Brutalny, ale kapitalny. Piłkarz z innego świata. "Jedni kochają, drudzy nienawidzą"

Brutalny, ale kapitalny. Piłkarz z innego świata. "Jedni kochają, drudzy nienawidzą"
Wojciech Wloch / PressFocus
Jan - Piekutowski
Jan Piekutowski21 Sep · 06:55
Arsenal i Manchester City łączy aż 17 piłkarzy. Nieliczni jednak, a już na pewno nie Samir Nasri i Emmanuel Adebayor, zapracowali na uznanie w obu tych klubach w stopniu równym Patrickowi Vieirze. Bo chociaż Francuz pozostaje przede wszystkim legendą Arsenalu, to i w Manchesterze odegrał bardzo ważną rolę.
Patrick Vieira to ikona futbolu lat 90. i początków XXI wieku. W 1996 roku po defensywnego pomocnika sięgnął Arsenal Arsene'a Wengera. Angielski klub miał dar do wyciągania zawodników, którzy w lidze włoskiej pogrążyli się w sporych problemach, a następnie czynienia z nich gwiazd - w tę charakterystykę wpisują się między innymi Dennis Bergkamp, później Thierry Henry, a także wspomniany Vieira. Zanim bowiem pomocnik zaczął podbijać Premier League, zaliczył nieudaną przygodę w Milanie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Włoski gigant ściągnął utalentowanego 19-latka i niemal natychmiast o nim zapomniał. Przez cały sezon młody piłkarz wystąpił w zaledwie pięciu spotkaniach, co nie wystarczyło, aby wciąż się rozwijać. Zdecydował się więc na kolejny transfer - początkowo spekulowano o Ajaksie, ale ostatecznie postawiono na Arsenal. Z jednej strony był to ruch rozsądny, wszak do Londynu właśnie zmierzał Arsene Wenger, a zawsze łatwiej grać pod skrzydłami rodaka. Z drugiej zaś Vieira bardzo ryzykował. Przychodził nie do elitarnej Premier League, ale dzikiego świata, który dopiero czekał na rewolucję. Co więcej, gdy transakcję zawodnika potwierdzono, Wenger wciąż nie był ogłoszony szkoleniowcem "Kanonierów".
W oczywisty sposób rzutowało to na profesjonalizm. Pokazywało wręcz, że w Anglii wciąż go brakuje. Kolejne tygodnie nie tyle utwierdziły Vieirę w tym przekonaniu, co wręcz pogłębiły odczucia. Bo chociaż Arsenal zapłacił za niego 3,5 mln funtów, co było najwyższą transakcją londyńczyków w tamtym okienku, a dziesiątą w Premier League (w lidze mniej kosztowali między innymi Gary Speed, Patrick Berger, Teddy Sheringham, Frank Leboeuf czy Karel Poborsky), to Francuz widział jedno niedociągnięcie za drugim.
- Nie miałem pojęcia o Premier League, bo we Francji najchętniej oglądało się Serie A. Nie wiedziałem, czego się spodziewać i brak profesjonalizmu mnie zaskoczył. W Milanie wszyscy przychodzili godzinę lub dwie przed treningiem, byli elegancko ubrani, Costacurta codziennie pojawiał się w garniturze i pod krawatem. Zawodnicy jedli ze sobą po treningach, część spała w klubie, zanim wróciła do domów. To było bardzo dopracowane. W Arsenalu... było zupełnie inaczej. Było swobodnie, na luzie, wszystko kręciło się wokół boiska. Mogliśmy trenować dobrze, mogliśmy trenować źle, ale liczyła się pasja. Było to kompletnie inne doświadczenie względem tego, które nabyłem w Milanie - powiedział Vieira w podcaście Stick to Football.
Nowa rzeczywistość okazała się jednak nieparaliżująca dla przybysza. Vieira niemal z miejsca pokochał bardziej swobodny klimat Arsenalu, a Arsenal szybko pokochał jego.

