"Najgorzej wydane 60 mln w historii". Transfer giganta dużą wtopą. Brutalne opinie

"Najgorzej wydane 60 mln w historii". Transfer giganta dużą wtopą. Brutalne opinie
IMAGO / pressfocus
Mateusz - Jankowski
Mateusz JankowskiDzisiaj · 06:25
Kosztował krocie, rywalizowały o niego topowe kluby. Na razie żadnym występem w tym sezonie nie udowodnił, że warto było płacić 65 mln euro. Xavi Simons w Tottenhamie pracuje na miano transferowego niewypału.
Xavi Simons ma dopiero 22 lata, ale w piłkarskim mainstreamie funkcjonuje już od dawna. Złośliwi twierdzą nawet, że peak formy osiągnął jako 12-latek. Wtedy czarował w La Masii, mając imię na cześć Xaviego Hernandeza i grzywę a’la Carles Puyol. W bardzo młodym wieku nadano mu łatkę gigantycznego talentu, filmiki z jego zagraniami biły wówczas rekordy popularności. W PSV i RB Lipsk potwierdził, że drzemie w nim ogromny potencjał, chociaż jednocześnie nie przebił się do pierwszego składu PSG. Transfer do Premier League miał być naturalnym krokiem w rozwoju i testem poziomu wychowanka Barcelony. Na tę chwilę nowy nabytek Tottenhamu oblewa ten egzamin, nie dając sobie nawet szans na poprawkę.
Dalsza część tekstu pod wideo

Bank rozbity

Sam transfer Simonsa nie mógł być żadną niespodzianką. W RB Lipsk rozegrał 78 meczów, zaliczył w nich 22 gole i 24 asysty, grał efektownie, potrafił w piękny sposób trafiać do siatki. Można było spodziewać się, że wyfrunie do klubu z jeszcze wyższej półki. Przez sporą część letniego okienka Chelsea była wskazywano jako faworyt do sprowadzenia Holendra. Londyńczycy lubią mieć szeroką kadrę i gustują w zawodnikach, którzy mają przed sobą potencjalnie dekadę gry na dobrym poziomie. W przeszłości “The Blues” potrafili jednak boleśnie przejechać się na transferach z Lipska. Przypomnijmy, że wydali ponad 110 mln euro na duet Timo Werner - Christopher Nkunku, który, delikatnie mówiąc, nie zawojował Stamford Bridge. Finalnie pod koniec sierpnia londyńczycy skupili się na sprowadzeniu Alejandro Garnacho, pozwalając ligowemu rywalowi na zgarnięcie gwiazdy “Byków”.
Tottenham pilnie potrzebował “dziesiątki” po tym, jak James Maddison zerwał więzadło krzyżowe w kolanie. Wymarzonym celem transferowym był Eberechi Eze, który jednak postanowił przejść do lepiej prosperującego klubu z Londynu. “Kogutom” pozostało zadowolić się opcją rezerwową w osobie Xaviego Simonsa. Cena? 65 mln euro. Włodarze z Tottenham Hotspur Stadium musieli zaakceptować żądania RB, aby uzupełnić wyrwę w składzie.
- Jestem bardzo szczęśliwy, mogąc dołączyć do Tottenhamu. Ten projekt mi odpowiadał, ważna była bezpośrednia rozmowa z trenerem. Pokazał mi prezentację, która zrobiła świetne wrażenie. Rozmawialiśmy o jego pomyśle na drużynę, na moje miejsce w zespole. Myślę, że nawiązaliśmy nić porozumienia, która jest potrzebna na początkowym etapie współpracy - mówił Simons po podpisaniu umowy.
- Po spotkaniu z trenerem powiedziałem tylko rodzinie: "Tak, to jest to". Jeśli chodzi o to, co mogę wnieść, to jestem zdyscyplinowanym gościem, zamierzam ciężko pracować i wygrywać. Najważniejsze jest to, aby być najlepszą wersją siebie. Dam z siebie wszystko dla kibiców. Widziałem wiele filmików z naszymi fanami i czasami miałem ciarki. Chcę poczuć tę atmosferę na własnej skórze. Jestem gotowy - dodał przed debiutem.

