"Zagrał beznadziejnie". Gwiazdor Realu Madryt stłamszony w hicie Ligi Mistrzów

"Zagrał beznadziejnie". Gwiazdor Realu Madryt stłamszony w hicie Ligi Mistrzów
PSNEWZ/SIPA / pressfocus
Wojciech - Klimczyszyn
Wojciech KlimczyszynDzisiaj · 06:50
To spotkanie, które stało się w ostatnich latach klasykiem Ligi Mistrzów, zapowiadano jako wielki rewanż. Real chciał wrócić na ścieżkę zwycięstw z Liverpoolem, a Kylian Mbappe pragnął wyrównać rachunki z "The Reds". Nie udało się ani to, ani to.
Hiszpański gigant przyjechał na Anfield z jednym zamiarem: przedłużyć swoją nieskazitelną passę zwycięstw w najważniejszych europejskich rozgrywkach klubowych. Po przekonującym zwycięstwie 4:0 nad Valencią w sobotę, ekipa Xabiegol Alonso pełna wiary przygotowywała się na Liverpool. A jednego z piłkarzy “Królewskich” nie trzeba było dodatkowo motywować.
Dalsza część tekstu pod wideo
W zeszłym sezonie Real zmierzył się z aktualnym mistrzem Anglii, przegrywając 0:2, praktycznie nie istniejąc na boisku, a Kylian Mbappe zaliczył absolutnie katastrofalny występ. Chyba najgorszy w poprzednich rozgrywkach. Mistrz świata z 2018 roku nie tylko mógł i powinien przynieść swojej drużynie prowadzenie po godzinie gry z rzutu karnego, ale przez całe 90 minut wydawał się po prostu bezradny, snuł się po placu, był rozkojarzony i daleki od formy.
Wpadka stała się punktem kulminacyjnym dla najważniejszego nabytku “Los Blancos”. Później maszyna nabrała rozpędu i choć mecze wybitne w Lidze Mistrzów przeplatał ze złymi, to wyraźnie wiatr dmuchał mu w żagle. Teraz role odwróciły się o 180 stopni. Francuski napastnik zameldował się w Liverpoolu w doskonałej formie, z 13 golami w La Liga i pięcioma w Champions League. Czwarta kolejka miała pokazać, jak bardzo supergwiazda z Bondy jest zdeterminowana, by zrewanżować się teamowi Arne Slota. Statystyki również sprzyjały Realowi: z ostatnich dziesięciu spotkań Hiszpanie wygrali siedem, jeden zakończył się remisem, a Liverpool wygrał dwa razy.

Fenomen między słupkami

Jednak i tym razem ekipa z Merseyside potrafiła znaleźć sposób, po pierwsze na wyłączenie Mbappe, po drugie na całkowite zneutralizowanie drugiej linii, a po trzecie - na zdobycie trzech punktów. Wynik 1:0 nie oddaje dominacji Anglików, ale gdyby nie jeden człowiek, na Anfield wczorajszego wieczoru doszłoby do pogromu.
Tym człowiekiem oczywiście jest Thibaut Courtois. Zdecydowanie najlepszy zawodnik po stronie “Królewskich”. Belg popisał się dwiema kluczowymi interwencjami w starciu z Dominikiem Szoboszlaiem, zapobiegając utratom pewnych goli. W drugiej połowie gospodarze nadal nie dawali bramkarzowi chwili wytchnienia. W ciągu zaledwie minuty obronił on strzały Virgila van Dijka oraz Hugo Ekitike.
Dwumetrowy olbrzym wielokrotnie utrzymywał przy życiu 15-krotnych triumfatorów tych rozgrywek, ale w końcu i tak musiał skapitulować przy stałym fragmencie i po strzale głową Alexisa Mac Allistera. Łącznie Belg zaliczył osiem parad, tylko o jedną mniej niż w pamiętnym finale Ligi Mistrzów trzy lata temu, gdy Liverpool ostatecznie nie znalazł na niego sposobu.
Bramkarz Realu miałby pewnie dziś nieco spokojniejszy wieczór, gdyby na wysokości zadania stanęli obrońcy. Tymczasem beznadziejnie zagrał dziś Dean Huijsen, przynajmniej dwukrotnie niepotrzebnie prowokując zagrożenie we własnej szesnastce. Widać, że młodemu reprezentantowi Hiszpanii jeszcze daleko do formy z początku sezonu, nie do końca czuje się pewnie pod stałym, silnym pressingiem i przestał dokładnie wprowadzać piłkę do pomocy czy w trzecią tercję boiska.

Bradley > Vinicius

Najbardziej fanów Realu musiała zawieść środkowa formacja. W porównaniu do Mac Allistera, Szoboszlaia i Ryana Gravenbercha ich odpowiednicy z Madrytu stanowili tło. Często nie potrafili utrzymać intensywności, brakowało piłek przeszywających linię i dokładnych podań do napastników. Arda Guler wydawał się zupełnie wyłączony z meczu, a Jude Bellingham, najlepiej radzący sobie z piłkarzy z pola, szybko został spacyfikowany przez dokładniejsze krycie.
Najciekawiej było po lewej stronie boiska patrząc od bramki Courtois. Tam co rusz dochodziło do pojedynków między Viniciusem Juniorem i Connorem Bradleyem i, no cóż, ten drugi zapisze sobie mijający wieczór jako jeden z najlepszych w swojej karierze. Reprezentant Irlandii Północnej wygrał siedem z dziewięciu starć z bardziej doświadczonym i utytułowanym Brazylijczykiem. Skrzydłowy Realu 19 razy stracił piłkę, gdy w pobliżu znajdował się prawy obrońca Liverpoolu oraz miał 0 (słownie: zero!) strzałów.
Na ostatnich kilkanaście minut doszło do jeszcze jednego symbolicznego wydarzenia. Powracający na Anfield po raz pierwszy w białej koszulce Trent Alexander-Arnold został bezlitośnie wygwizdany przez cały stadion, nie tylko w momencie wejścia na boisko, ale także przy każdym dotknięciu piłki. Do tego jeszcze doszedł akt wandalizmu, zniszczony mural na jego cześć zaledwie kilka godzin przed meczem, co wyraźnie pokazało, że jego reputacja została zdeptana. Anglik mógł się cieszyć z powrotu po kontuzji, ale emocjonalny ciężar był wyraźnie wypisany na jego twarzy.

Stracona szansa

Czy porażka Realu powinna zaboleć sympatyków wicemistrzów Hiszpanii? Na pewno stawia pewien znak zapytania pod projektem Xabiego Alonso. Drużyna po raz drugi w tym sezonie nie jest w stanie rywalizować z rywalem na podobnym poziomie (tak jak w derbach Madrytu). Nie znaczy to jednak, że już teraz trzeba chować do kieszeni ambicje w kontekście walki o Ligę Mistrzów.
Format rozgrywek od momentu przejścia do fazy ligowej pokazuje, że jedna porażka nie ma zbyt dużego wpływu na ostateczny wynik. Wyjazd na teren klubu z pierwszego koszyka miał być i na razie był najtrudniejszym ze spotkań. Real już wie, co znaczy przegrać na Anfield i awansować do dalszych faz, bo dokładnie tak się stało rok temu. Jedynie, czego powinni żałować wszyscy związani z “Królewskimi” - to straconej szansy po momentum, jakim było zwycięstwo w El Clasico. Przegrana z Liverpoolem może też oznaczać nerwowe spotkanie z Manchesterem City, które za miesiąc stawi się na Bernabeu. W kolejnym już “klasyku” Ligi Mistrzów.

Przeczytaj również