Absurdalne liczby Haalanda. Znowu ten sam problem. "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie"
Kiedyś o Zbigniewie Bońku we Włoszech mówiło się, że jest bello di notte, “pięknością nocy”, bo mnóstwo bramek zdobywał w najważniejszych momentach, podczas finałów dużych imprez. Erling Haaland to odwrotność legendarnego “Zibiego”. Strzela jak na zawołanie, owszem, problem w tym, że ma alergię na wielkie mecze.
Zagubiona i zatroskana mina, z jaką Erling Haaland błąkał się po murawie Wembley po porażce w finale Pucharu Anglii z Crystal Palace, jest warta więcej niż tysiąc słów. Dręczyło go rozczarowanie związane z brakiem wzniesienia trofeum, jedynego w tym sezonie, które mogło być czymś więcej niż nagrodą pocieszenia w fatalnych miesiącach dla piłkarzy Manchesteru City. To nie jedyne gorzkie uczucie. W głowie Norwega mogło kłębić wiele myśli, w tym ta, że rozgrywanie finałów nie jest jego najmocniejszą stroną. Delikatnie mówiąc.
Seria nieporozumień
Relacja Haalanda z finałami należy do tych bardziej skomplikowanych. Fakt ten dla kogoś takiego może się wydawać paradoksalny. To napastnik seryjnie strzelający po 30 i więcej goli w sezonie, który jednocześnie w siedmiu na osiem ostatnich rozegranych finałów w trykocie City nie potrafił ani wpisać się na listę strzelców, ani zanotować asysty. Tak, jakby w ogóle nie było go na boisku. Duch.
Porażka z Palace bolała i nadal będzie go bolała. Ze względu na znaczenie Pucharu Anglii, ale także przez sposób, w jaki mecz się zakończył. Z powodu kontrowersji. Na przykład takiej, gdy zespół sędziowski totalnie zignorował interwencję ręką bramkarza Deana Hendersona poza polem karnym. Gdyby jej nie było, Norweg pewnie przełamałby strzelecką passę. A gdyby VAR-owcy jednak interweniowali, Manchesterowi City i Norwegowi grałoby się łatwiej. I może wtedy zostałby bohaterem finału?
Do tego miał jeszcze jedną szansę. City wywalczyło karnego, a Haaland już ustawiał sobie piłkę do jedenastki. Nagle, nie wiedząc czemu, zdecydował się przekazać ją Omarowi Marmoushowi, a ten tę wielką okazję zmarnował. Dlaczego Haaland odpuścił, skoro jest pierwszym egzekutorem karnych? Może nie czuł się zbyt pewny, może Egipcjanin poczuł się mocno. Faktem jest, że to była fatalna w skutkach decyzja. I dziwna, bo za karnego wziął się kupiony w styczniu piłkarz, a nie lider zespołu.
- Gdyby strzelał Haaland, nie wiedziałbym, gdzie się rzucić. Na szczęście podszedł Marmoush i mogłem pójść tylko w jedną stronę - mówił po meczu Dean Henderson.
Tym samym były napastnik Borussii Dortmund znów pozwolił na dodanie argumentów do tezy: w finałach sobie nie radzi.
Z Salahem ramię w ramię
Statystyki ratują mu jego występy w Niemczech. Trzy bramki, jakie zdobywał w historii swoich gier finałowych, datuje się na jego kadencję w BVB. A dokładnie to dublet w finale Pucharu Niemiec 2021 przeciwko RB Lipsk i pojedyncze trafienie w meczu o Superpuchar Niemiec w 2020 roku, gdy mierzył się z Bayernem Monachium. W barwach Manchesteru City pozostaje zero.
Ale żeby nieco wybielić 24-latka, przytoczmy bilans bramkowy jego stałego konkurenta do nagród indywidualnych, Mohameda Salaha. 32-latek przegrał siedem z 12 finałów, w których grał z Liverpoolem i Egiptem. Nie strzelił też gola innego niż rzut karny w żadnym z tych 12 meczów. Dwie bramki w finałach pucharu padły z jedenastek - przeciwko Tottenhamowi w finale Ligi Mistrzów w 2019 r. i przeciwko Manchesterowi City w starciu o Tarczę Wspólnoty w 2022 r. Przekłuwając to na średnią bramkową: Salah potrzebuje 542 minuty, by zaistnieć strzelecko w finałach, z kolei Haaland “tylko” 313.
