Baronowie pogonieni, Mioduski w PZPN! Kulesza wygrał, ale... przegrał! [WIDEO]

Baronowie pogonieni, Mioduski w PZPN! Kulesza wygrał, ale... przegrał! [WIDEO]
Screen Twitter
Jan - Piekutowski
Jan PiekutowskiDzisiaj · 15:06
To miał być spokojny dzień dla Cezarego Kuleszy. Gdy zatrważającą przewagą głosów otrzymał nominację na drugą kadencję, wydawało się, że związkowy beton odniósł niesłychane zwycięstwo. Potem zaczęto debatować nad wiceprezesami, a Kulesza mógł w głowie zacytować klasyka - no ja pier***ę, powinno wyjść inaczej.
Można było zastanawiać się, jaką różnicą głosów wygra Cezary Kulesza. Bo to, że wygra, to wiedział każdy. Prezes PZPN z tylko sobie znaną zręcznością znów zmasakrował konkurencję. Przy okazji pierwszych wyborów stłukł Marka Koźmińskiego, przy okazji drugich nawet nie pozwolił na to, aby powstała jakakolwiek opozycja zagrażająca jego posadzie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Na pierwszy rzut oka prezes ma niesłychany mandat. Niemal tak silny jak Zbigniew Boniek w 2021 roku. Kulesza otrzymał 98 głosów, a łączna pula przeciwników - wliczając w to wstrzymujących się - wyniosła 18. Boniek, gdy konkurował z Wojciechowskim, głosów miał 99, a przecież ubiegał się o reelekcję nie po kadencji koszmarnej, ale kadencji wychwalanej ponad miarę, po kadencji zwieńczonej ćwierćfinałem EURO 2016.
Gdyby reprezentacja Polski miała teraz na swoim koncie podobny sukces, Kulesza przebiłby barierę 100 głosów. W kwestii zjednywania baronów nie ma sobie równych, gra we własnej lidze, jest prawdopodobnie najlepszy w dziejach polskiej piłki. Triumfuje mimo ogólnej degrengolady kadry i związku. Triumfuje, bo wie jak dotrzeć do najważniejszych dla siebie ludzi i wykorzystuje to w sposób bezwzględny. Paradoks - do historii przejdzie jako władca raczej fatalny, a zarazem niepokonany.

Baza ludzi niekompetentnych

Nad samą wygraną Kuleszy nie ma co dłużej płakać. Wydarzyła się, bo wydarzyć się musiała. Wiele osób i instytucji - także nas, mediów i dziennikarzy - zrobiła znacznie za mało, aby napiętnować te cztery lata nieudolnych rządów, a przede wszystkim odpowiednio wcześnie zareagować na brak uformowanej, pewnej, mającej realną siłę opozycji.
Trzeba z tego wyciągnąć wnioski, aby przy kolejnych wyborach nie doszło do powtórki z rozrywki. Już nie z twarzą Kuleszy na sztandarach, ale z twarzami jego współpracowników, którzy przecież w PZPN-ie zostaną. Będą walczyli o przedłużenie władzy, ktoś z pewnością wystartuje w wyścigu prowadzącym do fotela prezesa.
A są to ludzie szalenie niekompetentni, co pokazuje szereg podejmowanych przez nich decyzji. Nie trzeba szukać specjalnie daleko, wystarczy spojrzeć na poniedziałkowe wydarzenia.
Największą farsą okazało się zaproszenie Jozefa Klimenta, przedstawiciela UEFA. Działacz ten otwarcie popiera pomysł przywrócenia Rosji do rozgrywek międzynarodowych. Wprost więc sprzeciwia się jednemu z nielicznych (i wciąż lichych) sukcesów PZPN-u, jakim było zbojkotowanie rozgrywania spotkania ze "Sborną". Kliment pojawił się na Zarządzie, wygłosił laudację niemającą pokrycia z rzeczywistością, a niesmak pozostał.
Słowaka mógłby w tej roli zastąpić absolutnie ktokolwiek, ale nie, PZPN znów poszedł swoją drogą i risercz ziemkiewiczowski przyniósł plon w postaci entej wpadki. Nie afery, nie kompromitacji, za duże to słowa, ale solidnej wpadki, z których to niezliczonych połaci utkana jest cała kadencja Kuleszy.
Ba! Możemy się jeszcze bardziej zdecydowanie cofnąć do okresów Grzegorza Laty czy Michała Listkiewicza. Oni, w pewnym sensie, patronują drugiej kadencji Kuleszy. Otrzymali bowiem tytuły Honorowych Prezesów PZPN-u, wszak ich rządy odznaczały się pasmem sukcesów i doprowadziły do rozkwitu polskiego futbolu. Tak było, przecież usunięcie Orła z koszulek, zerowe nakłady finansowe na szkolenie młodzieży i afera korupcyjna to przecież efekty zbiorowej wyobraźni, fatamorgana zrodzona w alkoholowych oparach, które ówczesny PZPN roztaczał na cały kraj.

Beton upada po raz pierwszy

Jest jednak nadzieja na zmianę. Trzech wiceprezesów wskazanych przez Kuleszę poniosło sromotną klęskę. Nie przeszedł ani Mieczysław Golba, ani Henryk Kula, ani Maciej Mateńko. Zareagowały przede wszystkim kluby Ekstraklasy, których przedstawiciele storpedowali kandydatury trzech najbardziej zaufanych ludzi prezesa.
Gdy pierwsze głosowanie na wiceprezesów się zakończyło, Kulesza był w sporym szoku. Sam wygrał, ale jego najbliższa świta została pogoniona. Próbował ratować ich jeszcze w głosowaniu drugim, ale znów nie wyszło, poszli na dno. Mówienie o pyrrusowym zwycięstwie byłoby pewną przesadą, lecz prezes nie opuści hotelu tak bardzo zadowolony, jak sam by tego pragnął i jak tego oczekiwał. Bylejakości pokazano żółtą kartkę.
Beton został naruszony. Dariusz Mioduski wszedł w miejsce Golby, Sławomir Kopczewski zastąpił Mateńkę, natomiast Adam Kaźmierczak przejął stanowisko Kuli. To początek zmian, wpuszczenie świeżego powietrza do pokoju tak dusznego, że nie można było w nim wysiedzieć. Kulesza więc wygrał, ale jednocześnie... przegrał. Chociaż otrzymał więcej głosów niż w 2021 roku, to strzelający korek od szampana będzie pobrzmiewał wyjątkowo smutną nutą.

Przeczytaj również