Beniaminek idzie na mistrza! Odjeżdża rywalom. 20 lat po sensacyjnym awansie do Ligi Mistrzów

Beniaminek idzie na mistrza! Odjeżdża rywalom. 20 lat po sensacyjnym awansie do Ligi Mistrzów
IMAGO / pressfocus
Piotrek - Przyborowski
Piotrek PrzyborowskiDzisiaj · 06:50
Liga Mistrzów pierwotnie powstała dla najlepszych drużyn w swoich krajach. Od lat występują w niej jednak również ekipy, który nie sięgnęły po mistrzostwo. Przypadek FC Thun jest przy tym szczególny. Klub, którego gablota do dziś świeci pustkami, dwie dekady temu znalazł się w gronie najlepszych. I teraz chce tam wrócić.
Od momentu poszerzenia Ligi Mistrzów na przełomie wieków przyzwyczailiśmy się do tego, że występują w niej również drużyny, które wcześniej nie były najlepsze w swojej lidze. Ba, czasem zdarza się nawet, że to właśnie one sięgają później po końcowy triumf w danej edycji Champions League. Niezwykle rzadko, szczególnie po wprowadzeniu reformy Platiniego, zdarzało się natomiast, aby do fazy zasadniczej nie dostał się mistrz danego kraju, ale w tym samym sezonie zagrał w niej inny przedstawiciel tej samej ligi. I choćby dlatego historia FC Thun jest wyjątkowa. Mija 20 lat od awansu, który nie miał prawa się wydarzyć, a szwajcarski klub znów chce sprawić sensację - tym razem na jeszcze większą skalę.
Dalsza część tekstu pod wideo

Mistrzowski wicemistrz

Lato 2005 roku w Szwajcarii przebiegało raczej spokojnie. Mimo że coraz częściej mówiło się, że stary system bankowy wkrótce odejdzie do lamusa, kurs franka był jeszcze stabilny. W mediach pojawiało się też coraz więcej informacji o topniejących lodowcach. Przez dużą część wakacji tematem numer jeden było referendum, w którym Szwajcarzy opowiedzieli się za przystąpieniem do strefy Schengen. Jednym z najważniejszych wydarzeń dla całego kraju okazał się jednak… sensacyjny awans FC Thun do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Klub o ponad stuletniej historii nigdy nic nie wygrał i nawet do eliminacji LM przystąpił “jedynie” jako wicemistrz kraju. W nich rozprawił się z Dynamem Kijów i Malmo, po czym w nagrodę trafił do grupy B z Ajaksem, Arsenalem oraz Spartą Praga. Cztery punkty dały mu trzecie miejsce, przez co na wiosnę wystąpił jeszcze w 1/32 finału Pucharu UEFA, gdzie odpadł z HSV.
- Tamten sezon w wykonaniu FC Thun jest wspominany jako jedna z największych sensacji w europejskich pucharach. To przecież zespół, który nigdy nie zdobył żadnego trofeum, jeszcze trzy lata wcześniej grał w drugiej lidze, a do tego nie dysponował jakimś wielkim budżetem. To było osiągnięcie ponad stan, a nie następstwo naturalnego rozwoju drużyny. Nagły sukces sprawił, że Thun nie potrafiło zatrzymać swoich największych gwiazd - Eldina Jakupovicia, Mauro Lustrinelliego, Jose Goncalvesa czy Davida Pallasa. Drużyna w krótkim czasie bardzo się zmieniła, a nowym piłkarzom brakowało zgrania. Do tego doszły zmiany trenera i dyrektora sportowego. Brakowało jednomyślności, jak wydać zarobione w Lidze Mistrzów pieniądze - opowiada nam Adam Kryspin Sankowski, autor twitterowego konta Szwajcarska Piłka.
Thun w sezonie 2005/2006 było w Europie swego rodzaju anomalią - mówimy tu przecież o klubie z budżetem wynoszącym wówczas pięć milionów franków szwajcarskich, czyli w przeliczeniu na obecne wartości około 23,5 miliona złotych! Problemem nie była postawa w rozgrywkach międzynarodowych, ale występy na arenie krajowej. Za słabą grę w lidze posadą w trakcie rozgrywek zapłacił trener Urs Schonenberger. Później wszystko posypało się już jak domek z kart. W kolejnym roku “FCT” było już bliżej spadku niż pucharów, aż w sezonie 2007/2008 klub z Oberlandu Berneńskiego zajął ostatnie miejsce w szwajcarskiej ekstraklasie i tym samym z hukiem zleciał na jej zaplecze. Zbigniew Zakrzewski, który grał w tej drużynie w rundzie poprzedzającej spadek, wspomina, że wówczas w klubie niewiele przypominało o tym, że jeszcze niecałe trzy lata wcześniej występował w Lidze Mistrzów.
- Kiedy trafiłem do Thun, drużyna znajdowała się już w głębokim kryzysie. To były nieco inne czasy, więc po przyjściu tam, byłem delikatnie zaskoczony. Ówczesne warunki panujące w tym klubie odbiegały od tego, z czym spotkałem się wcześniej choćby w Lechu. Wydawało się, że skoro to Szwajcaria, pieniądz i infrastruktura powinny się zgadzać. Szczególnie, że byłem już przecież po kilku miesiącach w Sionie, gdzie wszystko wyglądało normalnie. Myślałem, że większość tamtejszych klubów będzie na podobnym poziomie. To, co spotkało mnie w Thun, nieco odbiegało od moich wyobrażeń - opowiada w rozmowie z nami były piłkarz m.in. Lecha Poznań czy FC Sion, z którego to był właśnie wypożyczony do Thun.