Lata zachwytów i przerażenia

Zanim Wenger zasiadł na ławce, Vieira już zadebiutował w drużynie. Od razu zyskał przychylność prasy - był pomocnikiem nowego typu. Bardzo skutecznym w odbiorze, ale też kreatywnym, szukającym kolegów, z czego cieszył się przede wszystkim Ian Wright. 20-latek stał się najważniejszym punktem drugiej linii Arsenalu, chociaż obok siebie miał znacznie bardziej doświadczonych Raya Parloura czy Remiego Garde'a. Na współpracy z Francuzem skorzystali też bardziej ofensywni pomocnicy "Kanonierów" z Paulem Mersonem (Merson lata później wybierze Vierię do swojej jedenastki wszech czasów) i Davidem Plattem na czele. Debiutujący zawodnik uzbierał aż 31 występów w samej Premier League, pod względem czasu spędzonego na boisku był piąty w klubie.
Indywidualne sukcesy przełożą się też na osiągnięcia drużynowe. Arsenal zajął wówczas trzecie miejsce w lidze, najwyższe od 1991 roku i mistrzostwa Anglii. Tak dobry wynik da wielki kredyt zaufania nie tylko poszczególnym piłkarzom, ale też samemu Wengerowi. Rewolucjonista pokazał, że jego metody mają sens. Rewolucjonista może więc pracować dalej i nie będzie musiał aż tak uważnie oglądać każdego wydanego funta.
Już w 1997 roku na Highbury zawitali między innymi Gilles Grimandi oraz Emmanuel Petit. Nie mieli oni stanowić konkurencji dla Vieiry, ale uzupełnić francuski środek pola. Z tego zadania wywiązał się przede wszystkim Petit, który odegrał znacznie większą rolę. To właśnie on i Vieira stworzyli duet siejący postrach w szeregach rywali - zarówno w sensie merytorycznym, jak i dosłownym. Dwójkę Francuzów ciężko było przejść, a co więcej czuli się świetnie z piłką przy nogach. Byli przy tym bardzo groźni. A właściwie Vieira był, bo w drugim sezonie ceniony zawodnik nie tylko pokazywał jakość, ale też niespotykaną wcześniej agresję. We wszystkich rozgrywkach zobaczył łącznie dziesięć żółtych kartek i dwie czerwone. Wynik imponujący i zatrważający jednocześnie, wszak mówimy o czasach, gdy wślizgi na wysokości kolan traktowano z dużą pobłażliwością.
Nawyków tych Vieira nie pozbył się aż do końca przygody w Arsenalu. Na zawsze pozostał zawodnikiem przełomów. Dysponował wielką inteligencją boiskową, świetnie sprawdzał się w ataku i obronie, potrafił uderzyć z dystansu, a jego cechy charakterologiczne wyniosły go do rangi kapitana. Jednocześnie był graczem po prostu brutalnym. Niejako produktem swoich czasów, gdy nikt nie odstawiał nogi, ale to nie powód, aby Francuza bronić. W gruncie rzeczy nie da się tego zrobić - w 405 meczach dla Arsenalu zobaczył dziesięć czerwonych kartek, a w samej Premier League, gdzie wystąpił w 307 spotkaniach, było ich osiem. Do dziś nikt tego wyniku nie pobił, z legendą "Kanonierów" równać się mogą jedynie Richard Dunne oraz Duncan Ferguson.
- Miał charyzmę na boisku i poza nim. Naturalny lider zespołu. Mogłeś pojechać z nim w listopadzie na wyjazd do Sheffield United, a on walczył jak szalony. Moja przygoda w Arsenalu mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, gdybym nie namówił Vieiry na dołączenie do nas. Po prostu miałem szczęście, że interweniowałem i zatrzymałem jego transfer do Ajaxu - wspominał Wenger w rozmowie z Arsenal.com. - Szanuję jego waleczną postawę. Był gotów umrzeć za zespół. Pamiętam, że w 1996 roku mierzyliśmy się z Wimbledonem, który był TYM Wimbledonem. Starali się go poskromić, ale zderzyli się ze ścianą. Niesamowite, jak szybko zyskiwał szacunek rywali w realiach tamtej Anglii - dodał szkoleniowiec, cytowany przez The Guardian.

