Co za zmiana u Papszuna. Z boku aż trudno w to uwierzyć. "Odważny"
Od 20 listopada było wiadome, że Legia chce Marka Papszuna. Po niemal równym miesiącu transfer zostanie w końcu zrealizowany. Wyniki, jakie częstochowianie osiągnęli w tym czasie, zadziwiają.
Marek Papszun nie chciał już pracować w Rakowie. Mówił o tym otwarcie, a właściwie tak otwarcie, jak tylko się dało, bo na oficjalnych konferencjach prasowych organizowanych przez obecnego pracodawcę. Jakiekolwiek wątpliwości rozwiał po pierwszym tygodniu spekulacji na temat przeprowadzki do Legii. Tuż przed spotkaniem z Rapidem Wiedeń wyrzucił to, co mu leżało na sercu.
- Na wstępie od razu powiem: Legia chce bym był jej trenerem, ja chcę być trenerem Legii. Mam nadzieję, że szybko to się rozwiąże, żebym nie musiał znowu tego mówić - przyznał wtedy, co wywołało niemałą konsternację. Zakładano nawet, nie bezzasadnie, że wypowiedź może destrukcyjnie wpłynąć na poczynania Rakowa. Nie stało się to jednak ani przy okazji starcia z Austriakami, ani w dalszej części końcówki kadencji Papszuna.
Bo chociaż trener naprawdę chciał się z Częstochową pożegnać, to nie zamierzał jej sabotować. Owszem, z jednej strony wyrażał pragnienie rychłego dołączenia do Legii, z drugiej zaś zarzekał się, że w tym momencie jego uwaga skupiona jest na wynikach Rakowa. W teorii to praktyki gryzące się. W praktyce Papszun połączył te dwa światy.
Dla wielu osób pod Jasną Górą pozostanie pewnie persona non grata, części stwierdzeń zdecydowanie można było uniknąć, podobnie jak kibice mogli powstrzymać się do gestów wymierzonych w trenera. Piłka jest jednak ściśle skorelowana z silnymi emocjami, a w tym wypadku jedna ze stron tylko nakręcała drugą. Nikt nie zamierzał wyhamować, doszło więc do kolizji, nie brakuje opinii, że ideał sięgnął bruku, a pomnik został bezpowrotnie zburzony. Styl tego głośnego rozstania pozostaje wątpliwy, lecz na jedno w Rakowie narzekać nie mogą. Papszun dowiózł wyniki i to na imponującym poziomie.
Od 20 listopada "Medaliki" rozegrały osiem meczów i wygrały sześć, dwukrotnie zeszły na tarczy. W Ekstraklasie są piątą najlepszą drużyną pod względem formy w ostatnich pięciu spotkaniach, a najlepszą z tych, które zgłaszają mistrzowskie aspiracje. W Lidze Konferencji zaś wylądowały na drugiej pozycji, lepszy okazał się jedynie Strasbourg, natomiast Rayo, Szachtar, Mainz, Crystal Palace czy AZ i Fiorentina pozostały w tyle, niejednokrotnie daleko. No ale przypadku nie ma, Raków w tej edycji pucharów ani razu nie przegrał.
Papszun zostawia więc swoją drużynę w stanie nienaruszonym. Koniec końców jego następca ma bardzo dobre warunki do rozpoczęcia swoich rządów. Warto przy tym pamiętać, że to efekt nie tylko słowności Papszuna, ale też twardych negocjacji Michała Świerczewskiego i jego ludzi. Zatrzymali Papszuna tak długo, jak tego chcieli. Sprawili, że cała saga transferowa - rozciągnięta przecież na Polonię Bytom, z której odejść ma Łukasz Tomczyk - stała się problemem tylko dla środowiska warszawskiego. Raków nawet na moment nie wypuścił piłki. Polonia też przetrwała bez większych zawirowań, natomiast Legia musiała pocieszać się zwycięstwem nad Gibraltarczykami. Różnice.
Nie będzie to żadnym odkryciem, ale Papszun ryzykuje wiele. Bo o ile w samej Legii teoretycznie gorzej być nie może, to niewątpliwie porzuca projekt bardzo poukładany (i mający swoje oczywiste ograniczenia) na rzecz chaosu, nad którym od lat nikt skutecznie nie potrafi zapanować. Będzie współpracował z przełożonym skrajnie innym od dotychczasowego. To ruch niezwykle odważny, niezależnie od niezmiennej atrakcyjności Legii i uczuć samego trenera. Przesiada się do Ferrari bez koła, z krzywą osią i urwaną kierownicą, kiedy w garażu ma niezawodne Volvo. Gra bywa warta świeczki, ale tylko bywa.