Był sensacyjnym królem strzelców Ekstraklasy. W wieku 41 lat wciąż nie ma dość. Znalazł kolejny klub

Był sensacyjnym królem strzelców Ekstraklasy. W wieku 41 lat wciąż nie ma dość. Znalazł kolejny klub
RAFAL OLEKSIEWICZ / PRESSFOCUS / pressfocus
W wieku 27 lat chciał kończyć karierę, ale uratowała go przeprowadzka do Polski. W naszym kraju wyraźnie odżył, został sensacyjnym królem strzelców Ekstraklasy, zapracował na transfer do Belgii. Dziś Robert Demjan ma już 41 lat, ale nie chce powiedzieć ostatniego słowa. Właśnie zmienił klub i zagra w… piątej lidze.
Wiele osób twierdzi, że w XXI wieku polska Ekstraklasa nie miała gorszego króla strzelców. Poniekąd potwierdzają to też statystyki. W kampanii 2012/13 napastnik rodem ze Słowacji zdobył 14 bramek i taki dorobek wystarczył mu do wywalczenia korony. Identyczny wynik wykręcił jeszcze tylko najskuteczniejszy w kampanii 2010/2011 snajper Jagiellonii Białystok, Tomasz Frankowski. Inni królowie strzelali już więcej.
Dalsza część tekstu pod wideo

Myśli o zakończeniu kariery

Nikt nie odbierze jednak Demjanowi tego, że wyprzedził wówczas całą konkurencję. Żeby tego było mało, na gali Ekstraklasy odebrał jeszcze dwie inne nagrody - dla najlepszego napastnika oraz najlepszego piłkarza sezonu. Wracał więc z trzema statuetkami, choć już nie do Bielska-Białej. Nie do tamtejszego Podbeskidzia.
Wszystko zaczęło się jednak znacznie wcześniej. Zanim Słowak pojawił się w Polsce, reprezentował rodzime Slaboj Trebisov i Puchov, a także czeską Viktorię Zizkov. W tym ostatnim klubie miał natomiast problemy. Odniósł poważną kontuzję, został zesłany do rezerw. W pierwszym zespole strzelił zaledwie jednego gola. Poważnie myślał wtedy nad zakończeniem kariery, choć miał dopiero 27 lat.
Kilka lat temu w rozmowie z portalem Weszło mówił, że zastanawiał się w tamtym momencie nad zostaniem… policjantem. Trafił jednak na testy do Podbeskidzia Bielsko-Biała, polecony “Góralom” przez agenta. Szansy nie zmarnował. Pokazał się z dobrej strony i zapracował na kontrakt w drużynie grającej wówczas na drugim poziomie rozgrywkowym.

Świetny start

Wejście do zespołu Demjan miał kapitalne. W trzech pierwszych kolejkach ligowych strzelił trzy gole i zanotował trzy asysty. W piątej serii gier dołożył kolejne trafienie i decydujące podanie. Drugą część rozgrywek miał już wyraźnie słabszą, ale i tak jego kariera wróciła na zdecydowanie lepsze tory.
Robert Demjan
NORBERT BARCZYK / PRESSFOCUS / pressfocus
Pierwszy sezon kończył z dorobkiem 10 goli i 8 asyst, a Podbeskidzie przy jego wydatnym udziale wywalczyło awans do Ekstraklasy. Tam Demjan też zaczął mocno, bo od gola i asysty w meczu pierwszej kolejki. Potem bywało jednak różnie. Między 10. i 22. serią gier nie był w stanie choćby raz trafić do siatki. Sezon kończył z przeciętnym dorobkiem sześciu bramek. Przeskok na najwyższy szczebel okazał się sporym wyzwaniem.

