Akcja, która zmieniła bieg historii futbolu. Mbappe miałby Złotą Piłkę, Messi zakończyłby karierę w kadrze

Akcja, która zmieniła bieg historii futbolu. Mbappe miałby Złotą Piłkę, Messi zakończyłby karierę w kadrze
Florencia Tan Jun / SPP/SIPA USA/PressFocus !
Jedna akcja potrafi diametralnie wpłynąć na bieg historii piłki nożnej. W ułamku sekundy decydują się losy największych gwiazd, ich przyszłość, dziedzictwo i cała kariera. Świat futbolu byłby dziś innym miejscem, gdyby dokładnie rok temu pewna pamiętna okazja została zamieniona na gola.
18 grudnia 2022 roku to data, która już na zawsze będzie kojarzyła się z historycznym sukcesem reprezentacji Argentyny. “Albicelestes” po 36 latach oczekiwania znów zostali mistrzami świata. Leo Messi i spółka wcale nie musieli jednak sięgnąć po upragnione złoto. Finałowy mecz z Francją miał wiele zwrotów akcji, ale do dziś najbardziej rozpamiętywaną sytuacją musi być ta ze 123. minuty. Po ponad dwugodzinnej batalii zawodnicy obu drużyn słaniali się na nogach. Walczyli dalej pchani do przodu jedynie siłą woli i chęcią zapisania się w piłkarskich annałach. Na moment przed ostatnim gwizdkiem dogrywki Ibrahima Konate przejął w środku pola bezpańską piłkę i zagrał ją do przodu. Nicolas Otamendi popełnił wówczas błąd, który mógł okazać się katastrofalny w skutkach. Minął się z futbolówką, a ta spadła prosto pod nogi Randala Kolo Muaniego. Napastnik “Trójkolorowych” miał na stopie mistrzostwo świata. Mógł uderzyć w dowolne miejsce bramki. Huknął jednak prosto w lewą łydkę Emiliano Martineza.
Dalsza część tekstu pod wideo
- To była naprawdę trudna sytuacja. Po wybiciu piłki myślałem, że Francja przejmie ją i cofnie, ale wtedy zobaczyłem, że otwiera się dla nich szansa. Zdałem sobie sprawę, że nie dam rady dotknąć piłki nawet palcem. "Dibu" uratował nas, wszyscy byliśmy wtedy sparaliżowani, nasze serca stanęły - wspominał później Otamendi na antenie stacji "ESPN". - Obrona "Dibu" uczyniła nas mistrzami świata. To było coś szalonego. Wiele osób go krytykowało, a on ostatecznie pokazał, że jest najlepszym bramkarzem świata - wtórował Angel Di Maria w wywiadzie dla "DAZN".
Wszyscy znamy dalszy scenariusz tamtego finału. W serii rzutów karnych Argentyna znacznie lepiej wytrzymała presję i zdetronizowała ekipę Didiera Deschampsa. Zastanówmy się jednak nad tym, co stałoby się, gdyby Randal Kolo Muani wtedy nie spudłował. Napastnik mógł przecież uderzyć kilka centymetrów wyżej, nie dając “Dibu” Martinezowi najmniejszych szans. Tytuł mistrzowski dla Francji byłby tylko jedną z wielu zmiennych. Skutki efektu motyla odczułby praktycznie każdy kibic na świecie.

