Był ultrasem, jego karierę wstrzymał nowotwór, teraz spełni marzenie na EURO. "Bałem się własnego cienia"

Był ultrasem, jego karierę wstrzymał nowotwór, teraz spełni marzenie na EURO. "Bałem się własnego cienia"
własne/Giuseppe Maffia/UK Sports/SIPA/PressFocus
Na początku 2014 roku Francesco Acerbi musiał zrezygnować z gry dla Sassuolo i rozpocząć chemioterapię w walce z rakiem jąder. Miał dziwną rutynę. Rano poddawał się chemioterapii, równocześnie oglądając telewizję (jego ulubionym programem był “House”, seria z Hugh Lauriem). Po południu trochę odpoczywał. Wieczorem wychodził na miasto, czasami imprezując aż do siódmej rano. Trzeba przyznać, że Cristiano Ronaldo podchodzi do życia inaczej!
Ten tekst powstał w ramach ogólnoeuropejskiej współpracy największych mediów, pod nadzorem czołowego angielskiego dziennika, The Guardian. Nasz kraj w tym zacnym gronie reprezentuje redakcja portalu Meczyki.pl, z czego jesteśmy niezwykle dumni.
Dalsza część tekstu pod wideo
***
Część rutyny stanowiła też pizza z tuńczykiem i cebulą. Chemioterapia pozbawiła Acerbiego apetytu na łagodne smaki.
- Czasami nie jadłem, ani nie spałem w ogóle - powiedział.
Pewnego dnia, rok po zdiagnozowaniu nowotworu, obudził się przejęty strachem.
- Nagle zacząłem myśleć o wszystkich zmartwieniach, o jakie przyprawiłem moich rodziców, o wszystkich zmarnowanych szansach i nocach spędzonych na imprezach - wspominał. - Tamtego poranka bałem się własnego cienia. Zacząłem widywać się z terapeutą, który bardzo mi pomógł.
Siedem lat później Acerbi jest gotowy do gry w swoich pierwszych mistrzostwach Europy. W wieku 33 lat jest jednym z najlepszych środkowych obrońców w Serie A, a selekcjoner reprezentacji Włoch, Roberto Mancini, uważa go za filar swojej defensywy. Lewonożny i dobrze wyszkolony technicznie Acerbi może stworzyć duet stoperów z Leonardo Bonuccim, Giorgio Chiellinim lub Alessandro Bastonim, zapewniając ochronę bramkarzowi Gianluigiemu Donnarummię. Dziś cieszy się życiem, o którym marzył, ale jego dotychczasowa droga przypomina podróż rollercoasterem.
Acerbi dorastał blisko Mediolanu, zakochany w futbolu.
- Byłem częścią “Fossa dei Leoni”, grupy ultrasów Milanu - wyznał kiedyś. W wieku 14 lat odszedł z małego klubu Atletico Civesio, aby grać w piłkę amatorsko z kolegami. W jakiś sposób zdołał jednak wrócić. Jako 20-latek, podpisał kontrakt w klubie z czwartej klasy rozgrywkowej. Dwa lata później grał już w Serie B. W wieku 23 lat rozegrał pierwszy mecz w Serie A w barwach Chievo.
- Zrobiłem to dla mojego ojca, nie dla siebie - zaznaczył w 2016 roku. - Naszą relację cechowały miłość i nienawiść. Ciągle stawiał przede mną wyzwania. W 2011 roku, po związaniu się z Genoą, pomachałem mu podpisaną umową przed nosem.
Ojciec Francesco, Roberto, miał słabe serce. Przeżył siedem wylewów, aż zmarł w 2012 roku, cztery miesiące zanim jego syn przeszedł do Milanu.
- Brakowało mi jego wyzwań - Francesco zdradził lata później. - Zakładem koszulkę z numerem 13, należącą wcześniej do Alessandro Nesty, ale więcej imprezowałem, niż trenowałem. Miałem w zwyczaju pić wszystko, co wpadło mi w ręce i poważnie rozważałem porzucenie futbolu. Rak uratował mi życie. Dziękuję za niego Bogu.
