Blamaż znanego klubu. 140 mln euro na transfery i... dwa punkty po 12 kolejkach
Jako jedyna drużyna na siedmiu najwyższych szczeblach w Anglii wciąż nie wygrali ligowego meczu w tym sezonie. Kończy się listopad, a mają na koncie tylko dwa punkty. Wolverhampton Wanderers spisuje się katastrofalnie. Rok temu uciekli spod topora. Tym razem jednak trudno wierzyć w to, że uratują się przed spadkiem.
To, co dzieje się w pierwszych miesiącach sezonu z Wolverhampton Wanderers, to prawdziwa piłkarska tragedia. “Wilki” w 12 kolejkach wciąż nie wygrały meczu i mają na koncie tylko dwa punkty. Są zdecydowanie najgorszą drużyną Premier League. W całej jej historii sezon gorzej rozpoczęła zaledwie jedna drużyna. Nigdy na tym etapie rozgrywek nie było tak wyraźnej “czerwonej latarni”. Klub, który jeszcze kilka lat temu bił się w Europie, teraz zmierza ku spadkowi.
Wszystko, co dzieje się wokół Wolves, wygląda na totalny niewypał. Transfery wychodzące poważnie osłabiły kadrę. Nabytki nie wypaliły pomimo pokaźnych wydatków. A wrześniowe przedłużenie kontraktu z trenerem Vitorem Pereirą okazało się tylko sposobem na bezbolesne wypchnięcie go z klubu. Trudno szukać nadziei, gdy już na tym etapie rywalizacji do przedostatniego zespołu w tabeli traci się już osiem oczek.
Najgorsi we wszystkim
Patrząc na tabelę Premier League po 12 kolejkach tego sezonu, od razu rzuca się w oczy to, że jest naprawdę mocno zbita. Nie wykreował się jeszcze podział na zespoły o ambicjach europejskich czy jasna grupa ekip walczących o ligowy byt. Drugie i 19. miejsce dzieli tylko 13 punktów. Zespoły będące na sąsiadujących ze sobą lokatach nie mają różnicy większej niż dwa oczka. Z tego obrazu wyłamuje się tylko Arsenal, który wykręcił sześciopunktową jako lider oraz Wolverhampton. Ci drudzy nie mają już jednak powodów do uśmiechu.
“Wilki” szorują po dnie tabeli. Przegrały aż 10 z 12 spotkań i mają na koncie zaledwie dwa punkty. Do przedostatniego Burnley tracą aż osiem oczek, co stanowi największą różnicą na tym etapie sezonu w historii Premier League. Mają najmniej strzelonych goli, najwięcej straconych i bilans bramkowy (-20) niemal dwukrotnie słabszy od praktycznie wszystkich rywali (wyjątkiem jest Leeds United z -11). Są najgorsi chyba we wszystkim, co może decydować o układzie tabeli.
Wolverhampton wygląda w tym momencie jak murowana “czerwona latarnia” ligi. Choć w erze Premier League, a więc od sezonu 1992/93, już siedmiokrotnie mieliśmy po 12 seriach gier drużyny bez choćby jednego zwycięstwa i trzy z nich zdołały się potem utrzymać, ten ósmy przypadek wygląda naprawdę fatalnie. Na tym etapie sezonu słabsze było tylko Sheffield United w rozgrywkach 2020/21, z jednym punktem na koncie. Nawet najgorsze w historii Derby County z sezonu 2007/08, które skończyło z zaledwie 11 oczkami, miało w analogicznym momencie trzy razy więcej punktów niż obecne Wolves. I, jak wspominaliśmy, tak dużej straty do przedostatniego miejsca nie było jeszcze nigdy. To futbolowa katastrofa.
Drugiej ucieczki nie będzie
Wielu fanów Premier League mogło zdziwić się we wrześniu, gdy Wolves ogłosili przedłużenie umowy z prowadzącym zespół Vitorem Pereirą. Portugalczyk objął stery w grudniu 2024 roku, gdy drużyna zajmowała 19. miejsce w tabeli i zdołał poprowadzić ją do utrzymania. Prolongatę kontraktu o trzy lata otrzymał jednak już po rozpoczęciu obecnego sezonu, gdy jego podopieczni znajdowali się na ostatniej lokacie z czterema porażkami w czterech pierwszych kolejkach.
Kiedy zwolniono go niespełna półtora miesiąca później, okazało się, że była to tylko dobra mina do złej gry. Nowa umowa nie stanowiła oznaki zaufania dla Pereiry. Zawarto w niej bowiem “klauzulę bezpieczeństwa”, pozwalającą na zerwanie jej bez konieczności wypłaty reszty należnego mu wynagrodzenia w przypadku słabych wyników sportowych. “Wilki” nie potrafiły nawet wygrać meczu w lidze, więc szybko postanowiono z niej skorzystać.
