Bili rekordy i grali jak nigdy wcześniej. Prawie do końca. Tego meczu Arsenal żałuje do dziś

Bili rekordy i grali jak nigdy wcześniej. Prawie do końca. Tego meczu Arsenal żałuje do dziś
ph.FAB / Shutterstock.com
Radosław  - Przybysz
Radosław PrzybyszWczoraj · 12:12
Odrobienie strat z pierwszego meczu z PSG i awans do finału Ligi Mistrzów będzie niezwykle trudnym zadaniem. Ku pokrzepieniu serc kibiców Arsenalu, przypomnijmy sobie ostatni (i jedyny) raz, gdy "Kanonierzy" w niezwykłym stylu doszli do finału Champions League.
A miał on miejsce 19 lat temu właśnie w Paryżu. Uwaga: spoiler. Grający w dziesiątkę po czerwonej kartce dla Jensa Lehmanna Arsenal długo prowadził 1:0 z Barceloną, ale przegrał po golach Samuela Eto'o i Juliano Bellettiego w końcówce. Zabrakło 13 minut. Tak blisko europejskiej chwały jak w tamten deszczowy wieczór na Stade de France londyńczycy nie byli już nigdy potem.
Dalsza część tekstu pod wideo

Trudne początki

Sezon 2005/06 - ostatni przed przenosinami z Highbury na nowy Emirates Stadium - nie układał się po myśli Arsene'a Wengera. Sponsor techniczny na pożegnanie z kultowym stadionem przygotował nietypowe, piękne, burgundowe koszulki, ale gra taka piękna nie była. "The Gunners" zaliczyli aż 11 porażek i siedem remisów. W ligowej tabeli rzadko wychylali się powyżej piątej pozycji. Dopiero seria lepszych wyników pod koniec sezonu (i potknięcie Tottenhamu zdziesiątkowanego tajemniczym zatruciem pokarmowym wielu zawodników) pozwoliła im skończyć ligę na czwartym miejscu.
Rzutem na taśmę wyprzedzili więc "Spurs" i zapewnili sobie udział w LM w kolejnym sezonie, ale i tak było to najniższe miejsce w tabeli od początku kadencji Wengera, czyli od dziewięciu lat. Na kolejne lata miało ono przylgnąć do klubu w prześmiewczej łatce.
W Pucharze Anglii odpadli już w drugiej rundzie z Boltonem. W Pucharze Ligi - w półfinale z Wigan. Nawet w inaugurującym sezon meczu o Tarczę Dobroczynności ulegli Chelsea. Gdy zaczynali kampanię w Lidze Mistrzów, mieli za sobą trzy porażki w pierwszych pięciu meczach sezonu. W pierwszym meczu fazy grupowej też się męczyli.
Na Highbury przyjechało szwajcarskie Thun, ale do 90. minuty utrzymywał się wynik 1:1, a gospodarze od 45. minuty grali w dziesięciu po czerwonej kartce dla Robina van Persiego, który zastępował kontuzjowanego Thierry'ego Henry'ego. Dopiero Dennis Bergkamp - 37-letni weteran, dla którego był to ostatni sezon w karierze - trafił na 2:1 w doliczonym czasie. Co ciekawe, sędzią w tamtym meczu był Grzegorz Gilewski, dziś właściciel Radomiaka.
W drugiej kolejce wygrali w Amsterdamie z Ajaksem 2:1, a kontaktowy gol Markusa Rosenberga miał być ostatnim, którego stracą aż do finału. Na trzecią kolejkę do gry wrócił Henry, a piękne gole, które dały wygraną 2:0 w Pradze ze Spartą, jemu samemu pozwoliły pobić ośmioletni rekord Iana Wrighta i zostać najlepszym strzelcem w historii klubu.