Miłe złego początki

Kibice w Premier League lubią szukać tzw. agentów 007, czyli zawodników, którzy rozegrali siedem meczów w nowym klubie, nie notując ani jednego gola i asysty. W przypadku ofensywnych graczy zwykle stanowi to symbol tego, że mamy do czynienia z transferowym flopem. Trend zapoczątkował jeszcze Jadon Sancho w Manchesterze United, niedawno podliczano w ten sposób skromny dorobek Floriana Wirtza na Anfield. Z kolei Xavi Simons błyskawicznie się z tego wypisał. Już w debiucie dla “Spurs” posłał otwierające podanie przeciwko West Hamowi. Jego centrę z rzutu rożnego wykorzystał Pape Matar Sarr.
Simons zaczął dobrze, ale kontynuacja jest jak na razie fatalna. W następnych tygodniach nie wyróżnił się praktycznie żadnym ciekawym zagraniem. W wielu spotkaniach przebywał na murawie, ale nie potrafił tego zaakcentować kluczowym podaniem, groźnym uderzeniem czy chociażby dryblingiem do kompilacji. Stał się przygaszony i chimeryczny. A pokłady cierpliwości Thomasa Franka zostały wyczerpane dość szybko. Symbolicznym momentem był mecz z początku listopada, kiedy Chelsea pokonała Tottenham 1:0. Xavi w siódmej minucie zmienił Lucasa Bergvalla, który doznał urazu głowy. W ciągu następnej godziny Holender zaliczył 15 strat, dostał żółtą kartkę, nie miał ani jednego strzału czy wykreowanej sytuacji. W 73. minucie dostał tzw. wędkę, ustępując miejsca Wilsonowi Odobertowi.
- Absolutnie fatalny mecz Tottenhamu. To powinno skończyć się 4:0 dla Chelsea. Simons wygląda jak najgorzej wydane 60 milionów funtów w historii, jak zawodnik młodzieżówki, który nigdy wcześniej nie grał w seniorach - grzmiał Jamie O'Hara, były gracz Tottenhamu. - Dla zawodnika wejście i zejście z boiska w tym samym meczu to coś wstydliwego. Mnie to nie spotkało, ale wiem, co czują piłkarze w takim momencie. Jeśli chodzi o Simonsa, to jest w klubie, gdzie oczekuje się od niego, że złapie innych za karki i pociągnie naprzód. Na razie tego nie robi - powiedział Troy Deeney, ekspert CBS Sports.
- Zagrał prawie 70 minut, więc nie stało się nic wielkiego. To inna sytuacja niż taka, kiedy zawodnik wchodzi na parę minut i za chwilę schodzi. Xavi radzi sobie coraz lepiej. Kiedy przychodzisz do nowego klubu, nie zawsze wszystko funkcjonuje tak, jak powinno. Ale im częściej grasz, tym nabierasz pewności siebie. Xavi ma przed sobą wiele pracy, ale widzę, że zmierza w odpowiednim kierunku - tłumaczył Frank.