To stanowiło dowód tego, iż zarząd dobrze wiedział, w jakiej sytuacji znalazł się klub. I ewidentnie wątpił w to, że Pereira ponownie da radę wyprowadzić go z kryzysu. Rok temu “Wilki” zaczęły od ośmiu kolejek bez zwycięstwa, ale poprzednik Portugalczyka, Gary O’Neil, dotrwał do okresu świątecznego i 16. serii gier. Po zmianie trenera drużyna złapała wówczas drugi oddech. Wiosną potrafiła nawet wygrać sześć ligowych spotkań z rzędu, ustanawiając swój rekord na poziomie Premier League, a nowy menedżer zgarnął nagrodę dla trenera miesiąca. W efekcie, wykorzystując słaby poziom beniaminków, udało się utrzymać bez dużego stresu.
Tym razem trudno uwierzyć w odwrócenie losów sezonu. Brakuje boiskowej jakości i pewności siebie. Zwyczajnie nie widać nadziei na to, że będzie lepiej. Decydenci zwątpili w drugą cudowną ucieczkę pod wodzą Pereiry. Mają nadzieję na zagwarantowanie jej przez zmianę na stanowisku szkoleniowca. Ich wybór, Rob Edwards, to człowiek związany z klubem, jego dawny zawodnik, ale i menedżer bez specjalnego doświadczenia w elicie. Kilka lat temu wprowadził do niej Luton Town, lecz kopciuszek od razu spadł - z nim u sterów. To nie jest ligowy wyjadacz, “strażak” zaprawiony w bojach w dolnych rejonach tabeli. A właściwie cała nadzieja musi spoczywać na odmianie oblicza Wolves właśnie przez niego. Bo próżno szukać jej w czymkolwiek innym.
Sięgnęli dna
Wolverhampton jeszcze kilka lat temu pukało do futbolowej Europy. W rozgrywkach 2019/20, w drugim sezonie po powrocie na najwyższy szczebel w Anglii, doszło do ćwierćfinału Ligi Europy. Wydawało się wtedy, że może spróbować na dłużej zadomowić się w górnej części tabeli Premier League. Szybki rozwój jednak wyhamował, a potem nastąpił regres.
W ostatnich latach “Wilki” z sezonu na sezon osuwają się coraz niżej. Są coraz bardziej “przezroczyste” i zwyczajnie nijakie. Kiedyś w kadrze miały naprawdę ciekawe nazwiska, jak Rui Patricio, Joao Moutinho, Raul Jimenez, Diogo Jota, Ruben Neves czy nawet Adama Traore. Najlepszych z nich sukcesywnie sprzedawano, co stanowi odzwierciedlenie polityki właścicieli, Fosun Group, skupiających się na “stabilności finansowej”, czyli ograniczaniu inwestycji w klub, kosztem poziomu sportowego. Kolejne nabytki bowiem z roku na rok prezentują coraz niższy poziom. W ostatniej kampanii marazm przełamywali najczęściej Matheus Cunha, Rayan Ait-Nouri, Joergen Strand Larsen i Joao Gomes. Dwóch pierwszych już w klubie nie ma. Odeszli za niemałe pieniądze do Manchesteru - odpowiednio United i City. W poprzednim sezonie w samej tylko lidze zagwarantowali łącznie 32 bramki i asysty. A zastępcy? Ponownie to samo: nie są w stanie wejść w ich buty.
Patrząc na kwoty zainwestowane tego lata, można zastanawiać się, jak możliwe jest wydanie 140 milionów euro bez wzmocnienia zespołu. 27 “baniek” wyłożono na wykup Stranda Larsena, który spisywał się świetnie podczas wypożyczenia z Celty Vigo. To wyglądało na decyzję w pełni uzasadnioną, nawet jeśli na razie nie potrafi nawiązać on do formy z poprzednich rozgrywek. Ale pozostałe wzmocnienia? Tolu Arokodare, Fer Lopez, Ladislav Krejci, Jhon Arias, Jackson Tchatchoua czy David Moeller Wolfe nie wnieśli niczego ciekawego. A łącznie kosztowali, warto to podkreślić, 113 milionów euro!
Obecna sytuacja Wolves to efekt tego, jaką drogą kroczą od lat. Konsekwentnie, krok po kroku w dół. Po prostu do niedawna mieli jeszcze indywidualności wnoszące coś ekstra. Teraz właściwie ich nie ma. I stali się tym, czym są teraz. Nieciekawym, bezbarwnym, po prostu fatalnym zespołem, który sięgnął dna. Można zastanawiać się, czy nie rzucą wyzwania wspomnianym 11 punktom Derby. Bo na razie naprawdę są AŻ TAK słabi.