Anglia rozczarowana po zwycięstwie, Southgate pod ostrzałem. Nie może zmarnować kolejnego "złotego pokolenia"

- Mamy obecnie absolutnie wyjątkową generację piłkarzy. Kibice to widzą. Czują, że jeśli mamy w końcu wygrać duży turniej, to właśnie z tą kadrą. Być może też z tym selekcjonerem. Dlatego oczekiwania są tak duże i dlatego rozczarowanie po występach takich jak dziś również jest duże - mówił Ian Dennis, komentator radia "BBC", po meczu z Maltą na Wembley. Meczu, który Anglia wygrała 2:0.
Anglicy przystępowali do tego spotkania już pewni awansu. Dlatego trener Gareth Southgate dokonał kilku zmian w składzie. Do innych zmusiły go kontuzje. Najważniejszą był brak Jude'a Bellinghama. Lider reprezentacji i Realu Madryt opuścił zgrupowanie z powodu urazu barku.
Bez niego, ale też bez Johna Stonesa, Jamesa Maddisona, bez naturalnego lewego obrońcy, z Declanem Rice'em i Bukayo Saką na ławce, gospodarze mieli ogromne problemy z zagrożeniem Malcie. Po raz pierwszy od 2017 roku nie oddali celnego strzału przed przerwą domowego meczu. Bramkarz 171. drużyny świata pierwszy raz musiał interweniować dopiero w 64. minucie.
Samoloty z papieru
Ostatecznie wygrali 2:0 po samobójczym trafieniu Enrico Pepe w 8. minucie i kolejnym golu Harry'ego Kane'a w 75. Tym samym praktycznie zapewnili sobie pierwszy koszyk w losowaniu grup EURO 2024 2024.
- Anglia zrobiła swoje, ale to był wieczór meksykańskiej fali i samolocików z papieru na trybunach - zatytułowało pomeczową relację "Daily Mail". Te drugie symbolizują znudzenie i rozczarowanie publiki na Wembley, która wcześnie zaczęła opuszczać swoje miejsca. A przecież Southgate przed meczem zapowiadał, że chce zapewnić jej dobrą rozrywkę.
- Sam byłem piłkarzem i rozumiem, że czasem trudno się zmotywować, gdy mierzysz się z rywalem z niższej półki. Zwłaszcza, gdy masz już zapewniony awans, a w nogach wiele meczów ligowych. Ale to nie był poziom, na którym chcemy i powinniśmy być - przyznał selekcjoner po meczu.
Puścić hamulec ręczny
Słaby występ w piątek na nowo rozbudził dyskusję, która wraca właściwie co zgrupowanie. Czy Southgate jest właściwym człowiekiem na tym stanowisku? Czy zdoła on poprowadzić Anglię do pierwszego w historii triumfu na mistrzostwach Europy? Był bardzo blisko na poprzednich, ale przegrał w finale z Włochami. Co prawda dopiero po karnych, ale u siebie, na Wembley.
- To jest czas Anglii. Southgate ma bardzo, bardzo mocną grupę zawodników. Jeśli nie chcą być zapamiętani jako wiecznie drudzy, muszą wygrać najbliższe Euro. Ale żeby tak się stało, selekcjoner musi puścić hamulec ręczny. Musi pozwolić drużynie, która jest wystarczająco mocna, by pokonać każdego, żeby rzeczywiście to robiła - pisze Graeme Souness w sobotnim felietonie w "Daily Mail".
Zwraca uwagę, że tradycyjni kandydaci do złota, jak Niemcy, Hiszpania czy Portugalia są najsłabsi od lat. Że pod względem potencjału tylko Francja może rzucić Anglikom wyzwanie. Ta sama Francja, która wyeliminowała ich w ćwierćfinale ostatniego mundialu. - Tamten mecz zaczęli ostrożnie jak zawsze. Dopiero, gdy Francuzi objęli prowadzenie, ruszyli do ataku i potrafili ich zdominować. Czemu nie grają tak od początku? Czemu są jak bokser, który zawsze czeka z wyprowadzeniem ciosów? - pyta. Były piłkarz Liverpoolu nie zawsze ma rację, ale w tym wypadku ma.
