Bez warknięć, obrażania się i stawiania ego ponad interes kadry. Wreszcie jest normalnie

O Janie Urbanie - trenerskim “normalsie” i o Urbanomanii, czyli zjawisku oczekiwanym i powszechnie akceptowanym - pisze Janusz Basałaj w kolejnym odcinku swojego cyklu na Meczyki.pl.
Kroniki Piłkarskie Janusza Basałaja to zbiór felietonów, w których doświadczony dziennikarz Meczyki.pl komentuje bieżące wydarzenia ze świata futbolu.
Urbanomania
Urbanomania trwa w najlepsze. Urbanomania ma się dobrze. Co więcej: jak mawiają prokuratorzy (niezależnie od ustroju i reżimu jaki zarządza Polską), Urbanomania ma tendencje rozwojowe…
Czy Wasz autor też dostał wielkiego wzmożenia w temacie Urbanomanii? Z pewnością tak. Bo tęsknota za normalnym facetem, który o piłce i swojej drużynie mówi językiem prostym i konkretnym, od dawna trawiła polską piłkę.
Więc dostaliśmy Jana Urbana jako wodza reprezentacji. W piątym roku rządów prezesa Cezarego Kuleszy wreszcie trafiono z najważniejszą nominacją w polskim futbolu. Nie przegrał w dwóch pierwszych meczach, daje nadzieję na baraże w eliminacjach mistrzostw świata 2026 i przyjął normalny spokój komunikacji z mediami i kibicami. Bez warknięć na konferencjach prasowych, bez dziwnych polemik, obrażania się, bez stawiana swego ego ponad interes zespołu. Jak niewiele (i jednocześnie wiele) trzeba, by tyle się zmieniło i odkurzyło reprezentacyjny salon.
Kiedyś Michał Probierz (nazwisko nieprzypadkowe w tym tekście…) powtarzał, że tzw. syndrom miotły trenerskiej trwa około dwóch tygodni. W tym czasie nowy coach ujmuje swą postawą piłkarzy i kibiców, ma sporo szczęścia na boisku, trafia w powołania, znajduje nowych graczy do pierwszej jedenastki, dokonuje znakomitych i trafionych zmian w trakcie meczu i najważniejsze: nie przegrywa, nie traci punktów. To oczywiście wszystko należy do magii trenera klubowego. Ale dziś splendory i dobre słowa spływają na głowę selekcjonera Urbana. Ten z kolei zdaje się wytrzymywać ciśnienie. Nie opowiada bajek, nie zaklina rzeczywistości, nie biega po telewizjach śniadaniowych (choć w mediach sportowych pełno go i słusznie…) i nie kreuje się na kogoś kim nie jest.
“Normals”
Dla mnie Urban zawsze był trenerskim “normalsem”. Dystans, luz, żarty i żarciki w relacjach z mediami czy kibicami. Na dziesięciu trenerów niewielu powie, że zmiana klubu wzbogaca piłkarza, bez gadania o potrzebie “zaaklimatyzowania się w nowej rzeczywistości”. Mogą paść słowa o trudnym, piłkarskim terenie, o klubowym trenerze, który nie musi widzieć naszego reprezentanta w swojej jedenastce. Zamiast tego Urban powtarza, że to świetny okres dla piłkarza. Jest pobudzony, bo chcą go w nowym klubie. Bo chce pokazać całemu światu, że wiele potrafi. Czy w takim nastroju byli w ostatnich meczach: Jan Bednarek, Jakub Kiwior, Nicola Zalewski czy Kuba Kamiński? Pewno tak, bo na boiskach w Rotterdamie i Chorzowie zagrali dobrze. A słowa, że “poszukuje do reprezentacji zawodników odważnych”? No i odważnie sięgnął po odważnego człowieka z Serie B, Przemysława Wiśniewskiego. Opłaciło się wszystkim, którzy tak dobrze życzą reprezentacji biało-czerwonych.
Zgoda. Urban wpuścił świeżego powietrza do reprezentacyjnej szatni dusznej i zatęchłej w ostatnich miesiącach. Wiedział jak to zrobić i zdobył z drużyną cztery punkty w dwóch meczach. Dowiózł konkrety, a kadra narodowa zrobiła krok w kierunku odbudowania zaufania i sympatii do najważniejszej jedenastki wszystkich Polaków.
Czekamy na owoce
No dobra… Wyszła mi straszna laurka dla selekcjonera. Nie chciało i nie dało się chyba inaczej tego skomentować. Trudno… Przyjdzie październik listopad i trzeba będzie zabierać punkty Litwie, Holandii i Malcie. Czy Jan Urban po tych spotkaniach nadal będzie bohaterem narodowym i pupilem opinii publicznej? Zbyt dużo przeżył i widział w futbolu, by żyć tylko chwilą wrześniowych dni. A my razem z nim. Nowe reprezentacyjne otwarcie cieszy, ale z tyłu głowy zaczyna kołatać biblijna myśl: “po owocach ich (go) poznacie”.
Amen.