Atak paniki legendy, ostatni wpis i historyczna kompromitacja. Te demony pożarły Barcelonę

Atak paniki legendy, ostatni wpis i historyczna kompromitacja. Te demony pożarły Barcelonę
LFC TV screen
Mateusz - Jankowski
Mateusz JankowskiDzisiaj · 12:30
FC Barcelona po sześciu latach wraca do półfinałów Ligi Mistrzów. Ostatni występ na tym etapie zakończył się historyczną kompromitacją. Jedna porażka zamknęła cały cykl “Dumy Katalonii”.
Nie ma czasu na świętowanie, ani tym bardziej na odpoczynek. FC Barcelona z soboty na niedzielę wygrała Puchar Króla, jednak już stoi u progu kolejnego wielkiego wyzwania. Hansi Flick po triumfie nad Realem Madryt przyznał, że da zawodnikom jeden dzień wolnego, ale później wracają do pracy na pełnych obrotach. “Job’s not finished”, jak podkreślał kiedyś legendarny Kobe Bryant. “Blaugrana” sięgnęła po jedno trofeum, a teraz musi walczyć o kolejne, bardziej prestiżowe i wyczekiwane. Na awans do półfinału Ligi Mistrzów czekała od sezonu 2018/19. Okoliczności tamtego występu stanowią jednocześnie przestrogę, jak i dowód na to, jak długą drogę przebył klub w procesie odbudowy. Mentalnej, sportowej i fizycznej.
Dalsza część tekstu pod wideo

Kroniki klęski

Na początku maja 2019 roku Barcelona też miała szansę na potrójną koronę. Zapewniła już sobie wtedy mistrzostwo Hiszpanii, w Copa del Rey czekała na nią Valencia, a przede wszystkim była o krok od finału Ligi Mistrzów. Po pierwszym meczu prowadziła z Liverpoolem 3:0. W rewanżu Juergen Klopp nie mógł skorzystać z usług Mohameda Salaha i Roberto Firmino. Wszyscy w Katalonii spodziewali się spokojnego dowiezienia bezpiecznej zaliczki. Pozorna sielanka udzieliła się nawet piłkarzom, którzy kompletnie nie dostrzegali nadchodzącego zagrożenia. Sergio Busquets przed meczem pisał, że “Barca” jest gotowa na Anfield. Był to jego ostatni post wrzucony na Twittera. Po ostatnim gwizdku przypadkowo zapomniał hasła.
7 maja 2019 roku drużyna prowadzona przez Ernesto Valverde rozleciała się jak domek z kart. Co najgorsze, zawiedli zawodnicy, po których spodziewano się wzięcia na barki odpowiedzialności. Na początku meczu z Liverpoolem Jordi Alba stracił piłkę na własnej połowie, co skończyło się pierwszą bramką Divocka Origiego. W drugiej połowie bezsensowny drybling Ivana Rakiticia i mierna interwencja Ter Stegena doprowadziły do trafienia Georginio Wijnalduma. Po kilkudziesięciu sekundach Holender skompletował dublet, wykorzystując letarg Gerarda Pique i Clementa Lengleta. Decydujący gol to już pokaz kompletnego rozkładu katalońskiej drużyny. Każdy piłkarz żył w swoim świecie, nikt nikogo nie krył, nie asekurował. Czekano na wyrok, który został wydany przez Alexandra-Arnolda i wykonany przez Origiego. Corner taken quickly. Słowa wypowiedziane przez Steve’a Huntera, komentatora LFC TV, przeszły już do historii. Tak brzmiało epitafium FC Barcelony.
- Możemy tylko przeprosić kibiców, ponieważ powtórzyło się to, co w Rzymie. To porażka nas wszystkich. Byliśmy rozproszeni, Liverpool zagrał mądrzej od nas, byli lepsi - ocenił wtedy Busquets na antenie stacji Movistar.
- To były dla mnie najgorsze dni w karierze. Chciałem zniknąć ze świata. Nie chciałem nawet odwozić dzieci do szkoły, żeby ludzie nie widzieli, w jakim jestem stanie. Były dni, kiedy po prostu nie chciało mi się robić nic. Sam mecz? Kiedy padł pierwszy gol, nie wiedzieliśmy, jak zareagować. Wiedzieliśmy, że spieprzyliśmy sprawę. Po meczu w szatni nikt nie mógł wydusić z siebie słowa. Panował smutek, złość i rozczarowanie - wtórował Suarez w rozmowie z FOX Sports.
- Wieczór na Anfield był przerażający, najgorszy w mojej karierze, gorszy nawet od 2:8 z Bayernem. W przerwie nie czułem się dobrze, później usłyszałem, że płakałem, ale nie do końca pamiętam. Wiem, że w pierwszej połowie grałem fatalnie. Przy pierwszym golu chciałem wycofać piłkę, ale nie wyszło. Coś takiego zdarzało mi się wcześniej wiele razy, jednak rzadko kończyło się utratą bramki. Zawsze mówię sobie, że muszę dać z siebie wszystko, ale czasem po prostu nie wychodzi. To był zły okres, mieliśmy przewagę z pierwszego meczu, kilka sytuacji w rewanżu, ale wszystko potoczyło się źle - opowiedział niedawno Alba w podcaście Offsiders.