W lipcu 2013 roku, podczas przedsezonowych testów medycznych w Sassuolo, u Acerbiego zdiagnozowano nowotwór jąder. Guza usunięto, ale wkrótce pojawił się ponownie, zmuszając Acerbiego do przejścia trzymiesięcznej chemioterapii.
- Wtedy nie było we mnie strachu - wspominał. - Zastanawiałem się tylko, dlaczego rak mnie nie zmienił. Potem, w trakcie niedzielnej, popołudniowej drzemki, miałem dziwny sen. To tak, jakby mój ojciec i Bóg byli tą samą osobą, popychając mnie do poprawy. Rozpłakałem się i zdałem sobie sprawę, że nowotwór stanowił szansę. Znowu miałem coś, z czym mogłem walczyć.
Rozpoczęło się nowe życie. Noce spędzone na imprezach ustąpiły miejsca regularnemu trybowi życia, treningom oraz spokojnym wieczorom w domu. Żadnego alkoholu, tylko woda, warzywa, owoce, ryż i bresaola (wędlina wołowa). Nastąpiła poprawa. Pomiędzy październikiem 2015 a styczniem 2019 roku Acerbi rozegrał 149 kolejnych meczów, zbliżając się do rekordowej serii Javiera Zanettiego (162). Żadnego odpoczynku, zawieszenia za kartki ani kontuzji przez ponad trzy lata.
Do “Ace” zadzwoniono z Leicester, ale odmówił. Nie spieszno mu było opuszczać Sassuolo, rodzinnego klubu, który zawsze stał po jego stronie. Francesco zaczął spędzać godziny z osobami niepełnosprawnymi i dziećmi chorującymi na raka. Prawie każdego czwartkowego poranka można było go spotkać w pracowniczym fartuchu, zbierającego spławiki wędkarskie oraz modelującego z gliny razem z niepełnosprawnymi pracownikami.
- Czuję się tu jak w domu - powiedział. - Ci ludzie przytulają się do siebie, zawsze mówią: “dziękuję” i nie oceniają innych. Pomagają mi spojrzeć na życie z właściwej perspektywy.
W 2018 roku Francesco przeszedł do Lazio, a w ostatnich miesiącach zagrał w Lidze Mistrzów. Jego priorytety pozostały jednak takie same. Nadal regularnie odwiedza chore dzieci oraz modli się do swojego ojca. Jako wielbiciel Karola Wojtyły, czyli papieża Jana Pawła II, Acerbi prowadzi życie inspirowane katolickimi wartościami. Nie zmieniło się też jego zdjęcie profilowe na WhatsAppie, przedstawiające jego samego oraz Elię, małego chłopca, który przegrał walkę z rakiem.
- On jest moim lwem, odszedł walecznie - napisał Francesco po utracie swojego małego przyjaciela.
Lew stał się dla niego symbolem. Wytatuował sobie to zwierzę na klatce piersiowej oraz prawym ramieniu. Zaczął nawet nazywać tak przyjaciół.
Życie nie przestało stawiać przed nim wyzwań. W 2016 roku Francesco miał dwa pragnienia. Po pierwsze, zagrać na mistrzostwach Europy we Francji. Po drugie, poślubić swoją dziewczynę, Serenę. Antonio Conte nie powołał go jednak do włoskiej kadry, a jego związek z Sereną został zakończony. Pięć lat później, nikt nie ma wątpliwości, że Mancini umieści go w swoim szerokim składzie. Tymczasem Claudia, jego partnerka od 2020 roku, jest w ciąży. “Ace” zostanie wkrótce ojcem dziewczynki, a może pewnego dnia częścią tej rodziny zostanie również mały chłopiec. Dziewczynka będzie miała na imię Celeste, Aurora lub Vittoria. A przyszły syn? Dlaczego nie Elia?
***
Luca Bianchin pisze dla La Gazzetty dello Sport
Obserwuj go na Twitterze @lucabianchin7.
tłumaczenie: Wojciech Falenta
***
Pozostałe teksty z serii EUROekspert powstałe we współpracy z The Guardian znajdziesz TUTAJ

Przeczytaj również