Kłopot bogactwa
O reprezentantach Anglii z pierwszej dekady XXI wieku zwykło się mówić jako o "złotym pokoleniu". Selekcjonerzy się zmieniali, ale tamta generacja pełna wybitnych piłkarzy - od Terry'ego i Ferdinanda przez Beckhama, Gerrarda i Lamparda po Owena i Rooneya nie zaszła nigdy dalej niż do ćwierćfinału dużej imprezy. A na EURO 2008 nie awansowała w ogóle, skompromitowana przez Chorwację.
Obecne pokolenie, choć jeszcze może mniej medialne, to pod względem talentu i umiejętności prawdopodobnie jest jeszcze mocniejsze. Bellingham to obecnie bodaj najlepszy piłkarz na świecie. Kane to najlepszy napastnik, może obok Haalanda. Obudowani Saką, Rice'em, Rashfordem, Grealishem, Fodenem, Maddisonem będą naprawdę żałować, jeśli w końcu nie zabiorą jakiegoś pucharu "do domu".
Przede wszystkim, Southgate ma bogactwo wyboru, jakiego nie miał żaden jego poprzednik. Może przebierać z kilku klasowych bramkarzy (to była pięta achillesowa tamtego "złotego pokolenia"). Tylko z bocznych obrońców mógłby zestawić fantastyczną jedenastkę. Może sobie pozwolić, by nie powoływać Bena White'a z Arsenalu, z którym wpadł w konflikt na mundialu w Katarze.
Może nie powoływać takich graczy jak James Ward-Prowse, Raheem Sterling czy Anthony Gordon. Każdy jest w doskonałej formie, każdy błyszczy co tydzień w Premier League. O napastnikach, którzy w kadrze z ławki oglądają występy Kane'a, marzyłoby 99 procent reprezentacji na świecie.
A jednak konserwatywny szkoleniowiec nadal wciska do pierwszego składu Jordana Hendersona, który w wieku 33 lat odszedł do Arabii Saudyjskiej albo Kalvina Phillipsa, który jest głębokim rezerwowym w Manchesterze City. Uparcie stawia na Harry'ego Maguire'a, choć akurat on ostatnio wyróżnia się na plus w dołującym Manchesterze United.
Każde powołanie, każdy oficjalny skład meczowy, a potem każdy występ drużyny narodowej sprawiają, że powraca medialna dyskusja. Taka dziesięć razy większa niż w Polsce, choć tematy są dość podobne. Czemu dwoma defensywnymi pomocnikami, a nie jednym? Czemu James Maddison (obecnie kontuzjowany, może ku uldze selekcjonera) nie dostaje szans? Czemu pomijany jest Trent Alexander-Arnold?
Akurat obrońca Liverpoolu w meczu z Maltą zagrał, i to w pomocy. Wśród ogólnej przeciętności wyróżnił się na plus. Wydaje się, że w dłuższej perspektywie Southgate może skorzystać z pomysłu Juergena Kloppa i wystawiać Trenta w drugiej linii. Ale czy znajdzie dla niego miejsce, gdy wrócą Rice i Bellingham? Jak widać, czasem od przybytku głowa jednak może rozboleć.
Najnowszy zarzut, który doszedł po meczu z Maltą, to uzależnienie od Bellinghama. Nawet bez niego Anglia przystępowałaby do EURO 2024 jako jeden z głównych faworytów. Tak jest przecież co dwa lata. Ale już dawno oczekiwania nie były tak rozpalone. Poniedziałkowy mecz z Macedonią Północną Southgate będzie chciał wykorzystać, by nieco zbić temperaturę publicznej dyskusji i udowodnić, że wie, co robi, a zespół zmierza we właściwym kierunku.