Niespodziewany monolit

3:0 ze Spartą, 1:0 z Thun i 0:0 z Ajaksem - to wyniki do końca rywalizacji w grupie. 1:0 i 0:0 z Realem, 2:0 i 0:0 z Juventusem, 1:0 i 0:0 z Villarrealem - a to rezultaty w fazie pucharowej, które pozwoliły dojść do paryskiego finału. Nigdy wcześniej ani nigdy później pod wodzą Wengera Arsenal nie bronił tak dobrze. 995 minut bez straconego gola to najlepsza seria w historii Ligi Mistrzów. Była o tyle niezwykła, że Francuz nigdy specjalnie nie przykładał wagi do gry defensywnej i wcześniej nie była to mocna strona jego zespołu. A ludzie, którzy tę serię wykręcili, w większości nie byli nawet podstawowymi graczami na swoich pozycjach.
Etatowy prawy obrońca Lauren w styczniu doznał kontuzji kolana, przez którą nie grał prawie przez rok. Zastępował go niedoświadczony Emmanuel Eboue. Legendarny stoper Sol Campbell przez problemy prywatne i zdrowotne wypadł od lutego do końca kwietnia. W jego miejsce grał Philippe Senderos, który, mówiąc delikatnie, nie był kojarzony z niezawodnością. Ale najgorsza sytuacja była na lewej obronie, gdzie kontuzji stopy doznał zarówno Ashley Cole, jak i jego zmiennik Gael Clichy. Miesiącami na tej pozycji grać więc musiał nominalny pomocnik Mathieu Flamini.
Z obroną w składzie Eboue (23 lata), Kolo Toure (25), Senderos (21), Flamini (22) Arsenal wygrał 1:0 na Santiago Bernabeu po kultowym, indywidualnym rajdzie Henry'ego. Remis na Highbury był jednym z najlepszych bezbramkowych remisów w historii Champions League. Gospodarze byli nieskuteczni, ale cudów w bramce dokonywał też Jens Lehmann. 36-letni Niemiec dowodził młodą obroną i rozgrywał sezon życia. To w dużym stopniu dzięki niemu zespół, który przed dwumeczem z Realem wygrał tylko cztery z ostatnich 12 spotkań, wyeliminował Galacticos z Ronaldo, Robinho, Raulem, Zidane'em i Beckhamem w składzie.
W ćwierćfinale czekał Juventus, który też nie narzekał na brak jakości. Fabio Capello na ławce, Gianluigi Buffon w bramce, Fabio Cannavaro w obronie, Pavel Nedved w pomocy i duet David Trezeguet - Zlatan Ibrahimović w ataku. Do tego Patrick Vieira, który przed sezonem dołączył z Arsenalu.
Powrót do Londynu nie był jednak udany dla byłego kapitana Kanonierów. W środku pola przyćmił i zdominował go 18-letni Cesc Fabregas. Wyciągnięty z La Masii pomocnik strzelił gola na 1:0, asystował przy drugim trafieniu Henry'ego, a sfrustrowani piłkarze Juventusu zbierali czerwone kartki - Mauro Camoranesi i Jonathan Zebina w pierwszym meczu, a Nedved w rewanżu. To tylko jedna mniej niż ich wszystkie celne strzały prze 180 minut dwumeczu.

Rok 2006 - rok Lehmanna

Dziś Manuel Pellegrini prowadzi Real Betis w półfinale Ligi Konferencji. Blisko 20 lat temu w swoim drugim sezonie pracy w Europie doprowadził Villarreal do półfinału Ligi Mistrzów. Dowodzony przez Juana Romana Riquelme zespół z El Madrigal też mógł się pochwalić świetną defensywą - w dziesięciu meczach poprzedzających półfinał z Arsenalem stracił tylko sześć goli. W grupie zremisował oba mecze z Manchesterem United 0:0. W ćwierćfinale wyeliminował Inter.
Na Highbury przegrał 0:1 po golu Toure. W rewanżu też długo utrzymywał się bezbramkowy remis, aż w 88. minucie Clichy faulował w polu karnym Jose Mariego. Riquelme stanął naprzeciw Lehmanna i... Niemiec obronił. Co ciekawe, dwa miesiące później Niemcy wyeliminowały Argentynę w ćwierćfinale mundialu 2006, a Lehmann obronił strzały dwóch kolejnych Argentyńczyków, ale nie było wśród nich Riquelme. Tym samym Arsenal zachował czyste konto w dziesięciu kolejnych meczach LM i pobił rekord jakichkolwiek europejskich rozgrywek należący do Ajaksu. Ale przede wszystkim awansował do swojego pierwszego finału Ligi Mistrzów w historii.
Do starcia z Barceloną podchodził w zgoła innych nastrojach niż trzy miesiące wcześniej do meczu z Ajaksem. Nie był może faworytem wobec mocy drużyny Ronaldinho, Deco i Samuela Eto'o, ale w lidze przegrał tylko jeden z ostatnich 11 meczów w sezonie, a do składu wrócili Cole i Campbell. Idealny scenariusz, by przegrać, prawda?

Gdyby...

