Brutalne fakty miażdżą gwiazdę Chelsea. Pochettino załamany

Brutalne fakty miażdżą gwiazdę Chelsea. Pochettino załamany
MB Media / pressfocus
Paweł - Grabowski
Paweł Grabowski24 Apr · 12:45
Mauricio Pochettino ma rację, gdy mówi, że Chelsea to drużyna latająca od ściany do ściany. Może być znakomita, gdy ma swój dzień, ale może być też fatalna, kiedy jedna pomyłka automatycznie wywołuje kolejne. We wtorek na The Emirates spadła na nich lawina (0:5). Zapaść “The Blues” najlepiej obrazuje nijakość Enzo Fernandeza, mistrza świata z Argentyną, który do teraz nie może odkręcić się po karuzeli, na jaką wrzucił go Martin Odegaard.
Dopiero co zbierali brawa za mecz z Evertonem (6:0). Świat zachwycał się Colem Palmerem, ale gdy 21-latka zabrakło w hitowym starciu z Arsenalem, żaden z piłkarzy Chelsea nie wziął ciężaru na swoje barki, by pokazać, że nie wszystko w tym klubie kręci się wokół jednego zawodnika. Mauricio Pochettino pewnie żałuje zdania: “Pokażmy, że nie jesteśmy Cole Palmer Football Club”, bo w tym momencie jeszcze większe gromy spadają na jego graczy. Chelsea nigdy nie przegrała z Arsenalem tak dotkliwie. Właściwie milimetrów brakowało, by wyrównała rekordową w erze Premier League klęskę z Manchesterem City w 2019 roku (0:6). Zawiódł każdy, ale to, co wyprawiało się w środku pola, jest niewytłumaczalne.
Dalsza część tekstu pod wideo

Zjazd mistrza świata

Jeszcze na początku lutego wydawało się, że wraca najlepsza wersja Fernandeza - jego fantastyczny rzut wolny w pucharowym meczu z Aston Villą, a zaraz potem kolejne trafienie z Crystal Palace wysyłały pozytywny sygnał. On sam mówił, że nie wie, kto produkuje newsy o jego niezadowoleniu w Chelsea, bo czuje się tu wyśmienicie i że najlepsze dopiero przed nim. Ostatnie tygodnie to jednak potworny zjazd Argentyńczyka. W meczu z Arsenalem aż osiem razy stracił piłkę. Celność podań na poziomie 82 procent to wynik poniżej jego standardów, a to, że nie wypracował żadnej akcji i wiecznie spóźniał się za Odegaardem, tylko dopełnia marny obrazek.
Arsenal zdemolował fizycznie Chelsea. Wszedł w to spotkanie z ogromną intensywnością, a środek Caicedo-Enzo ani razu nie postawił znaku “Stop”. Znamienne jest to, że Chelsea z tym drugim w składzie rozegrała w sumie 56 spotkań w lidze i wygrała tylko 14.

Operacja za rogiem

Przypadek Fernandeza jest ciekawy, bo to jednak mistrz świata, najlepszy młody gracz turnieju w Katarze i człowiek, który kosztował 115 mln funtów. Oczywistą sprawą jest to, że ta cena winduje poziom oczekiwań, a weryfikacja przychodzi w meczach najwyższej wagi, czyli w takich starciach jak to z Arsenalem. Fernandez w grudniu po meczu Carabao Cup z Newcastle schodził z boiska z twarzą pełną niepokoju, gdy odezwała się kontuzja przepukliny. Dzisiaj wiemy, że ten problem nadal się za nim ciągnie. Argentyńczyk gra na zastrzykach, odpoczywał niedawno w meczu z Evertonem (6:0) i od jakiegoś czasu mówi się, że powinien poddać się operacji.
Opieranie gry na piłkarzu, który nie jest w stu procentach sprawny, musi kosztować. Oczywiście, koledzy też mu nie pomagają: na The Emirates za każdym razem, gdy ruszał do przodu, widział pasywność drużyny. Najczęściej kończyło się to po prostu podaniem do tyłu.
Chelsea w tym sezonie zwykle potrafiła postawić się zespołom z czołówki. Właśnie na tle wielkich rywali widać było jak duży potencjał drzemie w tej ekipie. Nawet w jesiennym starciu z Arsenalem prowadziła 2:0, dopóki Robert Sanchez nie popełnił błędu i nie podłączył “The Gunners” do gry. Ostatnio z Manchesterem City w Pucharze Anglii piłkarzy Pochettino zawiodła skuteczność, ale tym razem, we wtorkowy wieczór runęło w zasadzie wszystko. Pech chciał, że akurat trafili na rywala, który miał napakowaną skrzynkę z narzędziami, był energiczny i gotowy, by w każdym momencie zawahania rywala przybić gwoździa. Gdyby nie Petrović, skończyło się 0:6 albo 0:7. Gabriel Martinelli miał w końcówce sytuację sam na sam. To był już moment spotkania, gdy gracze Chelsea wywiesili białą flagę. Gromkie “Ole” niosące się po The Emirates, gdy jakimś cudem wreszcie wymienili kilkanaście podań, do teraz pewnie dudni im w uszach.

Drogie metki

Chelsea w tym sezonie buja emocjami kibiców. Stać ją na wielkie i spektakularne powroty jak w meczu z Manchesterem United (4:3). Sześć goli strzelała w starciach z Evertonem, a wcześniej też z Middlesbrough w Pucharze Ligi. Chwali się ją, że ma 31 bramek więcej niż rok temu na podobnym etapie rozgrywek. Ale trzeba pamiętać, że licznik straconych goli też poszedł w górę o 24 szczeble. To drużyna, która nie kontroluje spotkań. Kłóci się w sposób dziecinny o rzuty karne. Często sypie się w starciach, w których sypać się nie powinna. A poza tym marnuje na potęgę, za co w głównej mierze odpowiada Nicolas Jackson. Reprezentant Senegalu sporo zrobił na swoją obronę, nie może lekceważyć jego dziesięciu goli w pierwszym sezonie i wpływu na grę drużyny, ale skoro jest napastnikiem, to trzeba też go rozliczać ze skuteczności. Pudło z Arsenalem, gdy stoi metr od Davida Rayi i ma przed sobą całą bramką, to kolejny wycinek do jego “cudownej” kompilacji.
Problemy Chelsea w tym sezonie często tuszował Cole Palmer. Jego 20 goli dawało nadzieje, że nie wszystko w Chelsea jest złe i że uda się w tym sezonie zbudować fundamenty na przyszłość. Ale w ciągu kilku dni “The Blues” pożegnali się z szansami na Puchar Anglii plus skomplikowali sobie sytuację w lidze, gdzie coraz mgliście zaczynają wyglądać szanse na Ligę Konferencji.
Mauricio Pochettino w trzech następnych starciach ma na rozkładzie: Aston Villę, Tottenham i West Ham, czyli drużyny też zakasujące rękawy w walce o puchary. W tle cały czas trwają dyskusje o posadzie Argentyńczyka. Chelsea we wtorek zagrała najmłodszym składem w historii w konfrontacjach przeciwko Arsenalowi. Na ten moment wydaje się być drużyną, która stanęła pod ścianą. Utknęła z młodymi piłkarzami, mającymi drogie metki i bardzo długie kontrakty.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.

Przeczytaj również