75 mln euro? Mało. Ten piłkarz Barcelony jest niemal bezcenny

75 mln euro? Mało. Ten piłkarz Barcelony jest niemal bezcenny
pressinphoto / pressfocus
Mateusz - Jankowski
Mateusz JankowskiWczoraj · 11:24
Barcelona musi zarabiać na transferach, aby poprawić sytuację finansową. Są jednak piłkarze, których nie powinna sprzedawać niemal za żadną cenę. W tym gronie znajduje się Fermin Lopez.
Szybkość, nieustępliwość, czutka do goli, ciągłe szukanie progresywnych zagrań. Takich zestaw cech wiodących powinien wyróżniać cechy nowoczesnych “dziesiątek”. Bezpowrotnie minęły już czasy piłkarzy magicznych, ale nieco "leniwych", pokroju Mesuta Oezila czy Jamesa Rodrigueza. Dziś ofensywni pomocnicy muszą być pierwszymi opcjami zarówno w pressingu, destrukcji, jak i w fazie ataku. W kryteria te idealnie wpisuje się Fermin Lopez. To zawodnik, który praktycznie wszystkie akcje wykonuje na szóstym biegu. Ma oczywiście pewne wady. Pod względem technicznym ustępuje Pedriemu, zwykle nie przyjmuje piłki tak płynnie, jak Dani Olmo. Brakuje mu umiejętności uspokojenia akcji Frenkiego de Jonga. Ale wszystkie niedociągnięcia bledną w obliczu tego, ile faktycznie wnosi do drugiej linii Barcelony.
Dalsza część tekstu pod wideo

Przyspieszony kurs dojrzewania

Kariera Fermina rozwija się w porażająco szybkim tempie. Warto przypomnieć, że jeszcze dwa lata temu był on dość anonimowym zawodnikiem występującym w trzecioligowym Linares. Po powrocie z wypożyczenia niewielu typowało, że przebije się do pierwszej drużyny Barcelony. To nie był wyczekiwany talent pokroju Lamine’a Yamala. Raczej sądzono, że jest jednym z wielu wychowanków La Masii, który raczej będzie musiał szukać szczęścia w innym klubie. Do perfekcji wykorzystał jednak okres przygotowawczy przed startem sezonu 2023/24, przekonując do siebie Xaviego Hernandeza.
Premierowy rok w seniorach “Barcy” był dla niego rewelacyjny. Dał się poznać jako pomocnik z niesamowitym instynktem strzeleckim. Zakończył wówczas rozgrywki z dorobkiem 11 bramek. Na rozkładzie miał trafienia przeciwko m.in. Realowi Madryt, Atletico czy Napoli. Grał tak dobrze, że oczarował zarówno selekcjonera pierwszej reprezentacji, jak i kadry do lat 21.
- Fermin to żywioł, wulkan energii. Pod względem poziomu zaangażowania jest przykładem dla innych - chwalił Luis de la Fuente.
Latem ubiegłego roku Fermin sięgnął po dwa złote medale. Podczas mistrzostw Europy odegrał epizodyczną rolę, Hiszpania spokojnie poradziłaby sobie bez jego skromnego wkładu. Ale tego samego nie można powiedzieć o kadrze olimpijskiej. Podczas igrzysk to właśnie dzieciak urodzony w El Campillo został bezdyskusyjnym liderem “La Rojy”. W sześciu meczach paryskiego turnieju zgromadził sześć trafień i dwie asysty. Rewelacyjny okres zwieńczył dubletem w zwycięskim finale. Francja wystawiła wówczas skład napakowany jak kabanos, reprezentowali ją m.in. Desire Doue, Michael Olise czy Rayan Cherki. I żaden z nich nie grał wówczas tak dobrze w porównaniu z barcelońskim blondynem.