Kylian d’Or

Gigantyczne sukcesy drużynowe bardzo często przekładają się na nagrody indywidualne. Nie ulega wątpliwości, że w tym roku Leo Messi po raz ósmy wygrał Złotą Piłkę właściwie wyłącznie za sprawą wygrania mundialu. Pojedyncze dobre występy w PSG czy dość udany start na amerykańskiej ziemi raczej nie miałyby większego znaczenia, gdyby wspomniany już Kolo Muani zapewnił Francji wygranie mundialu. W takiej sytuacji plebiscyt Ballon d’Or musiałby paść łupem Kyliana Mbappe.
Elektorzy nie mogliby przejść obojętnie wobec zawodnika, który w finale mistrzostw świata strzelił trzy gole, został królem strzelców całego turnieju, a przede wszystkim po raz drugi sięgnął po złoto, mając zaledwie 24 lata. Sam zainteresowany otwarcie powiedział, że rozumie triumf Messiego na gali magazynu “France Football”, ponieważ mundial przebija inne piłkarskie osiągnięcia. W przyszłości zapewne Kylian Mbappe pewnie i tak wygra przynajmniej jedną Złotą Piłkę. Już teraz mógł on jednak rozpocząć pogoń za Argentyńczyk, który przy golu Kolo Muaniego skończyłby karierę z siedmioma, a nie ośmioma statuetkami.
- Messi musiał wygrać Złotą Piłkę. W dniu, w którym przegraliśmy finał mundialu, wiedziałem, że straciłem też tę nagrodę. Ja i Erling Haaland rozegraliśmy świetne sezony, ale to nie znaczy wiele przy mistrzostwach świata. Leo na to zasłużył - skomentował Mbappe na łamach dziennika "L'Equipe".

Biała flaga

Po drugim przegranym finale mistrzostw świata Leo Messi odszedłby z reprezentacji Argentyny. Przeszłość pokazała, że napastnik z dużym trudem znosi klęski na arenie międzynarodowej. Po niepowodzeniach na Copa America kapitan “Albicelestes” potrafił nawet zawieszać karierę w kadrze. Kolejna porażka w decydującym meczu najważniejszego turnieju byłaby przelaniem czary goryczy zmieszanej z łzami pokonanych Argentyńczyków.
- Szczerze mówiąc, myślę, że gdybyśmy nie zostali mistrzami świata, nie byłoby mnie już w reprezentacji. Tak, na pewno. Ale teraz, jako mistrz, nie mogę opuścić drużyny narodowej. Chcę nadal cieszyć się tym wszystkim. Wszyscy jesteśmy zadowoleni z decyzji, które podjęliśmy Czuję się gotowy na kolejne wyzwania - przyznał Messi w rozmowie z "TV Publica".
Porażka z Francją zapewne doprowadziłaby do gigantycznej rewolucji w składzie. Za Messim mogli podążyć jego rówieśnicy pokroju Angela Di Marii czy Nicolasa Otamendiego. Byliby oni symbolem zmarnowanego złotego pokolenia, które wygrało Copa America, ale nigdy nie poszło w ślady mistrzowskiej ekipy z 1986 roku. Finał w Katarze był meczem o złoto, jak i jednocześnie rywalizacją o przyszłość całej reprezentacji “Albicelestes”. Z perspektywy czasu wiemy, że sukces ekipy Lionela Scaloniego skłonił weteranów do kontynuowania kariery. Messi i Di Maria zapowiedzieli już, że na pewno wystąpią na przyszłorocznym Copa America, w którym Argentyna powalczy o obronę triumfu. “La Pulga” nie wyklucza nawet występu na kolejnym mundialu. Kto wie, czy kariera reprezentacyjna Leo nie potrwa aż do 2026 roku, chociaż już 12 miesięcy temu Kolo Muani mógł postawić kropkę przy jej smutnym epilogu.