Kto wie, czy gdyby obok Kolo Toure nadal grał Senderos, prostopadłe podanie Ronaldinho dotarłoby do Eto'o i czy w 18. minucie Lehmann miałby powody, by faulować Kameruńczyka na czerwoną kartkę. Być może arbiter Terje Hauge pospieszył się przerywając akcję, którą Ludovic Giuly skończył strzałem do pustej bramki. Mógł dać przywilej korzyści, uznać gola, a bramkarza Arsenalu ukarać tylko żółtą kartką.
Z drugiej strony, dał się też nabrać Emmanuelowi Eboue i zamiast pokazać mu drugą żółtą kartkę za symulowanie w 37. minucie, podyktował rzut wolny dla "Kanonierów", który skończył się golem Campbella po dośrodkowaniu Henry'ego.
Wtedy na boisku nie było już Roberta Piresa. Po czerwonej kartce dla Lehmanna ktoś musiał zrobić miejsce dla rezerwowego bramkarza, Manuela Almunii, i padło na zasłużonego Francuza. Pires był wściekły. Schodząc nawet nie spojrzał na Wengera. Mecz na Stade de France był dla niego ostatnim z 284 w koszulce z armatą na piersi. Po sezonie przeniósł się do Villarrealu.
W tym niewielkim miasteczku na północy Hiszpanii symbolicznie rozpoczął się też romans Henry'ego z Barceloną. Tuż przed startem drugiej połowy rewanżu znany hiszpański "pitch invader" o ksywce Jimmy Jump wbiegł na boisko i rzucił w kierunku Francuza koszulkę "Barcy" z numerem 14 i nazwiskiem Henry. Wtedy dopiero pojawiały się pogłoski o potencjalnym odejściu największej gwiazdy Arsenalu gdzieś, gdzie mógłby wreszcie wygrać Champions League.
W Paryżu sam mógł w tym pomóc. Jeszcze przy stanie 0:0 nie wykorzystał świetnej szansy. Później, już przy wyniku 1:0, zmarnował sam na sam z Victorem Valdesem. Skończył ten mecz z asystą, ale też z poczuciem, że mógł zrobić więcej. Dwa dni po finale podpisał nowy kontrakt, ale tylko po to, by rok później odejść do Barcelony, prowadzonej już wtedy przez Pepa Guardiolę. W 2009 roku wygrał z nią Ligę Mistrzów.

Ten przeklęty Larsson

O losach finału przesądził inny, kultowy napastnik. Henrik Larsson, wówczas już 34-letni, był superrezerwowym w ekipie Franka Rijkaarda. W sezonie 2005/06 strzelił 16 goli, ale tylko jednego w LM. Zaliczył też dwie asysty, obie w finale. Mecz się nie układał, więc wszedł po godzinie za Marka van Bommela. I kwadrans później asystował przy golu Eto'o na 1:1. Po kolejnych pięciu minutach było już 2:1, a bramkę, zapewne najważniejszą w karierze, zdobył inny rezerwowy, prawy obrońca, Juliano Belletti. Też po podaniu Larssona. Radość Brazylijczyka w strugach rzęsistego deszczu przeszła do historii Barcelony. To był jej pierwszy Puchar Mistrzów od 14 lat.
W obu sytuacjach lepiej mógł się zachować Almunia. Pierwszy strzał dostał przy "krótkim" słupku, drugi między nogami. Hiszpan nigdy nie zdobył zaufania kibiców, a jednak w latach 2008-2010 był pierwszym bramkarzem Arsenalu. Po odejściu Lehmanna miejsce w bramce zaczęli mu zabierać dopiero dwaj młodzi Polacy - Łukasz Fabiański, a po nim Wojciech Szczęsny.
Tamtego wieczoru w Paryżu Wenger podjął jeszcze jedną niepopularną decyzję. Nawet na chwilę nie wpuścił na boisko Dennisa Bergkampa, choć wiedział, że to ostatni mecz legendarnego Holendra w karierze. Został mu jedynie pożegnalny mecz towarzyski, który otworzył nowe Emirates.

Nie wrócili silniejsi

Po latach menedżer AFC miał najwięcej pretensji do pracy sędziego. Był przekonany, że gol na 1:1 padł ze spalonego. Że gdyby wtedy w grze był VAR, Arsenal na kwadrans przed końcem nadal by prowadził. Dużo tych "gdyby". Na gorąco po meczu obwiniał raczej zmęczenie, braki w koncentracji i doświadczenia w jego młodej drużynie.
- Czy wrócimy? Oczywiście. Już jesteśmy mocni, ten zespół dużo zyskał tym sezonem, a porażkę można czasem przekuć w lepszą przyszłość. Wrócimy silniejsi - zapowiadał.
Tej obietnicy nie spełnił. Podobnie Henry, który po przedłużeniu umowy deklarował, że to jego ostatni kontrakt i że nigdy nie zagra w Hiszpanii. Razem chcieli szybko wrócić na szczyt. W rzeczywistości klub zaczął szybko z niego schodzić.
W sezonie 2006/07 sezonie kapitan Arsenalu strzelił tylko 12 goli i odszedł. W kolejnych miesiącach odeszli też Bergkamp, Pires, Cole, Ljungberg i Reyes. Arsenal pogrążył się w trudnej sytuacji finansowej i sportowej. Nie wygrał żadnego trofeum do 2014 roku. Żadnego mistrzostwa do dziś. Czwarte miejsce w lidze przylgnęło do niego na lata. A triumf w Lidze Mistrzów już nigdy nie był tak blisko jak wtedy, w deszczowy, paryski wieczór. Nigdy, przynajmniej do najbliższej środy.

Przeczytaj również