Ta jedna rywalizacja

Opowieść o Vieirze byłaby niepełna, choćbyśmy wyliczyli każdą kartkę, każdego gola i każdą asystę tego zawodnika. Jego przygoda w Anglii została bowiem zdefiniowana nie tylko przez te liczby, nie tylko przez trzy mistrzostwa, sześć nominacji do Drużyny Sezonu i nagrodę MVP 2000/01. Vieira był sobą również dlatego, że po drugiej stronie boiska czekał Roy Keane. I to niezależnie od tego, czy rywalem Arsenalu naprawdę był Manchester United. Francuz traktował Irlandczyka jako swoje personalne wyzwanie i zawsze starał się pokazać wyższość. To go napędzało, a Wielką Brytanię elektryzowało. Nie ma chyba drugiego zwaśnionego duetu, który tak mocno zapisałby się w pamięci kibiców.
- Nie chcę używać słowa nienawiść. Ale to była nienawiść. I miłość. Doceniałem to, jaki był na boisku. Wydaje mi się, że bardzo go szanowałem. Doceniałem jako kapitana. Wiedziałem, że czeka mnie bitwa, którą będę musiał wygrać. I wygrywałem często. Byłem znacznie lepszy od niego - rzucił Vieira w rozmowie z TNT Sports.
- Lubiłem w nim to, że nie bawił się w gadanie. Robił swoje. Jak go kopnąłeś, to nic nie powiedział. Przyjął to, a później ci oddał. Nie był zawodnikiem zajętym gadaniem. Lubiłem go, to było sprawiedliwe podejście - oceniał sam Keane w The Overlap.
Duet ten łączyła niezwykła więź. Po latach trudno nie dostrzec wyraźnej sympatii, ale kiedy obaj występowali na boisku, można było raczej sądzić, że jeden zły poranek dzieli ich od rozszarpania rywala na strzępy. Uniknąć tego chciał przede wszystkim Keane, który zdawał sobie sprawę z przewagi fizycznej Francuza. W swojej książce Druga Połowa wspomina, że słynna scysja w tunelu mogła się zakończyć dla niego tragicznie. Irlandczyk wyznał, że gdyby doszło do rękoczynów, Vieira najpewniej by go zabił.
Tak się na szczęście nie stało, dzięki czemu spotkania Arsenalu z Manchesterem United były ciekawsze do 2005 roku, kiedy to Keane rozstał się z "Czerwonymi Diabłami", a Vieira z "Kanonierami". Piękny w ich wspólnej historii jest właśnie ten moment pożegnania z Premier League. Przez dziewięć wcześniejszych lat usiłowali zrobić sobie krzywdę, udowodnić dominację, być najbardziej męskim z mężczyzn. Gdy jednak pewna formuła się wyczerpała, obaj odeszli w jednej chwili. Takim decyzjom trudno się było dziwić - Irlandczyk powoli przechodził na drugi brzeg, natomiast Francuz tak często wspominał o transferze do mocniejszej ekipy (The Guardian stworzył nawet artykuł składający się wyłącznie z kilkunastu wypowiedzi zawodnika na ten temat), że stwierdzenie, że jego sprzedaż była potrzebna, aby sfinalizować budowę The Emirates, jest tylko częścią historii.
W sierpniu Vieira przeszedł do Juventusu, a w grudniu Keane do Celticu. Obaj nie wytrzymali zbyt długo bez angielskiej piłki.

