Brutalne obrazki z Kolumbii. Uwolnienie ojca Diaza nie zamyka ciemnego rozdziału. Duch Escobara wiecznie żywy
Miliony ludzi poczuły dreszcz, gdy Luis Diaz strzelił gola w meczu Premier League, a zaraz potem zademonstrował koszulkę z napisem “Wolność dla Taty”. Dzisiaj spełnia się pozytywny scenariusz, ale sama sprawa pokazuje jak ogromną traumę nosi w sobie Kolumbia. Nie ważne kim jesteś i ile masz pieniędzy - mrok w końcu się dopadnie. Kraj kojarzony z Pablo Escobarem wykręcił ostatnio rekord w produkcji kokainy, a liczba porwań wzrosła dwukrotnie.
Barrancas ma 38 tysięcy mieszkańców, ale w czwartek wyglądało to tak jakby ktoś stworzył tam mały Liverpool. Ludzie w czerwonych koszulkach momentalnie wybiegli na ulice. Nikt nie przejął się tym, że drużyna Juergena Kloppa przegrała w Lidze Europy z Tuluzą (2:3), bo do końca dnia liczył się tylko Mane Diaz, ojciec gwiazdy Premier League, który po 12 dniach został uwolniony przez porywaczy. Liverpool od razu zaproponował samolot dla całej rodziny, by ta jak najszybciej dostała się do Anglii. Sprawa znowu jest na “jedynkach” portali całego świata, choć trzeba przyznać, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Każdy Kolumbijczyk zna kogoś, kto został porwany.
Zbiorowa trauma
Teoretycznie już od 3 listopada pewne było to, że ojciec zostanie uwolniony. Zwłoka wynikała z chaosu, jaki panuje w kraju i dziwnych negocjacjach na linii rząd - ELN, czyli Armia Wyzwolenia Narodowego. Do teraz nie wiadomo, po co partyzanom był ten ruch, bo Diaz to bohater Kolumbijczyków, człowiek ze społecznych nizin, którego nie warto atakować, bo to jak wycelować karabin w lud. Istnieje hipoteza, że wydarzyło się to przez przypadek - w końcu rebelianci byli ostatnio w trakcie rozmów pokojowych z prezydentem Gustavo Petro. Według lokalnej prasy taką wersję potwierdził Antonio Garcia, jeden z wysoko postawionych ludzi w ELN. To tłumaczyłoby też, dlaczego bandyci długo zwlekali z żądaniem okupu.
Świat rzadko o tym pamięta, ale Kolumbia w dalszym ciągu nie pozbierała się po wojnie domowej w latach 1964 - 2016. W tym czasie zginęło tutaj 200 tysięcy ludzi. 8 milionów musiało zmienić miejsce zamieszkania, a 50 tysięcy ludzi zostało porwanych. Te szokujące liczby do dziś mają swoje odbicie w głowach Kolumbijczykach. To jest społeczeństwo zbiorowej traumy, często bagatelizowanej za pomocą popkulturowych wstawek z serialowym Escobarem, sympatycznym wujkiem z wąsem, który rozrzuca po ulicy pieniądze i pije szampana w ekskluzywnym więzieniu La Catedral.
Materiał na film
Historia Diaza pokazuje, że ta trauma dotyka wszystkich, nawet tych, którzy błyskawicznie wspięli się po drabinie społecznej i którzy mogą wyjechać za Ocean, a i tak nie odetną korzeni. Akcja ratunkowa, by odzyskać Manu Diaza, była sprawą państwową, w którą zaangażowali się dosłownie wszyscy. Przez 12 dni oglądaliśmy masowe marsze, prężenie muskułów przez polityków oraz akcje marketingowe wojska, które masowo publikowało filmy, jak przeczesuje lasy przy granicy z Wenezuelą. W sumie 300 żołnierzy Sił Zbrojnych pracowało nad tą sprawą. Nagroda dla informatora została wyceniona na 50 tysięcy dolarów, co w najbiedniejszym regionie Kolumbii jest fortuną.
La Guajira jest specyficznym miejscem: znajdziesz tu morze, trochę pustyni i pełno lasów. Są też wzgórza i granica z Wenezuelą, co sprzyja handlowi narkotyków. To również ziemia rdzennego plemienia Wayuu, z którego pochodzi Diaz. Życie mieszkańców kręci się wokół potężnej kopalni. Manu Diaz latami sprzedawał na ulicach frinche, czyli lokalny przysmak. Robił wszystko, by syn grał kiedyś profesjonalne w piłkę, a to, jaką przeszedł drogę od Kolumbii przez Porto do Liverpoolu, jest materiałem na film. W ciągu ostatnich ośmiu lat prawie pięć tysięcy dzieci z plemienia Wayuu zmarło z niedożywienia. Trzeba mieć naprawdę dużo szczęścia i determinacji, by wyjść z tego zaklętego kręgu. La Guajira jest też najbardziej brutalnym regionem w kraju, gdzie na 100 tysięcy mieszkańców co roku ginie 73.
Globalny reflektor
Luis Diaz zarabia w Liverpoolu 3 mln funtów rocznie. Wiedzie spokojne życie, podczas gdy 8 tysięcy kilometrów na zachód, jego kraj coraz mocniej skrzypi. Jeszcze we wrześniu, dwa miesiące przed porwaniem Manu Diaza, media publikowały drastyczne raporty o tym, że wzrasta fala porwań, co od razu wywołało traumę z czasów wojny domowej. Wskaźnik w 2023 roku był największy od ponad dekady. To ciągle jest otwarta rana, nawet jeśli daleko jej do liczb z lat 90. Manu Diaz od kilku miesięcy dostawał groźby, choć wydawało się, że mieszkając w Barranquilla, 300 kilometrów od Barrancas, może być bezpieczny. Uprowadzony został w rodzinnych stronach, gdy wrócił w celach biznesowych. Kiedy armia przez kolejne dni nie mogła znaleźć kryjówki rebeliantów, lokalne media tłumaczyły to wprost: “Dopiero teraz próbują kontrolować teren, którego nigdy nie kontrolowali”.
Dzieje się to wszystko w roku, gdy Kolumbia ustanowiła nowy rekord w produkcji kokainy. Rekordowy był także zasięg upraw liści koki, surowca do produkcji. Obecnie liście koki uprawia się w Kolumbii na ponad 230 tys. hektarach, a regiony jak La Guajira są do tego idealne. Uprawy często znajdują się w rezerwatach rdzennej ludności albo w parkach narodowych. W tym momencie rząd dalej walczy z narkotykową plagą, jednocześnie wywierając nacisk na ELN, by wypuściła inne 30 przetrzymywanych osób, bo przecież sprawa Luisa Diaza nie kończy tego smutnego epizodu. Globalny reflektor za chwilę zgaśnie. Kolumbia dalej będzie Kolumbią, zostając ze swoimi problemami sama.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.