Mentalność przegranego

Tamta Barcelona była niezwykle krucha, stanowiła definicję kolosa na glinianych nogach. Wystarczyło naruszyć jej fundamenty, aby pozorna wielkość została obnażona. Wówczas po raz drugi z rzędu roztrwoniła trzybramkową przewagę w fazie pucharowej Ligi Mistrzów. Jeśli nie potrafisz przepracować jednej bolesnej porażki, to prosisz się o drugą. Ernesto Valverde nie znalazł sposobu na podniesienie drużyny po wcześniejszej kompromitacji z Romą, kiedy zaliczka 4:1 z pierwszego spotkania również nie wystarczyła do awansu. Podobno wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale to w Liverpoolu tak naprawdę definitywnie pogrzebano tamten projekt.
- Bardzo szybko straciliśmy gola i to miało wpływ na zespół. Z psychologicznego punktu widzenia pojawiły się chwile, kiedy przeszło nam przez myśl to, co wydarzyło się w Rzymie. Mieliśmy momenty słabości i zostaliśmy za nie ukarani. To był jeden z najtrudniejszych momentów w sezonie. Po ciosie od Liverpoolu rozegraliśmy Puchar Króla, ale wciąż byliśmy wstrząśnięci wydarzeniami z Anfield. Gdybyśmy wygrali w Liverpoolu, wygralibyśmy finał - analizował Valverde, cytowany przez OKDiario.
W sezonie 2018/19 “Barca” poległa jeszcze 1:2 z Valencią w finale krajowego pucharu. Valverde niespodziewanie pozostał na stanowisku, chociaż po pół roku i tak go pożegnano. Dalsze losy klubu były już tylko kopaniem leżącego. W kolejnej edycji Champions League “Blaugrana” została zmasakrowana 2:8 przez Bayern, jednak, idąc za słowami Alby, tamten wynik nie był wcale tak bolesny. Większość kibiców FCB zgodzi się z tym, że porażkę na Anfield przeżyli znacznie gorzej niż demolkę z niemieckim zespołem. To spotkanie z Liverpoolem uwidoczniło bowiem, że pewna formuła się wyczerpała.
Przed pamiętnym 0:4 nikt w Katalonii nie chciał przyznać, że “trup” jest pudrowany. I to głównie za sprawą jednego człowieka, Leo Messiego. W tamtym sezonie zanotował on 51 bramek i 22 asysty w 50 występach. Jeśli jakiś zespół wpisuje się w określenie one man army, to właśnie Barcelona 2018/19. Kolejne spektakularne występy Argentyńczyka przykrywały wiele mankamentów. Po poszczególnych zwycięstwach nie skupiano się na tym, że Suarez jest ociężały i bez formy, Ter Stegen nie ratuje zespołu, Coutinho zawodzi, a para Pique-Lenglet nie gwarantuje żadnego bezpieczeństwa. Nie dało się jednak w nieskończoność opierać wyłącznie na jednym zawodniku. Chociaż Leo w dwumeczu z Liverpoolem robił wszystko, żeby znów oszukać przeznaczenie. Na Camp Nou strzelił dwa gole, z czego ten z rzutu wolnego był po prostu dziełem sztuki. W rewanżu “Barca” oddała osiem strzałów, pięć było dziełem Argentyńczyka, a przy trzech posyłał kluczowe podania. Praktycznie wszystko musiał robić sam. To musiało zakończyć się tylko w jeden sposób.

