A Puchacz znowu zły. Bądźmy sprawiedliwi. Nie krytykujmy go z urzędu. "Jest wyrazisty - ma trudniej"
Czego by Tymoteusz Puchacz nie zrobił w tej kadrze, i tak będzie miał przechlapane. Takie wrażenie można odnieść po meczu z Belgią, w którym “Puszka” wypadł co najmniej przyzwoicie, a i tak zebrał sporo głosów krytyki. Z niego akurat łatwo zrobić kozła ofiarnego, prawda?
Tymoteusz Puchacz nie jest piłkarzem idealnym. Trudno go nazwać lekiem na całe zło, które od lat trapi reprezentację Polski po lewej stronie obrony. Jego wrzutki potrafią irytować. Nie daje gwarancji pełnego bezpieczeństwa i na dziś nie może być pewny gry na mundialu.
To jedna strona medalu. A druga? “Puszka”, nawet jak zagra naprawdę przyzwoicie, jest mocno krytykowany, jakby z urzędu, bo ma na nazwisko Puchacz i siedem miesięcy temu zawalił mecz z Węgrami. Wysoko przegrane spotkanie z Belgią stanowi tego doskonały przykład. Piłkarz Unionu Berlin wyszedł w podstawowym składzie i spisał się co najmniej poprawnie. Był pewniejszy niż z Walią, bardziej odpowiedzialny z tyłu, a przy tym tradycyjnie wykazywał aktywność w ofensywie. Raz błysnął świetnym podaniem do Roberta Lewandowskiego, wziął też udział w akcji bramkowej.
Oczywiście, nie grał idealnie, zdarzyło mu się zirytować kapitana “elektrycznym” wybiciem w prostej sytuacji. W innym, dogodnym momencie zaprezentował wrzutkę na wysokości kolan, wprost do przeciwnika. Nie da się ukryć, że akurat ten element musi poprawić, bo dośrodkowania to jego pięta achillesowa. Z drugiej strony, w tym przypadku trudno patrzeć wyłącznie na “suche” statystyki, bo czasem dobra centra nic nie wnosi z uwagi na pasywność atakujących, a nie błąd wrzucającego. Podanie do Adama Buksy z Walią było tego najlepszym przykładem.
Krytyka z urzędu
Można odnieść wrażenie, że czego by Tymoteusz Puchacz nie zrobił w tej kadrze, i tak będzie miał przechlapane. Krytyka za błędy boiskowe jest wskazana, ale wychowanek Lecha Poznań obrywa po głowie x razy mocniej z uwagi np. na słabszy PR niż taki Bartosz Bereszyński, który zastąpił go z Belgią, zagrał fatalnie, a i tak dostał wyższe noty.
Aby nie być gołosłownym. Weźmy oceny takiego “Radia ZET”. Cytując:
Tymoteusz Puchacz - 2: Puchacz w swoim stylu, jak tylko miał piłkę przy nodze, próbował zarówno przebojowych rajdów, jak i wrzutek z pierwszej piłki. Próbował i został zmieniony zaraz po przerwie.
Bartosz Bereszyński - 3: Dał dobrą zmianę w defensywie, a z pewnością grał lepiej niż Puchacz czy Gumny. Mimo to nie miał większych szans w starciach z Trossardem czy Timothym Castagnem.
Nie chcę nadmiernie czepiać się Bereszyńskiego, bo w Brukseli w drugiej połowie zawiedli właściwie wszyscy, ale pisanie o “dobrej zmianie w defensywie”, gdy Belgia miała na swojej prawej stronie autostradę do bramki i cała linia obrony prezentowała się katastrofalnie, może świadczyć, że autor prawdopodobnie oglądał ten mecz z opaską na oczach. Albo na tyle często sięgał po przekąski, że kierował się powszechnie panującą opinią: Puchacz zły, inni ok.
