Boniek pod ostrzałem. To dlatego w niego kopią
O nowym szefie polskich sędziów, “kanonizacji” Jerzego Brzęczka, a także właścicielach klubów piłkarskich znad Wisły - pisze Janusz Basałaj w kolejnym odcinku swojego cyklu na Meczyki.pl.
Kroniki Piłkarskie Janusza Basałaja to zbiór felietonów, w których doświadczony dziennikarz Meczyki.pl komentuje bieżące wydarzenia ze świata futbolu.
Koniec bezkrólewia
Nowy szef sędziów nazywa się Marcin Szulc. Po kilkumiesięcznym bezkrólewiu doczekaliśmy się człowieka, który będzie odpowiadał za piłkarski wymiar sprawiedliwości boiskowej. Brzmi idiotycznie? Owszem, ale czasami myślę, że piłkarscy arbitrzy są stawiani w Polsce jako ludzie, którzy albo przeszkadzają piłkarzom w swobodnej grze, albo nie potrafią (nie nadążają) za coraz szybszą i bezwzględną grą. W dodatku VAR, który miał pomóc w prawidłowych rozstrzygnięciach, stał się dodatkowym źródłem zamieszania i dowolnych interpretacji boiskowych zdarzeń. Szulc jako sędzia był arbitrem dość… ciekawym. Wrażliwy, czasami nerwowy, nie zawsze potrafił znaleźć kontakt z zawodnikami, zwłaszcza w tzw. gorących sytuacjach. Takim go przynajmniej zapamiętałem, ale warto wiedzieć, że był sprawny jako znawca przepisów, umiał poruszać się w meandrach szkolenia arbitrów. Dobry współpracownik Michała Listkiewicza, kiedy ten szefował sędziom w Czechach czy Armenii.
Niech mu się dobrze zarządza arbitrami. Na początek powinien dogadać się z Szymonem Marciniakiem, najlepszym polskim arbitrem, mający pozycję numeru jeden w Europie. Powód do satysfakcji dla naszego środowiska, ale i dla samego Marciniaka pretekst do realizowania swojej wizji sędziowania i głoszenia swoich prawd. Prawd często rozbieżnych z coraz bardziej udziwnionymi interpretacjami przepisów. Czy taki arbiter z taką pozycją i dorobkiem może być "sam sobie sterem i żeglarzem"? Znając życie przewodniczący Szulc nie do końca może się z nim zgadzać, ale powinien pójść na kompromis. Bo wojna z Marciniakiem, który lubi być swoim szefem i innych nadzorców niespecjalnie ceni, musi zakończyć się klęską szefa sędziowskiego kolegium. Choć ostatnie lata pokazują, że w myślach polskich futbolowych decydentów od czasu do czasu dobrze zamachnąć się na ikonę polskiego futbolu, na przykład Roberta Lewandowskiego. Dlaczego więc nie próbować prostować sędziego Marciniaka? Proponuję nie iść tą drogą, bo droga to donikąd.
Brzęczek znów na świeczniku
Szaleństwo z "kanonizacją" Jerzego Brzęczka - selekcjonera reprezentacji narodowej do lat 21 osiągnęło w ostatnich dniach swoje apogeum. Seria wygranych meczów naszej młodzieżówki, jej styl i rozmach bardzo cieszy i warto za to dziękować Brzęczkowi. Tak jak nie warto było krytykować przed laty stylu dorosłej reprezentacji, której Brzęczek przewodził. Ani był wtedy beznadziejny, ani dziś wielki. Poczekajmy na koniec eliminacji, na jakiś sukces w finałach mistrzostw Europy, może medal…
Nie brakuje nawiedzonych głosów, że strasznie skrzywdzono Brzęczka, zwalniając go z dorosłej reprezentacji. Były prezes związku Zbigniew Boniek zbyt często to tłumaczył, by dziś jeszcze raz do tego wracać, ale zawsze warto próbować kopnąć Bońka, bo to głośne i daje sporo lajków. Kiedy Jerzemu Brzęczkowi zupełnie nie poszło w Wiśle Kraków, jakoś nikt nie wspominał, że zwalnia się świetnego szkoleniowca. Raczej z udanym smutkiem zastanawiano się, czy Brzęczek jeszcze wróci na szczyty polskiej piłki. Wrócił, i to w dobrym stylu. Ma całkiem zdolną generację młodych piłkarzy. To zawodnicy, którzy od lat grają w seniorskiej piłce (m.in. Pieńko, Gurgul, Kozubal, K. Urbański, Kowalczyk…) i pokazują oprócz młodzieńczej fantazji, dojrzałość młodych profesjonalistów. Oby tak dalej… A podrzucanie Brzęczka powinno zaniepokoić samego zainteresowanego. Zbyt dobrze zna świat i polski futbol, by nie wiedział, jakie go mogą czekać pułapki. Umiał i umie pracować z młodymi. Wie dobrze, jak to jest, kiedy ma się talent i trzeba go rozwinąć. Grał w piłkę od dziecka. Był kapitanem reprezentacji U16, potem młodzieżówka, wreszcie reprezentacja olimpijska ze srebrnym medalem w 1992 roku. Może w seniorskiej piłce zabrakło mu trochę szczęścia i zdrowia. Jednak jakby nie patrzeć, zna się na robocie z młodym, ambitnymi piłkarzami.
