Byli koszmarem Barcelony, ogrywali Real. Dziś to… czwartoligowiec. Świat o nich zapomniał
Barcelona potrafiła wygrać z nią tylko cztery z dziesięciu meczów, a i Real Madryt musiał przełknąć gorycz porażki. Jeszcze kilkanaście lat temu Numancia była w hiszpańskiej elicie. Dziś walczy o to, by wygrzebać się z czwartej ligi.
Soria. Niewielkie miasteczko w północno-środkowej Hiszpanii. To tam już w 1945 roku powstał klub piłkarski o nazwie Club Deportivo Numancia, który przez długie lata błąkał się gdzieś po niższych poziomach rozgrywkowych. Przełom w tej kwestii nastąpił dopiero pod koniec XX wieku.
Wówczas, w sezonie 1999/2000, na boiskach Primera Division powitano całkowitego debiutanta, który nie chciał być jedynie chłopcem do bicia dla większych i bogatszych od siebie. Prowadzony przez Andoniego Goikoetxeę zespół wystartował znakomicie. W pierwszej kolejce pokonał Real Valladolid, co tylko rozbudziło apetyty na Nuevo Estadio Los Pajaritos.
Co prawda już kilka dni później Numancię na ziemię sprowadził naszpikowany gwiazdami Real Madryt, ale nie był to absolutnie żaden powód do paniki. Beniaminek wiedział, że gra głównie o to, by piękna przygoda w krajowej elicie po prostu trwała jak najdłużej.
Koszmar gigantów
Cel w postaci utrzymania ostatecznie udało się osiągnąć, zajmując miejsce tuż nad kreską, a po drodze kilka dużych marek przekonało się dobitnie, że “Numantinos” to zespół wyjątkowo groźny i niewygodny. Barcelona w Sorii zremisowała 3:3, choć straszyła takimi piłkarzami jak Luis Figo, Xavi, Rivaldo czy Jari Litmanen. Real Madryt na tym samym stadionie też wywalczył zresztą tylko punkt, a Deportivo La Coruna, w tamtym sezonie zdobywające mistrzostwo Hiszpanii, przegrało z Numancią… oba mecze. No i nie strzeliło w nich choćby gola.
Krajowym gigantom dość nieoczekiwanie wyrósł więc wyjątkowo niewygodny przeciwnik, który imponował szczególnie na własnym terenie, na niewielkim obiekcie tworząc niemal twierdzę. Przez cały sezon Numancia przegrała u siebie tylko cztery razy.
Były to natomiast dla klubu z Sorii jedynie miłe złego początki. Popularne w świecie futbolu stwierdzenie, że to drugi sezon po awansie jest trudniejszy, znów okazało się trafne.
Kampania 2000/01 była dla kibiców “Numantinos” prawdziwym rollercoasterem. Ich ulubieńcy znów zaczęli od zwycięstwa i znów potrafili zagrać na nosie największym. Z Camp Nou wywieźli cenny remis (1:1), po czym zaledwie kilka dni później u siebie w imponującym stylu ograli mistrzowski wtedy Real Madryt (3:1), mający w swoich szeregach Raula, Luisa Figo czy Roberto Carlosa.

Co ciekawe, jedną z gwiazdą tamtejszej Numancii był człowiek dobrze kojarzony w Polsce. Pacheta, czyli późniejszy szkoleniowiec Korony Kielce, reprezentował zespół z Sorii w jego najlepszym okresie, a przez dwa sezony na boiskach Primera Division strzelił dla niego 10 goli, karcąc m.in. Barcelonę czy silne wówczas Deportivo.
Za późno na ratunek
W międzyczasie chyba nieco zbyt szybko zaczęła się w Sorii kręcić karuzela trenerska. Jeszcze przed startem sezonu Goikoetxeę zastąpił Paco Herro, ale na stanowisku wytrwał tylko dziewięć kolejek. Mariano Garcia Remon, który zajął jego miejsce, zamiast tchnąć w zespół jeszcze więcej życia, praktycznie zepchnął go w przepaść. Na samym finiszu sezonu dokonano więc kolejnej zmiany, licząc na magiczny efekt nowej miotły. I choć w dużej mierze on faktycznie wystąpił, to było już po prostu za późno.
Celestino Vallejo objął Numancię na pięć kolejek przed końcem. I co? Wywalczył w tym czasie aż 10 punktów. Straty wypracowane przez poprzedników były natomiast zbyt rozległe. Ekipa z Nuevo Estadio Los Pajaritos zakończyła sezon na ostatnim miejscu, tracąc do bezpiecznej strefy trzy punkty.