Bezkompromisowi, ale wierni

Później FC Thun pogrążyło się w marazmie. W europejskich pucharach zagrało jeszcze cztery razy, ale żaden z tych występów nie mógł nawet w części równać się temu z sezonu 2005/2006. Ostatnie pięć lat “FCT” spędziło zresztą znów na zapleczu Swiss Super League, a do elity powróciło dopiero tego lata - i to od razu z przytupem. Choć beniaminek przed startem rozgrywek był skazywany raczej na pożarcie - a przynajmniej na tułanie się gdzieś po dolnych rejonach tabeli - zaskoczył wszystkich i świetnie wszedł w nowy sezon. Po 13 kolejkach plasuje się na pierwszym miejscu z przewagą aż dziewięciu punktów nad drugim FC Basel.
- Trudno jednoznacznie wyjaśnić, dlaczego FC Thun jest aktualnie liderem. Przypomina mi to trochę sukces FC Zurich sprzed kilku lat, które grało podobny, szybki, bezpośredni futbol, potrafiło wkomponować do swojej taktyki nawet najsłabszych piłkarzy i zrobić z nich gwiazdy ligi. Nie można jednak porównać tych przypadków jeden do jednego, bo “FCZ” to dużo większy klub, który mimo wszystko miał lepszych piłkarzy. Poza tym zadziałało tam świeże spojrzenie trenera Andre Breitenreitera, a w Thun dowodzi Mauro Lustrinelli, który nie tylko był niegdyś gwiazdą drużyny, ale też zaczynał tu swoją trenerską karierę jako asystent i szkoleniowiec drużyn młodzieżowych, a samą pierwszą drużynę prowadzi już od trzech lat, więc zna ten klub od podszewki - opowiada Sankowski.
Lustrinelli to w istocie ważna postać w historii FC Thun. Jako piłkarz we wspomnianych eliminacjach Ligi Mistrzów strzelił w sumie trzy gole, które znacznie przybliżyły klub do największego sukcesu w jego całej historii. Zdobył też bramkę przeciwko Togo na MŚ 2006, dzięki czemu rozpętała się “Lustrimania”, a w jego rodzinnym kantonie Ticino nauczyciele musieli wręcz zakazać uczniom noszenia w szkole koszulek z podobizną piłkarza. To już jego trzecia kadencja w roli trenera “FCT”, a po drodze pracował też z młodzieżowymi reprezentacjami Szwajcarii. Ewentualne mistrzostwo przebiłoby jego boiskowe dokonania i sprawiło, że w Thun zyskałby status żywej legendy. Dla wielu jego zawodników to też byłby życiowy sukces. Aktualnie w szeregach Thun - podobnie jak w sezonie 2005/2006 - brakuje wielkich gwiazd, a najlepszym strzelcem jest 30-letni czterokrotny reprezentant Konga, Christopher Ibayi.
- Większość zawodników przed awansem miało bardzo małe lub żadne doświadczenie w Super League - pod tym względem słabiej na papierze wygląda tylko ostatnie FC Winterthur, więc nic dziwnego, że to te dwie drużyny były głównymi kandydatami do spadku. Dlatego kluczowy w wyjaśnieniu fenomenu FC Thun może być ich styl gry. Agresywny, intensywny, bezpośredni. Potwierdzają to statystyki, bo to najczęściej faulująca drużyna w lidze, z największą liczbą żółtych kartek, największą liczbą wygranych pojedynków, ale będąca na dole klasyfikacji w liczbie podań. Są przy tym bezkompromisowi i pozostają wierni swojemu stylowi gry niezależnie od wyniku, dzięki czemu są w stanie odwracać losy meczów - dodaje nasz rozmówca.