Bez zmian w przepisach

Interwencja Emiliano Martineza ze 123. minuty doprowadziła do serii rzutów karnych. Przebieg konkursu jedenastek znów miał gigantyczny wpływ na dzisiejsze realia futbolu. “Dibu” został bowiem bohaterem Argentyny, ale dokonał tego nie tylko z powodu obrony strzału Kingsleya Comana. Bramkarz przede wszystkim rozpraszał Francuzów szaleńczym tańcem i ekspresyjnymi gestami. Kiedy Aurelien Tchouameni podchodził do rzutu karnego, Martinez odkopnął piłkę w bok, za co dostał zresztą żółtą kartkę. Była to jednak niewielka kara, biorąc pod uwagę, że pomocnik Realu Madryt nie odzyskał koncentracji i nawet nie trafił w światło bramki.
Piłkarscy oficjele wyciągnęli wnioski z tamtych wydarzeń. Niedługo po mistrzostwach świata FIFA wprowadziła zasadę, którą można uznać za reakcję na kontrowersyjne zachowania “Dibu”. Zaostrzono bowiem przepisy dotyczące zachowań golkiperów podczas rzutów karnych. Od kilku miesięcy bramkarze nie mogą właściwie w żaden sposób dekoncentrować strzelców. Surowiej egzekwowane są takie przewinienia, jak słowne prowokacje czy wykopywanie futbolówki, żeby strzelec sam musiał sobie po nią pójść. Zakazane jest nawet dotykanie przed strzałem poprzeczki czy siatki. I znów, tego wszystkie można byłoby uniknąć, gdyby Kolo Muani zachował zimną krew.
- Nowe reguły dla bramkarzy? Kocham to. Oni zawsze znajdą jakąś wymówkę dla wykonawcy rzutu karnego, żeby strzelił gola. Ale mnie to już nie obchodzi. Jesteśmy mistrzami świata, spóźnili się - skomentował w swoim stylu niepokorny bramkarz Aston Villi.

Karuzela hitowych transferów

- Nadal wspominam tę sytuację. Wtedy myślałem tylko: "Randal, musisz strzelać". Próbowałem trafić przy bliższym słupku, ale bramkarz znakomicie interweniował. Wiem, że były inne rozwiązania, mogłem znaleźć Kyliana, który był z lewej strony, ale w tamtej chwili w ogóle go nie widziałem. Kiedy oglądasz to później na filmach, dostrzegasz inne możliwości. Teraz jest już za późno. Do końca życia będzie mnie to uwierało - ze smutkiem powiedział Kolo Muani w wywiadzie z "King Kabawo TV".
Napastnik poza tytułem mistrza świata stracił szansę na prawdopodobnie szybszy i znacznie głośniejszy transfer. Dobrze wiemy, że imprezy rangi mundialu są preludium gigantycznych transakcji. Nie przez przypadek po katarskim finale Chelsea wydała na Enzo Fernandeza aż 121 mln euro. Oczywiście, że pomocnik już wcześniej imponował w Benfice, jednak dopiero w barwach “Albicelestes” pokazał pełnię swojego potencjału. Możemy jedynie zastanawiać się, ile kosztowałby zatem zawodnik, który przesądził o losach tytułu w prawdopodobnie ostatniej minucie dogrywki. Skoro PSG w ostatnim okienku zapłaciło za Kolo Muaniego około 95 mln euro, to po wygranym turnieju ten sam piłkarz mógłby kosztować nawet dwa razy więcej. I nie wiadomo, czy na pewno trafiłby on akurat na Parc des Princes. Przykład Enzo Fernandeza pokazuje, że angielskie kluby szczególnie lubią inwestować w świeżo upieczonych mistrzów. Być może inny przebieg finału sprawiłby, że dziś to właśnie RKM grałby na Stamford Bridge.
Oczywiście można doszukiwać się jeszcze większej liczby zmian w piłkarskim uniwersum, które nie stały się faktem wyłącznie z powodu pudła Kolo Muaniego. Koniec reprezentacyjnej kariery Messiego mógłby skłonić go do zaakceptowania lepszej finansowo oferty z Arabii Saudyjskiej. Tam znów ożywiłaby się jego odwieczna rywalizacja z Cristiano Ronaldo. Brak przenosin Argentyńczyka do Interu Miami spowodowałby pozostanie Sergio Busquetsa w Barcelonie. W efekcie Katalończycy notowaliby nieco lepsze wyniki, ponieważ “Busi” wciąż górowałby umiejętnościami nad Oriolem Romeu. Mniejszy kryzys “Blaugrany” pewnie zaowocowałby delikatnie mniejszą falą krytyki skierowaną w stronę Roberta Lewandowskiego. I tak dalej i tak dalej.
Czasu nie cofniemy, przeszłości nie zmienimy. Wiemy jednak, że świat, w którym Randal Kolo Muani trafia wtedy do siatki, byłby zupełnie innym miejscem. Czy lepszym? Na to pytanie nigdy nie poznamy odpowiedzi.

Przeczytaj również