Siła młodości

Dlaczego porażka z Liverpoolem zakończyła pewien cykl w Barcelonie? Ponieważ spora część tamtego składu znajdowała się po drugiej stronie rzeki. Średnia wieku wyjściowego składu na Anfield wynosiła 29,6 lat. Najmłodszym graczem był wówczas 24-letni Clement Lenglet. Dla porównania, Lamine Yamal skończy tyle w 2031 roku. Praca Xaviego, a przede wszystkim Hansiego Flicka doprowadziły zespół do możliwości funkcjonowania w zupełnie innych warunkach. Dziś “Barca” jest lepsza, efektowniejsza i znacznie młodsza w porównaniu z zespołem, który poprzednio dotarł do półfinału Ligi Mistrzów. A ponadto bardzo trudna do złamania. Można ją trafić, ale niekoniecznie znokautować.
Tylko w tym roku dokonała przecież epickich remontad z Benfiką (z 2:4 na 5:4), Atletico (z 0:2 na 4:2), Celtą (z 1:3 na 4:3) czy ostatnio w finale Pucharu Króla z Realem. Obecne filary składu tak naprawdę znajdują się na początkowych etapach karier, jednak zupelnie nie widać po nich braku doświadczenia. Pau Cubarsi gra tak pewnie, jak gdyby był 30-letnim weteranem. Lamine Yamal sprawia, że wyczerpują się epitety, którymi można by opisać jego grę. A trzeba też docenić postawę takich zawodników, jak Gavi, Fermin czy Balde, którzy teoretycznie mogliby nadal grać w kadrze U-21. W hiszpańskich mediach społecznościowych żartowano, że Barcelona Messiego świętowała sukcesy ze swoimi dziećmi, ta obecna jest jeszcze zbyt młoda, więc celebruje z rodzicami.
- Hansi Flick zbudował zespół w oparciu o wysokie standardy pracy i jasne zasady. Stworzył drużynę, którą bardzo trudno pokonać i złamać psychicznie. Jest odporna na ograniczenia, nie ma w niej miejsca na wymówki. Niemiec kreuje niejednoznaczny wizerunek trenera, jest jednocześnie przyjazny, ale bardzo wymagający. Najlepszym przykładem jest podejście do Kounde, który kilkakrotnie był karany za spóźnienia, po których nie grał w pierwszym składzie. Flick wybaczył jednak Francuzowi, widząc jego codzienną pracę i oddanie. Bohater finału stał się przykładem dla innych - opisał Fernando Polo z Mundo Deportivo.

Zgrany kolektyw vs wybitna jednostka

Nie wiemy oczywiście, czy tym razem Barcelonie uda się przebrnąć przez fazę półfinałową Ligi Mistrzów, ale na pewno pojawia się ku temu więcej argumentów niż przed sześcioma laty. Przede wszystkim obecny zespół nie jest uzależniony od jednego zawodnika. Pod nieobecność Lewandowskiego znakomitą formę potwierdził Ferran. Yamal stosunkowo rzadko strzela w lidze, co nie przeszkadza w odnoszeniu kolejnych zwycięstw. Raphinha ma wyraźnie gorszy okres i poza udanym meczem z Celtą naprawdę gra poniżej oczekiwań. A jednak zawsze znajduje się ktoś, kto potrafi chwycić za kierownicę i poprowadzić do wyznaczonego celu. Nie przez przypadek w dyskusjach na temat tegorocznej Złotej Piłki przewijają się co najmniej cztery nazwiska z “Barcy”. W 2019 roku w drużynie był Messi i długo, długo, ale to naprawdę bardzo długo nikt. Zresztą Leo sięgnął wtedy po tę nagrodę i to pomimo klęski z Liverpoolem.
- Wszyscy zawodnicy i członkowie sztabu świetnie wykonują swoją pracę. Jestem dumny z drużyny, z tego, jak walczyła o ten triumf. Myślę, że kluczowe jest stworzenie w szatni odpowiedniej atmosfery. Panuje w niej fantastyczna mentalność - powiedział Flick po wygraniu Pucharu Króla.
Nie jesteśmy prorokami, ale na bazie doświadczeń z całego sezonu można założyć, że Barcelona w żadnym momencie dwumeczu z Interem nie wywiesi białej flagi. Może odpadnie, ponieważ warto podkreślić, że zmierzy się z fantastycznie poukładanym zespołem. “Nerazzurri” notują teraz mały dołek, przegrali trzy ostatnie mecze, ale nikt nie odbiera im szans na awans do finału.
Na korzyść ekipy Flicka na pewno przemawia zdolność adaptacji do wszelkiego rodzaju warunków. Potrafi dominować, wygrywać różnicą czterech czy pięciu bramek, a jednocześnie daje radę w sytuacjach stykowych, kiedy wynik wcale nie jest korzystny. Po rozbitej drużynie z Liverpoolu nie został nawet ślad.

Przeczytaj również