Pójdą wbrew logice?

Thun może napisać przepiękną i do tego niezwykle niecodzienną historię. Bo mimo że liga szwajcarska jest wyrównana, to w XXI wieku po mistrzostwo sięgnęły tylko cztery drużyny: Young Boys, FC Basel, FC Zurich i Grasshopper. Ostatnim “nowym” mistrzem kraju było z kolei FC Sion, które po swój pierwszy tytuł sięgnęło w sezonie… 1991/1992. Na zastygłej szwajcarskiej scenie piłkarskiej stosunkowo ciężko jest o sensacje i tytuły dla kogoś spoza mainstreamu, do którego w ostatnich latach należą głównie YB i Basel. Co nie znaczy, że nie zdarzają się takie przypadki, na co liczą też wszyscy kibice ekipy ze Stockhorn Arena - otwartego w 2011 roku stadionu, na który w Thun czekano długie lata i przez którego brak klub swoje mecze w Lidze Mistrzów rozegrał na Stadionie Wankdorf w Bernie.
- Do dziś z sentymentem spoglądam sobie na ligę szwajcarską. Poza Young Boys i Basel rotacja w czołówce jest duża. Przecież mieliśmy okresy, w których lepiej radziły sobie też takie ekipy jak Grasshoppers czy FC Sankt Gallen. Tam mamy do czynienia z regularnymi zmianami w czubie tabeli. Na pewno jestem zaskoczony postawą Thun w obecnym sezonie. Klub wywodzi się przecież z przepięknie położonego, ale małego miasteczka, w którym nie czuć presji ze strony kibiców. Na pewno świetnie się tam mieszka, ale to było zupełnie inne środowisko. Być może wynika to jednak po prostu z tego, jacy ogólnie są Szwajcarzy, którzy starają się oddzielić życie zawodowe od prywatnego - opowiada Zakrzewski.
Thun przegrało w obecnym sezonie jedynie dwa ligowe mecze - z Young Boys i FC Basel, a punkty zgubiło jeszcze tylko z Grasshopers. Przy tak wyrównanych rozgrywkach to i tak bardzo dobry wynik. Thun skutecznie korzysta na tym, że faworyci z Berna i Bazylei muszą skupić się też na występach w Lidze Europy. Ligowi potentaci z czasem zapewne ustabilizują formę, a do niej powoli wracają też Lugano i Servette, czyli dwa zespoły, które wcześniej zanotowały blamaże w eliminacjach europejskich pucharów. Wydaje się, że dla “FCT” łatwo już było i w kolejnych miesiącach poziom trudności powinien już wyłącznie rosnąć. Tyle że przecież podobnie miało być 20 lat temu.
- Logika podpowiada, że ich dobra passa kiedyś się skończy. Najważniejsze, żeby uniknęli kontuzji kluczowych piłkarzy. Głównym faworytem do mistrzostwa pozostaje FC Basel, ale według statystyków Thun wyprzedziło w prognozach YB. Nie wierzę, że Thun zdobędzie pierwszy w swojej historii tytuł, ale nawet miejsce pucharowe będzie ogromnym sukcesem. Jeśli dalej będą grali swoje, nie jest to wykluczone, w końcu już nie takie historie się zdarzały w piłce. A przecież w samej tylko Szwajcarii w ostatnich latach w czołówce znajdowały się tak zaskakujące drużyny jak Winterthur czy Lausanne-Sport - podsumowuje Sankowski.

Przeczytaj również