Ciekawe jest również to, że i koledzy Norwega nie spisują się wcale lepiej od niego. Spośród tych ośmiu decydujących spotkań, City wygrało cztery. Dokładnie połowę. I właśnie to może najbardziej martwić ich fanów. Biorąc pod uwagę status, potencjał, potęgę finansowo-sportową “The Citizens” w ostatnich latach, procent zwycięskich potyczek powinien być na wyższym poziomie.
Niektóre porażki są mniej bolesne, inne bardziej. Piłkarze City zdają się nie przykładać większej wagi do rywalizacji o Tarczę Wspólnoty, zdarzało się im nawet przegrać ją trzy razy z rzędu. Nikt jednak wtedy nie bije na alarm, to w końcu mecz traktowany jako naturalne przygotowanie do sezonu, z możliwością wstawienia do gabloty dodatkowego trofeum. Co innego, gdy przegrywa się w finale Pucharu Anglii. W tym przypadku znów rok do roku gracze Guardioli odbili się od ściany.
Trudny powrót
Natomiast problem z Haalandem wydaje się głębszy i wychodzi poza to jedno feralne spotkanie. Od czasu jego powrotu po kontuzji City nie potrafi w ogóle pokonać bramkarza rywali. Nawet świeżo upieczonego spadkowicza Southampton, który stracił 82 gole w 35 meczach Premier League. Zamiast kolejnego upokorzenia, “Święci” po raz pierwszy od grudnia zachowali czyste konto. A dyspozycja Erlinga? Cóż, wołała o pomstę do nieba. Wcześniej opuścił siedem meczów, a jednak Guardiola postanowił dać mu pełne 97 minut, jako przetarcie przed finałem Pucharu Anglii. Potraktował to jako trening strzelecki dla podopiecznego, tymczasem ten nie otrzepał się jeszcze z rdzy. Efekt? Zdołał dotknąć piłki jedynie osiem razy w ciągu godziny, jedyny zaś strzał oddał w czasie doliczonym. Fani zgłaszali jego zaginięcie do programu “Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…”.
Wpływ Haalanda na grę drużyny jest albo kluczowy, albo żaden. Rozpływamy się nad jego geniuszem, kiedy strzela hat-tricka, będąc zaledwie kilka razy w posiadaniu piłki. I zachodzimy w głowę, co się z nim dzieje, gdy akcje bramkowe City omijają jego nogi. Zastanawiamy się wówczas, czy Haaland na pewno pasuje do tej drużyny, kompletnie zapominając, że przy 140 grach już jest jej szóstym strzelcem w historii.
Pasuje i będzie pasował. To punkt centralny ofensywnej maszyny “Obywateli” i znów będzie rozbrajał rywali, gdy tylko wróci do pełnej sprawności, odzyska świeżość. Potrzebuje natomiast serwisu i przestrzeni do działania. To przyjdzie od bocznych obrońców Manchesteru, nowego, jeszcze bezimiennego playmakera, który latem zastąpi wypalonego Kevina De Bruyne’a, pomocy ze strony Rodriego, wracającego do treningów, a wcześniej zapewniającego zespołowi odpowiedni balans.
To na razie melodia przyszłości, spojrzenie w przyszły sezon, a trzeba jeszcze wypełnić tegorocznej cele. Te, już i tak zredukowane do minimum, wciąż wymagają odhaczenia. “The Citizens” i Haaland w szczególności nadal mają o co walczyć. Pozostały im dwa starcia i muszą je wygrać, jeśli chcą ukończyć kampanię w pierwszej piątce i móc podbijać przyszłoroczną Ligę Mistrzów. Tak, by “potężny Wiking” miał szansę poprawiać swoje finałowe statystyki.