Kanonizacja mu nie potrzebna. Największym wyzwaniem powinien być kolejny mecz, zdobywane punkty, awans, a przy okazji ogrywanie i oddawanie najzdolniejszych piłkarzy do pierwszej reprezentacji. Bo tego od trenera młodzieżówki zawsze się będzie wymagało. I tyle w temacie nowego "zajoba" na punkcie Jerzego Brzęczka.
Właściciel klubu i jego “podpowiadacze”
Kto ma najwięcej racji, kiedy wychodzi z gabinetu właściciela klubu? Podobno ten, który wychodzi ostatni. Podpowiedzi, sugestie, namowy, zachęty i dobre rady padają w takim gabinecie wyjątkowo często. Wynika to z ogólnego przeświadczenia, że boss klubu, mimo że ma dobre chęci i wielkie pieniądze, nie zna się na futbolu. Do tego dochodzi opinia z trybun, która uparcie głosi o dobrym i hojnym właścicielu, który otacza się złymi doradcami i menedżerami. A przy okazji traci pieniądze na niewłaściwie decyzje, najczęściej transferowe.
Teza, że ten kto przeznacza swoje pieniądze na klub, zna się na piłce, jest ciekawa, ale warto się nad nią pochylić. Odmówicie znajomości futbolu Michałowi Świerczewskiemu, który zbudował potęgę (ostatnio nieco zmurszałą…) Rakowa? A Zbigniew Drzymała, który doprowadził do wicemistrzostwa Polski i europejskich pucharów Dyskobolię z Grodziska Wielkopolskiego? Zbigniew Rutkowski, który poprzez Amicę Wronki doprowadził do renesansu Lecha Poznań? O Bogusławie Cupiale nie będę wspominał, mając we wdzięcznej pamięci jego wielką Wisłę. Możemy, owszem, drwić z Sabriego Bekdasa z Pogoni, Józefa Wojciechowskiego z Polonii Warszawa. Warto jednak darzyć tych ludzi szacunkiem, bo oprócz kibicowania i narzekania na grę swoich ulubieńców, wzięli sprawy w swoje ręce. Z różnym skutkiem…
Właściciel znający się na piłce to nie ten, który zachęci trenera do gry trzema obrońcami, z wahadłowymi zamiast skrzydłowych i fałszywą "9", albo zechce szkolić w klubowej akademii tylko lewonożnych… To człowiek umiejący zbudować odpowiednią strukturę z odpowiednimi ludźmi. Potrafiący też słuchać ludzi, ale nielicznych. Ale nie od redaktora, po byłego zawodnika i wpływowego kibica. No i tego, który ostatni wyjdzie z gabinetu. Przyda się porcja szczęścia i intuicja w doborze ludzi. Wiem, że to banały ocierające się o tzw. słodkie pierdzenie.
Dziś jednak zastanawiam się, kto i jak namawia Dariusza Mioduskiego, Zbigniewa Jakubasa, Andrzeja Witkowskiego, a może i Grzegorza Gilewskiego, by pomyśleli o nowych trenerach. Czy to są podszepty czy głośne krzyki? Jak się właściciel zna, to posłucha mądrych i wszystko wiedzących. W naszej piłce takich nigdy nie brakowało i nie brakuje.