Patrzymy dalej. Portal “igol.pl”. Bereszyński - 3. Puchacz? 2. Najwyraźniej to z wychowankiem Lecha na boisku Polacy stracili pięć goli. Może oglądałem inne spotkanie.
Uzasadnienie?
- Tuż po wejściu na murawę [Bereszyński] świetnie podłączył się do akcji ofensywnej. Z przodu dawał znacznie więcej niż Tymoteusz Puchacz. Nie miał wsparcia na lewej stronie i Belgowie doskonale to wykorzystywali - czytamy na “igol.pl”.
- Problemy z ustawieniem, łamał linię spalonego. Nasz lewy obrońca nie potrafi bronić. Nerwowo od początku. Brakowało go z przodu, próbował się podłączyć dwa razy, raz się udało, za drugim razem próbował ścigać się z obrońcą Belgii i kopnął piłkę w aut - surowo oceniono “Puszkę”.
Konkluzja? “Bereś” wypadł słabo, bo nie miał wsparcia na lewej stronie. Ale już Puchacz nie potrafi bronić i niemal wszystko robił źle (na szczęście autor dostrzegł przytomny wyrzut z autu tuż przed golem Lewandowskiego). Nie ma lepszego przykładu na ocenianie polegające na “jechaniu na opinii” niż powyżej przytoczony.
Aby było jasne: nie czepiam się personalnie autorów tychże ocen. Też zdarza mi się wystawić notę X na gorąco po meczu, a rano, już na chłodno, złapać się na głowę i zreflektować. Próbuję jednak pokazać mechanizm, na podstawie którego Tymoteusz Puchacz z urzędu dostaje po łbie.
Wyrazisty - ma trudniej
Czemu dostaje? Bo tak. Bo to modne. Bo jest młodym, wyluzowanym gościem, żyje w swoim świecie, słucha hip-hopu i kumpluje się z raperami. Do tego ma tatuaże, nie owija w bawełnę przed mikrofonem, a przy tym jest zadeklarowanym lechitą, co u części kraju automatycznie wywołuje alergię. Co więcej, nie wyszło mu pół roku w Unionie, więc łatwo w niego walić. Wyraziste postacie mają gorzej. Gdy ktoś jest - nie traktuję tego jako zarzut czy obelgę - zwykły, “szary”, łatwiej mu uniknąć krytyki tłumu. Tacy już jesteśmy.
Nie chcę wyjść na obrońcę Puchacza numer jeden, z klapkami na oczach. Absolutnie nie. Też mnie wkurzają nieprzygotowane centry i ta momentami widoczna “elektryka”. Widzę jego mankamenty, każdy je widzi. Praca nad dośrodkowaniami to konieczność. Ale przede wszystkim myślę, że sam “Puszka” doskonale wie, gdzie musi się podciągnąć, czego mu trzeba, by druga próba podbicia Bundesligi okazała się skuteczniejsza. Jest świadomy, było to słychać choćby parę dni temu na konferencji prasowej między meczami z Walią i Belgią. Kibicuję, by mu wyszło.
Kibicuję mu też, by jego kariera reprezentacyjna potoczyła się w takim kierunku, że nie będzie już krytykowany z miejsca wyłącznie za nazwisko i kiepską opinię. Wytykajmy błędy, zwracajmy uwagę na niedociągnięcia, gańmy, gdy należy, ale i chwalmy jak trzeba. Kibice, obserwatorzy, eksperci lubią przyklejać łatki, które później trudno zdjąć. Wiedzą o tym liderzy kadry: Piotr Zieliński, Grzegorz Krychowiak czy Wojciech Szczęsny. Takich przykładów jest mnóstwo.
Tymoteusz Puchacz cały czas jest na starcie tej najpiękniejszej dla piłkarza przygody, gry w narodowych barwach. Nie skreślajmy go tylko dlatego, że nie wpisuje się w kanon reprezentanta idealnego. On wciąż może być istotnym ogniwem kadry. Szczególnie, że konkurencja nie daje powodów, by na niego nie stawiać.