Inna gra

Simons rozegrał już w Tottenhamie 18 meczów, nie strzelając w nich ani jednego gola. Jego dorobek ogranicza się do dwóch asyst, jednej z debiutu i drugiej w wygranym 4:0 starciu z Kopenhagą. Po ostatniej przerwie reprezentacyjnej stracił nawet miejsce w składzie, w ostatnich czterech spotkaniach rozegrał tylko 95 minut. W tym czasie najbardziej pomógł drużynie, kiedy po faulu na nim Lucas Hernandez zarobił czerwoną kartkę.
Jaki jest główny problem Simonsa? Nie brakuje głosów, że na razie nie potrafi przystosować się do intensywności w Premier League. Podobne słowa kieruje się pod adresem Floriana Wirtza, który w ostatnich miesiącach też nie gra na poziomie, do którego przyzwyczaił w Bundeslidze. W przypadku Holendra trzeba również zwrócić uwagę na to, że drużyna nie ufa mu na tyle, aby mógł spróbować wcielić się w rolę lidera. W Lipsku był dyrygentem orkiestry, musiał postawić stempel na każdej akcji, znajdował się w centrum wydarzeń. W poprzednim klubie notował średnio po 65 kontaktów z piłką na 90 minut, teraz tylko 57. Inne statystyki uległy jeszcze większemu pogorszeniu. Spadły średnie oczekiwanych goli na mecz (z poziomu 0,21 xG w ostatnim sezonie do 0,06 xG w obecnym) i oczekiwanych asyst (z 0,26 do 0,09). Zamiast ponad dwóch okazji w każdym spotkaniu kreuje mniej niż jedną. Zaledwie 27% dryblingów kończy się sukcesem. Niełatwo znaleźć powód, aby pochwalić go za którykolwiek z ostatnich występów dla “Spurs”.
- Powinien grać tam, gdzie radzi sobie najlepiej, czyli jako "dziesiątka". Frank nie wystawia go na "dziesiątce". W ogóle nie powinien przychodzić do klubu, jeśli miałby grać tylko na prawym albo lewym skrzydle. Ale nie ma też żadnej wymówki dla samego piłkarza. On musi pokazać więcej z piłką przy nodze. Spoczywa na nim duża odpowiedzialność, na razie trudno mu przystosować się do nowej ligi - mówił Tim Sherwood, były trener "Spurs", na antenie Sky Sports. - Kiedy trafiasz do Premier League, tempo i fizyczność tych rozgrywek mogą cię zaskoczyć. Xavi może myśleć, że ma mnóstwo czasu z piłką przy nodze, ale właśnie go nie ma. Na razie on i Wirtz nie nadążają za szybkością ligi angielskiej - stwierdził Jamie Carragher.

Abonent chwilowo niedostępny

Patrząc na same umiejętności, Xavi Simons nie jest tak słaby, jak wskazywałyby na to ostatnie miesiące. Jednocześnie może nigdy nie był tak dobry, aby wykładać na niego 65 mln euro. Nie możemy powiedzieć, że Tottenham całkowicie dał się nabrać, ponieważ ofensywny pomocnik swoją grą w RB Lipsk dawał argumenty przemawiające za transferem. Grzechem “Spurs” jest to, że przepłacili za zawodnika, który przebłyski przeplata występami absolutnie do zapomnienia.
- Simons w najlepszej formie jest dokładnie tym, czego potrzebują "Spurs". Na razie nie jest jednak nawet blisko optymalnej dyspozycji. Nie wygląda, jakby czuł się komfortowo. Od początku sezonu gra nierówno, nadal adaptuje się do nowych rozgrywek. Zasługuje na zaufanie, ponieważ ma w sobie iskrę, która może rozpalić zespół - podkreślił Jay Harris, dziennikarz The Athletic. - Xavi staje się dla Tottenhamu niewygodnym problemem do rozwiązania. Musi wziąć na siebie większą odpowiedzialność, kiedy sytuacja nie układa się po myśli całego zespołu - opisał portal The Standard.
- Czego oczekują ludzie od Simonsa, który ma za sobą jeden dobry sezon? Że zmieni oblicze gry? Miał udany rok w Lipsku, ale wcześniej w Paryżu radził sobie przeciętnie - rzucił zaś Frank Leboeuf na łamach ESPN.
Reprezentant Holandii nie jest naturalnie głównym winowajcą kryzysu całego Tottenhamu. Zespół jako kolektyw prezentuje się mizernie, w prestiżowych starciach z Chelsea i Arsenalem nie potrafił sklecić żadnej składnej akcji w ofensywie. W sześciu listopadowych spotkaniach odniósł jedno zwycięstwo. Ostatnio z Newcastle Cristian Romero w 95. minucie uratował remis 2:2 strzałem z przewrotką. Generalnie źle się dzieje w duńskim folwarku Thomasa Franka. Defensywa przecieka, atak nie funkcjonuje, a pozycja w środku tabeli staje się dobrym odzwierciedleniem obecnego położenia całego klubu. Xaviemu Simonsowi można zarzucić jedno. Zbyt łatwo przyszło mu dostosowanie się do powszechnie panującej mizerii na Tottenham Hotspur Stadium.

Przeczytaj również