Albo gilotyna, albo odrodzenie. Derby Madrytu wskażą dalszą przyszłość Diego Simeone

W historii Atletico wyróżnia się dwie epoki: przed „Cholo” i po „Cholo”, czyli wielka smuta i renesans. Za moment możemy być świadkami tej trzeciej. Tajemniczej przyszłości bez wielkiego Diego Simeone, który odbudował klub zastany w gruzach i który… może go znowu obrócić w popiół. W Madrycie wszystko zmierza ku katastrofie.
„Sic transit gloria mundi” („tak przemija chwała świata”) – tę łacińską maksymę mogą sobie powtarzać wszyscy ludzie Atletico. Ciemne chmury wiszą nad Wanda Metropolitano od miesięcy, kłębią się i wszystko wskazuje na to, że za chwilę pojawią się pierwsze błyski i grzmoty. Co obserwujemy? Drużynę pogrążoną w najgorszym kryzysie, odkąd Diego Simeone objął stanowisko trenera 23 grudnia 2011 roku.
Wyniki mówią same za siebie. „Los Colchoneros” z hukiem odpadli z Copa del Rey ośmieszając się w starciu z trzecioligowcem. Powiększa się również punktowa strata w La Liga. W turniejowym Superpucharze nie pozostawili po sobie plamy (epicka wygrana z Barceloną w półfinale!), lecz „Cholo” i spółka musieli liczyć na więcej w decydującym meczu i gdyby nie bohaterska (?) postawa Fede Valverde, można byłoby odhaczyć pierwszy triumf w sezonie. A tak? Kolejny sezon z pustymi rękami, bo chyba nikt nie sądzi, że madrytczycy zatrzymają w Lidze Mistrzów idący jak taran Liverpool. Depresja się pogłębia.
Gdy raj zamienia się w piekło
Dawno minęły czasy, kiedy Atletico zdobywało świat świeżością, a do klubu napływały rzesze nowych fanów. Minęły czasy, kiedy wydawało się, że Atletico walczy w imieniu słabszych, ponieważ nie można być gorszym, gdy wydaje się w trakcie jednego okienka transferowego 250 milionów euro na piłkarskie talenty.
Bezpowrotnie utracono rangę outsidera. Niezmienny wzrost poziomu zespołu, którego styl stanowił sprzeczność dla wielu dominujących trendów, był fascynujący i uwodzicielski. Teraz jest męczący, frustrujący, odpychający.
W ubiegłym sezonie, po turyńskim „laniu” w rewanżu 1/8 finału Ligi Mistrzów, odpadając w wyścigu o tytuł mistrzowski, nim jeszcze Barcelona wrzuciła trzeci bieg, argentyński szkoleniowiec wiedział, że lato w stolicy Hiszpanii będzie dla niego bardzo intensywne.
W pewnym stopniu przyjął ten fakt z zadowoleniem. A kiedy w pretemporadzie jego Atleti zgniotło Real 7-3 w teoretycznie towarzyskim meczu w New Jersey, fani mieli prawo snuć mocarstwowe plany. Takie, że ekipa ruszy z kopyta osiągając najwyższe cele.
W mocno spóźnionym remoncie defensywy, „adios” kibicom powiedzieli Diego Godin, Juanfran i Felipe Luis. Barcelona uwolniła z łańcuchów Antoine’a Griezmanna, podczas gdy Marcos Llorente i Hector Herrera przybyli do nowo tworzonej ekipy, by podeprzeć środek pola. Mówiono o postępowej piłce, futurystycznej grze 4-3-3, którą czasami chciano wdrażać, ale wykonanie poleceń przez nowych bohaterów zakrawało o kpinę.
Powolny start w sezon można było przypisać aklimatyzacji i integracji starego składu ze świeżą krwią, zmianie mentalności lub po prostu pechowi. Potem następuje utrata talizmanu i pewności siebie, więc trzeba poczekać, aż organizm się uspokoi. Kiedy połączysz wszystkie te składniki, poczujesz, jak spod przykrycia garnka nieznośnie wydobywa się przykry zapach rozgotowanego mleka.
