pozycji może wykonywać dla drużyny, niekoniecznie samemu pakując futbolówkę do siatki. Ale czy do takiego grona należy akurat Alvaro Morata? Można mieć wątpliwości.
Napastnik defensywny
27-letni snajper rozegrał już w karierze 405 spotkań. Zdobył w nich 148 bramek. W statystykach tych uwzględniono jednak występy dla drugiej drużyny Realu Madryt. Gdyby je odjąć, bilans byłby gorszy - 322 mecze i 104 gole. Nie ma tragedii, ale czy to liczby, którymi snajper od lat grający dla europejskich potęg może się chwalić?
Morata w żadnym (!) ligowym sezonie w karierze nie przekroczył bariery 15 strzelonych goli. W kampanii 2016/2017 wykręcił właśnie taki wynik grając jeszcze dla Realu i do tej pory jest to jego sufit.
Można pomyśleć - pewnie gra bardziej dla drużyny, może nadrabia asystami. No więc niekoniecznie.
- Real - 11 asyst w 95 meczach
- Chelsea - 6 asyst w 72 meczach
- Atletico - 5 asyst w 61 meczach
- Juventus - 18 asyst w 94 meczach
Pod tym względem jakoś wyglądało to jeszcze w Juve. Reszta - słabiutko. Czym więc Morata zapracował sobie na kolejne sezony spędzane w klubach z europejskiego topu? Okej, nie jest to zawodnik zły. W poprzednim sezonie złapał nawet chwilowo świetną formę, strzelając gole w siedmiu spotkaniach z rzędu. Ale był to tylko zaskakująco dobry wypadek przy pracy.
Piłkarz wart fortunę?
Wypominamy Hiszpanowi kiepskie liczby, a tymczasem w jednej kwestii cyferki ma prawie najlepsze na świecie. To łączna kwota pieniędzy wydanych przez kluby na jego sprowadzenie.
Najpierw Juventus zapłacił Realowi 20 mln euro, później “Królewscy” odkupili go za 30 mln euro, w końcu groszem sypnęła Chelsea, wykładając za Hiszpana 66 mln euro, Atletico początkowo wypożyczyło go za 7 mln euro, by później wykupić za 56 mln euro, a ostatnio “Stara Dama” posłała do Madrytu przelew na kwotę 10 mln euro za wypożyczenie. Jeśli po sezonie będzie chciała Moratę wykupić, musi dołożyć kolejne 45 mln euro.
Pieniądze fruwają w powietrzu, a może lepiej powiedzieć, że palą się w piecu. Nawet zakładając, że w Turynie nie zdecydują się na transfer definitywny, wszystkie transakcje z udziałem Moraty dają nam 189 mln euro. Jeśli Juve go wykupi - 234 mln euro. Niezła fortuna jak za napastnika, który nie jest w stanie strzelić ponad 15 bramek w sezonie.
I pomyśleć, że Robert Lewandowski w całej swojej karierze kosztował wykupujące go kluby nieco ponad 5 mln euro, a na Zlatana Ibrahimovicia, który przecież grał w Juventusie, Interze, Manchesterze United, Barcelonie, PSG, Milanie, Ajaxie czy Los Angeles Galaxy wydano łącznie mniej niż na Moratę, bo 169 mln euro.
No ale dobra, nie wina Hiszpana, że ciągle ktoś wykłada za niego grube kwoty. Tak działa rynek. Podobno jesteś wart tyle, ile ktoś za Ciebie zapłaci.
Tam to wszystko się zaczęło
Dziś Morata ma 27 lat. Nie jest to wiek, gdy karierę trzeba już podsumowywać. Hiszpan może spokojnie pograć jeszcze kilka lat na niezłym poziomie. Teraz wraca tam, gdzie czuł się chyba najlepiej. Z Juventusem dochodził w sezonie 2014/15 do finału Ligi Mistrzów, strzelając w fazie pucharowej pięć goli, w tym dwa w półfinale przeciwko Realowi i jednego na otarcie finałowych łez, gdy “Stara Dama” przegrywała z Barceloną.
Właśnie wtedy na Moratę wybuchł “hype”, który utorował mu karierę na kilka kolejnych lat. Karierę rozgrywającą się na najwyższych szczeblach. Stadionach najlepszych klubów Starego Kontynentu. Czas się obudzić i pokazać, że nie jest się tam przez pomyłkę. Kolejna szansa może już nie nadejść.