Nowe szaty Lopeza

Wygranie dwóch turniejów reprezentacyjnych było ogromnym sukcesem. Wiązał się on jednocześnie z gigantycznym obciążeniem, zmęczeniem materiału. Fermin wrócił do Barcelony z drobnym urazem. Wyleczył go, rozegrał trzy spotkania, po czym wypadł na prawie dwa miesiące. Hansi Flick otwarcie przyznał, że źle zarządził poziomem nadwyrężenia swojego podopiecznego.
- Czuję się winny z powodu kontuzji Fermina. Latem wziął udział w dwóch turniejach reprezentacyjnych. Powinienem porozmawiać na jego temat z selekcjonerem U21, ale tego nie zrobiłem. To był błąd. Wiem, że zdrowie zawodników to nasz absolutny priorytet - bił się w pierś trener.
Kiedy Lopez był już zdrowy, Niemiec nie bał się wrzucić go na głębszą wodę. W rundzie jesiennej rozpoczynał w pierwszym składzie mecze m.in. z Bayernem, Realem Madryt czy Atletico. Wygrywał wówczas rywalizację z Danim Olmo, za którego zapłacono grube miliony. Flick widział, że pozornie mniej renomowany pomocnik może wnieść do drużyny jeszcze więcej.
Warto na chwilę się zatrzymać, aby podkreślić metamorfozę, jaką przeszedł 22-latek. Za kadencji Xaviego świetnie sprawdzał się jako gwarant goli, ale brakowało mu asyst. Przez cały sezon 2023/24 zebrał tylko jedną, w mijających rozgrywkach było ich aż dziesięć. Flick powierzył mu znacznie więcej obowiązków na etapie rozgrywania akcji. Względem poprzedniego roku poprawił się, jeśli chodzi o oczekiwane asysty (skok z poziomu 0,09 xA na 90 minut do 0,31), kluczowe podania (wzrost z 1,4 do 1,9) czy średnią liczbę kontaktów z piłką (z 53 do 60). Co ważne, nie stracił jednocześnie umiejętności strzeleckich. Tylko w pięciu ostatnich kolejkach ligowych czterokrotnie trafiał do siatki. Po prostu poza bramkami dołożył do szerokiego repertuaru kolejne atuty.
Fermin nie jest naturalnie piłkarzem idealnym. Jego cechy wiodące czasami działają ze szkodą dla drużyny. Dobrym przykładem był wyjazdowy mecz z Sevillą, kiedy po wejściu z ławki strzelił gola, ale chwilę później wyleciał z boiska za agresywny wślizg. Wciąż musi popracować nad ogładą w grze. Można wychodzić z założenia, że o każdą piłkę walczy się tak, jakby była ostatnia w karierze, aczkolwiek nie należy tego robić, nie bacząc na obecność rywali. Tutaj pojawia się pewne pole do poprawy.
- Fermin zawsze gra na najwyższym poziomie intensywności. Strzelił dziś gola, ale też dostał czerwoną kartkę. Takie rzeczy się zdarzają. Myślę, że to dla niego dobra lekcja na przyszłość - przyznał Flick, cytowany przez dziennik Marca.

Transfer byłby głupotą

- Prawda jest taka, że nigdy nie narzucano na mnie presji, rodzice nie mówili mi, że muszę się przebić i zostać piłkarzem. To ja byłem wobec siebie najbardziej wymagający. Jestem perfekcjonistą. Po prostu lubię, kiedy na boisku i w życiu wszystko układa się tak, jak powinno. Dbam o to, aby nadal stąpać twardo po ziemi - podkreślał w wywiadzie dla Sportu.
- Moje cele na przyszłość? Chciałbym spędzić w Barcelonie bardzo wiele lat, jeśli się uda, to całą karierę. Ale to najlepszy klub świata, co roku przychodzą nowi piłkarze, więc nigdy nic nie wiadomo. Bycie w Barcelonie to dla mnie na pewno spełnienie marzeń - dodał.
Fermin zdaje sobie sprawę, że klub może myśleć o przetasowaniach kadrowych. W mediach niedawno pojawiał się zresztą temat potencjalnej sprzedaży. Dziennikarze katalońskiej TV3 podawali, że Chelsea zaoferowała za niego 75 mln euro. Mundo Deportivo doniosło zaś, że “The Blues” zaproponowali Barcelonie wymianę Hiszpana na Christophera Nkunku. Oferty miały nie zostać zaakceptowane, co akurat można zrozumieć.
Nkunku swego czasu był prawdziwą gwiazdą, ale na dziś nie jest piłkarzem na poziomie Lopeza. Przez dwa ostatnie sezony opuścił aż 54 mecze Chelsea z powodu różnorakich kontuzji. Generalnie częściej go nie ma niż jest na boisku. Sama kwota 75 mln euro też nie wydaje się wystarczająca. Oczywiście, mówimy o bardzo dużych pieniądzach. Ale załóżmy, że “Barca” sprzedaje za tyle swojego pomocnika. I co dalej? Ile musiałaby wydać, aby znaleźć kogoś, kto też zagwarantuje około 15-20 punktów na sezon w klasyfikacji kanadyjskiej, akceptując rotację? Ilu tak młodych zawodników potrafiło już potwierdzać jakość na tle rywali pokroju Realu czy Bayernu?
Pewnie łatwo kogoś sprzedać za dużą sumę, ale schody zaczynają się w momencie znalezienia jakościowego następcy. Właśnie dlatego “Blaugrana” tak naprawdę nie powinna myśleć o transferze w przypadku oferty innej niż naprawdę nie do odrzucenia. Na ten moment kilkadziesiąt milionów euro to wcale nie tak dużo za gracza, który oferuje tyle jakości. Pewnie, że nie mówimy o poziomie talentu pokroju Yamala czy Pedriego. Jednak ze świecą szukać innego gracza o podobnej charakterystyce na pozycji numer 10. To jeszcze nie czas, aby Ferminator powiedział: “Hasta la vista”.

Przeczytaj również