Simeone zawsze powtarzał, że wolałby, aby mecz kończył się wynikiem 1:0, bo rezultat 4:3 wskazuje na liczbę błędów. Tak więc kibice przyzwyczaili się do „męczenia buły”, unikania ryzyka, Atletico ustawia średnią i niską linię obrony, a to oznacza, że nie naciskają wystarczająco wysoko, aby odzyskać futbolówkę w trudnych dla przeciwników sytuacjach. W konsekwencji mają drugą najmniejszą liczbę odnotowanych pressingów w całej lidze.
Konstruowanie akcji to także jakieś nieporozumienie. Są poniżej średniej ligowej, jeśli chodzi o przedryblowanie przeciwnika czy liczbę indywidualnych rajdów, w czym ustępują nie tylko, co zrozumiałe, będącym na czele tej klasyfikacji Sevilli, Realowi czy Betisowi, ale nawet Espanyolowi obecnie zamykającemu tabelę. To o tyle dziwne, że w zespole nie brak piłkarzy z charakterystykami na wskroś kreatywnymi, żeby wymienić choćby Angela Correę czy Thomasa Parteya.
Zmagania snajpera
„Cholo” wymaga jednak czegoś innego. Mianowicie, by podczas posiadania piłki jak najszybciej, najlepiej kilkoma podaniami, znaleźć się pod polem karnym i oddać strzał. Efekt tego jest taki, że styl „Cholismo” nie przypomina w żadnym stopniu ani tiki-taki (średnia posiadania Atletico to zaledwie 46 proc.), ani zapoczątkowanego przez Juergena Kloppa kontr-pressingu, bo po stracie następuje przegrupowanie i ponowne chowanie się za podwójną gardą. Mamy coś pośrodku i nie da się tego oglądać. Osobną sprawą są co chwilę marnowane sytuacje przez napastników: Alvaro Moratę i Joao Felixa.
Jeśli już jesteśmy przy Portugalczyku, to nie można przeoczyć jego trudności związanych ze zmianą środowiska. Przy zainwestowaniu ponad 120 milionów euro, oczekiwania kibiców miały prawo być wysokie. Tymczasem… witamy w brutalnej rzeczywistości. Zaledwie dwa gole plus asysta w 16 spotkaniach to wynik, doprawdy, zawstydzający, jak na 21-letni supertalent.
Według dziennikarzy La Sexta, Felix wielokrotnie skarżył się na system Diego Simeone, zbyt skoncentrowany na obronie własnej bramki. “Uważa, że w swoim polu karnym przebywa częściej niż w szesnastce rywala. A gdy dotrze pod bramkę przeciwnika, czuje się wykończony.” - piszą komentatorzy.
“Cholo” nie byłby sobą, gdyby do zarzutów się nie odniósł. - Musi więcej pracować, jak wszyscy - stwierdził. W derbach Madrytu nie popracuje, bo wykluczyła go kontuzja.
***
Dobra wiadomość dla fanów „Los Colchoneros” jest taka, że drużyna powinno się odrodzić. Zła, że musi się odrodzić. Potencjał drużyny wymaga czegoś więcej, ale nie ma tajemnicy w tym, że pod presją pracuje się trudniej, a trener pod ciągłą krytyką łatwiej popełnia błędy, piłkarze, widząc niepewnego mentora, tracą pewność i lekkość gry.
Wszystko się nawzajem napędza, następuje efekt domina. Odwrócić niekorzystny kurs to teraz najważniejsze zadanie Diego Simeone. Do pierwszego z wielu testów przystąpi dzisiaj na Estadio Bernabeu. Poprawki się nie przewiduje.
I jeszcze rzut oka na statystyki. Atletico nie potrafiło wyjść z kompleksu Realu od 1999 roku, aż do przybycia do klubu Diego Simeone w 2011 roku. Dwa lata później Argentyńczyk przełamał fatalną serię wygrywając z “Królewskimi” finał Copa del Rey, ostatni mecz Jose Mourinho w roli trenera “Los Blancos”.
Od tego momentu żadna ze stron nie zdominowała na dłużej El Derbi Madrileno, chociaż dla sympatyków ekipy Zinedine’a Zidane’a najważniejszymi pojedynkami przeciwko Atleti były te zwycięskie w finałach Ligi Mistrzów w 2014 i 2016 roku. Real z kolei nadal nie może w lidze pokonać swych odwiecznych lokalnych lokali na Bernabeu. Seria trwa już siedem lat.
Tobiasz Kubocz