Zwiastun sukcesów

Keane wrócił już w 2006 roku. Nie jako zawodnik, ale trener Sunderlandu, który prowadził na poziomie Championship, a następnie Premier League. Vieira zwlekał nieco dłużej, bo chociaż przygoda z Juventusem zakończyła się błyskawicznie wobec afery Calciopoli, to Francuz kolejne cztery lata bronił barw Interu. Tym samym do Anglii znów zawitał w 2010 roku. W momencie odejścia z Mediolanu łączono go z ponownym dołączeniem do Arsenalu, jednak plan ten nie został zrealizowany. Zrezygnował Wenger - szkoleniowiec nie wierzył, aby ściągnięcie 34-letniej legendy miało głębszy sens.
Z okazji skorzystał więc Manchester City. Rodzący się gigant zaoferował doświadczonemu zawodnikowi półroczny kontrakt z możliwością przedłużenia, z której skorzystano. Sprowadzenie Vieiry robiło duże wrażenie, chociaż "The Citizens" mieli za sobą już kilka etapów przebudowy i ściągnięcie zawodników pokroju Robinho, Carlosa Teveza czy Emmanuela Adebayora. Nie mieli natomiast tytułów. A te Vieira pragnął zdobyć.
- Manchester United już nie dominuje Premier League. Nie oglądałem może ich wszystkich meczów, ale widziałem wyniki. Nie wyglądają tak mocno. W przeszłości odskakiwali na kilkanaście punktów, ale teraz? Liga jest mocniejsza jako całość. Arsenal, Chelsea, Liverpool, Aston Villa, Tottenham i Manchester City mają szanse na tytuł. Naprawdę wierzę w to, że też możemy powalczyć o mistrzostwo. Musimy w to wierzyć, aby móc to zrobić - stwierdził Vieira, cytowany przez Daily Mail. A później wziął się do roboty.
W układance Roberto Manciniego Francuz nie pełnił szczególnie ważnej roli, przynajmniej jeśli chodzi o Premier League. Pomocnik otrzymywał jednak szanse w Lidze Europy (między innymi w spotkaniach z Lechem Poznań), a przede wszystkim w Pucharze Anglii. Tam grał od pierwszej rundy i miał niebagatelny wkład w końcowy sukces. W rewanżu z Leicester City (4:2) strzelił gola na 2:1. W rewanżu z Notts County (5:0) popisał się dubletem. Przeciwko Reading rozegrał bardzo solidne 70 minut. W półfinale i finale został przeniesiony na ławkę rezerwowych, ale o wściekłości nie było mowy. Vieira zdawał sobie sprawę ze swoich ograniczeń, a jednocześnie nikt nie mógł odebrać mu dołożenia kilku cegiełek do pierwszego sukcesu nowego Manchesteru City. W finale Pucharu Anglii ze Stoke City (1:0) weteran wszedł na symboliczną minutę. Było to jego pożegnanie z boiskiem.
- Moje ulubione wspomnienie z Manchesteru City to oczywiście Puchar Anglii. Uważam, że to wzniosło klub na inny poziom, pozwoliło być bardziej ambitnym. Czasami pierwsze trofeum jest najtrudniejsze do zdobycia, a później możesz budować na tej podstawie. (...) Najpierw trzeba mieć fundamenty, dopiero później buduje się dom. (...) Będąc tutaj, w City, czułem, że coś się dzieje. Ale to nie tylko zasługa zawodników, ale również wszystkiego dookoła drużyny. Mój czas tutaj to był naprawdę dobry okres - wspominał później Vieira w rozmowie z ManCity.com.
Po zakończeniu kariery piłkarskiej Francuz pozostał przy klubie z The Etihad. Błyskawicznie przyjął stanowisko trenera i kierownika ds. rozwoju młodzieży Manchesteru City, a w 2013 roku został mianowany menedżerem nowego zespołu rezerw. To pozwoliło mu na konkretny start przygody szkoleniowej, ale ona stanowi już zupełnie inną historię. Historię, którą... częściowo przybliżaliśmy już TUTAJ.

Przeczytaj również