Sezon życia, transfer, powrót

W kolejnym sezonie wydarzyło się jednak coś, czego absolutnie nikt by nie przewidział. Demjan rozegrał zdecydowanie najlepszy sezon w swojej karierze. Chociaż grał dla ligowego kopciuszka (Podbeskidzie zakończyło sezon punkt nad strefą spadkową), został najlepszym strzelcem całych rozgrywek z 14 trafieniami na koncie. Obejść smakiem musieli się kolejni w rankingu Władimir Dwaliszwili i Danijel Ljuboja.
Słowak strzelał wszystkim wielkim markom. Wpisywał się na listę strzelców w obu meczach z Legią Warszawa, spotkaniach z Lechem Poznań czy Wisłą Kraków. Potrafił też dobrze obsługiwać kolegów, bo zaliczył siedem asyst. Brał więc bezpośredni udział przy 21 bramkach Podbeskidzia, a cały strzelecki dorobek “Górali” zamknął się w 39 trafieniach.
Robert Demjan Podbeskidzie Bielsko-Biała
KRZYSZTOF DZIERZAWA / pressfocus
Demjan był wówczas niedługo przed 31. urodzinami, nie uchodził więc za młodzieniaszka, ale i tak jego wysoka forma nie umykała uwadze innych klubów. Pojawiło się zainteresowanie i z Polski (m.in. Legia, Wisła Kraków czy Pogoń), i z zagranicy. Ostatecznie Słowak zdecydował się na transfer do belgijskiego Beveren.
Tam niestety nie zrobił furory, choć szans dostawał całkiem sporo. Przez cały sezon rozegrał 28 spotkań i spędził na murawie 1173 minuty. Miał jeden lepszy okres, gdy na przełomie 2013 i 2014 roku w trzech meczach z rzędu zdobył dwie bramki i zaliczył dwie asysty. To było jednak wszystko. Wcześniej i później liczb już brakowało. Gdy w klubie zmienił się trener i zaczął sprowadzać kolejnych graczy, były król strzelców Ekstraklasy wrócił do Polski. Do miejsca, gdzie szło mu najlepiej, czyli Podbeskidzia.
Druga przygoda z “Góralami” nie była już jednak tak udana. Demjan miał jeszcze przebłyski, ale rzadko nawiązywał do dawnej dyspozycji. W ciągu trzech sezonów wyglądało to tak:
  • 2014/15 - 37 meczów, 4 gole, 5 asyst,
  • 2015/16 - 35 meczów, 7 goli, 6 asyst,
  • 2016/17 - 25 meczów, 4 gole, 1 asyst.
W końcu jednak musiał odejść. Brakowało mu 20 rozegranych minut, aby jego umowa została automatycznie przedłużona. W meczu, jak się okazało pożegnalnym, wszedł jedynie na 10 minut. Tak zakończyła się historia pod tytułem Robert Demjan w Podbeskidziu Bielsko-Biała. Łącznie 193 mecze, 46 goli, 31 asyst. Słowak do dziś jest emocjonalnie związany z klubem i pojawia się na spotkaniach “Górali”.

Nowy klub z… piątej ligi

Jak potoczyły się potem jego losy? Wrócił na Słowację, ale kilka miesięcy później dołączył do Widzewa Łódź, wtedy grającego jeszcze na poziomie trzeciej, a następnie drugiej ligi. Po nieco ponad roku odszedł jednak z klubu i to w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Zanim to się stało, był bowiem zesłany do rezerw. Jak przyznawał w rozmowie z Weszło, jego zdaniem klub chciał w ten sposób zniszczyć go psychicznie, aby sam rozwiązał kontrakt.
Ostatnie lata to już natomiast życie i gra na Słowacji oraz w Czechach. FC Znojmo, MSK Povazska Bystrica, Crystal Lednicke Rovne, a od dosłownie kilku dni ekipa z piątej ligi czeskiej - Sokol Nevsova. Chociaż Demjan w tym roku skończy już 42 lata, wciąż nie ma dość futbolu. Jego nowy zespół występuje w lidze - nazwijmy to - wojewódzkiej (kraj Zlin). Właśnie na piątym poziomie rozgrywkowym.
Robert Demjan Widzew Łódź
Lukasz Laskowski / pressfocus

Przeczytaj również