W kolejnych latach Numancia jeszcze dwukrotnie wracała do La Liga. Niestety dla niej, w obu przypadkach tylko na rok. Najpierw jako beniaminek zaliczyła błyskawiczną degradację w sezonie 2004/05, a potem także 2008/09. Tym razem upragnione utrzymanie było znacznie bardziej odległe, choć też, jak kilka lat wcześniej, zdarzały się wielkie mecze i historyczne wyniki.
Sympatycy “Numantinos” pewnie do dziś mają w pamięci 31 sierpnia 2008 roku. Ich ulubieńcy w pierwszym meczu po czteroletniej banicji wrócili wtedy do elity, a na ich stadion zawitała wielka FC Barcelona. Prowadzona przez Pepa Guardiolę. Startująca w jedenastce z Leo Messim, Thierrym Henrym, Samuelem Eto’o, Xavim, Andresem Iniestą czy Danim Alvesem. I ta właśnie Barcelona, w tamtym sezonie nie tylko zdobywająca mistrzostwo Hiszpanii, ale też triumfująca w Lidze Mistrzów, została zaskoczona przez beniaminka. Przegrała 0:1.
Rywalizacja Numancii z “Blaugraną” to w ogóle ciekawy wątek. W całej historii oba zespoły spotykały się 10 razy, a drużyna z Katalonii wygrała tylko czterokrotnie. Biorąc pod uwagę wielkość i siłę obu klubów, jest to mimo wszystko mocno zaskakujący wynik.
Problem w tym, że nie tylko w meczach pt. “Nic nie musimy, a możemy” trzeba walczyć o utrzymanie. Kiedy “Numantinos” grali już z ligowymi średniakami czy bezpośrednimi rywalami w walce o swój byt, mieli dużo problemów z odpowiednim punktowaniem. Ostatecznie sezon rozpoczęty od triumfu nad Barceloną zakończył się więc boleśnie. Kolejną degradacją. Zespołu nie uratował wspomniany już Pacheta, który jako szkoleniowiec dostał szansę w drugiej części rozgrywek.
Po tamtym spadku, aż do dziś, Numancii nie udało się już wrócić na salony. I raczej nie stanie się to w kolejnych kilku latach.
Coraz niżej
Po ostatnim spadku z Primera Division, który miał miejsce już 16 lat temu, zespół z Sorii zadomowił się na zapleczu elity. Grał tam kilka sezonów, był nawet blisko awansu, ale z czasem mocno spuścił z tonu. Aż w końcu dość pechowo, po kampanii 2019/20, został zdegradowany na trzeci poziom rozgrywkowy.
Dlaczego pechowo? Wydawało się bowiem, że 50 zdobytych punktów powinno spokojnie pozwolić na utrzymanie. Tabela zrobiła się jednak szokująco spłaszczona. Różnica, jaka dzieliła 9. i 19. zespół w stawce, wynosiła… sześć punktów. Numancia ostatecznie znalazła się pod kreską. Zabrakło jej jednego oczka.
Spadek do trzeciej ligi był wyjątkowo bolesny i wiązał się z wieloma konsekwencjami. Po pierwsze, co oczywiste, finansowymi. W kadrze po degradacji nie pozostał żaden piłkarz. Przystąpiono do całkowitej rewolucji, której architektem miał być doświadczony hiszpański szkoleniowiec, Manix Mandiola. Nie był on jednak wstanie stworzyć z gruzów projektu, który pozwoliłby Numancii na szybki powrót do drugiej ligi. Wręcz przeciwnie, kryzys klubu nabrał na sile i sprawił, że po sezonie 2020/21 drużyna spadła jeszcze niżej. Na czwarty szczebel rozgrywkowy.
Światełko w tunelu
Przez ostatnie kilka lat klub, który potrafił ogrywać Real Madryt i Barcelonę, ugrzązł w sporym błocie i nie za bardzo wie, jak się z niego wydostać. Lawiruje między trzecią i czwartą ligą, bo choć w kampanii 2021/22 wywalczył awans, to zaraz potem znów spadł.
Dziś, na finiszu sezonu, “Numantinos” są blisko tego, by ponownie zameldować się w trzeciej lidze, co byłoby jakimś, choć niewielkim krokiem ku normalności. Muszą jednak poradzić sobie w barażach o awans. Pierwszy półfinał z rezerwami Getafe wygrali na wyjeździe 2:0. Przed nimi rewanż, a potem także ewentualny finał.

Taki bywa futbol, a przypadek Numancii nie jest oczywiście w tym względzie odosobniony. Kto wie, może do Sorii już nigdy nie zapuka piłka na najwyższym krajowym poziomie, a może kibice za kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat znów zobaczą swoich ulubieńców pokonujących największe hiszpańskie marki. Dziś to jeden wielki znak zapytania.