Cracovia wzorem dla polskich klubów. Niebywała czutka od 12 lat, przy tym sporo zarabia
Przyjęło się, że sprowadzenie skutecznego napastnika to zadanie niemalże karkołomne. Cracovia jest jednak tym polskim klubem, który o tej zasadzie najwyraźniej nie słyszał. Od kilku dobrych lat sprzedaje i ściąga "dziewiątki", często trafiając idealnie w punkt.
Gdyby po trzech kolejkach trzeba było wybrać najbardziej atrakcyjną ekipę Ekstraklasy, to wybór wielu padłby na Cracovię. Przede wszystkim za sprawą Ajdina Hasicia oraz Filipa Stojilkovicia, którzy mieli bezpośredni udział w zdobyciu sześciu z ośmiu bramek. Obaj są przy tym wiceliderami klasyfikacji strzelców - po trzy razy trafiali do siatki - co czyni z nich obecnie najbardziej groźny duet w lidze.
O ile jednak Hasić w najbliższym czasie nie poprawi swojego dorobku (o kontuzji Bośniaka więcej przeczytacie TUTAJ), o tyle na drodze Stojilkovicia stać może tylko osłabiony "serwis" kolegów. Nie jest on przy tym fatalny, co udało się pokazać przy okazji starcia z Lechią Gdańsk. Już bez Hasicia na boisku Szwajcar strzelił kolejnego gola, a asystę zanotował Otar Kakabadze.
Nie można również zapominać, że mówimy o Cracovii, czyli klubie, w którym napastnicy - niezależnie od okoliczności - po prostu dają radę. Stojilković nie jest wyjątkiem, ale przedłużeniem dobrej serii "Pasów", jeśli chodzi o "dziewiątki". Krakowianie regularnie sprzedają swoich kluczowych snajperów, a następnie w ich miejsce ściągają kogoś na przynajmniej porównywalnym poziomie. Robią to od kiedy wrócili do Ekstraklasy, a okoliczności bywały rozmaite.
Na dopingu
W sezonie 2013/14 podstawową "strzelbą" Cracovii był Dawid Nowak. Napastnik błyszczał wcześniej w barwach GKS-u Bełchatów, więc nikogo nie zdziwiło, że w ekipie beniaminka również dał radę. Osiem strzelonych goli zapewniło mu przyzwoite 20. miejsce w klasyfikacji strzelcow Ekstraklasy, ale różnica między ścisłą czołówką nie była duża. Dość powiedzieć, że Nowak potrzebował zaledwie dwóch trafień więcej, aby załapać się na 11. lokatę. Niemniej, i tak udało mu się odstawić grających częściej Piotra Grzelczaka (Lechia Gdańsk), Adama Frączczaka (Pogoń Szczecin), nie mówiąc już o Jakubie Wójcickim (Zawisza Bydgoszcz).
Finalnie Cracovia zajęła 14., ostatnie bezpieczne miejsce. W tym świetle gole Nowaka okazały się kluczowe - przewaga nad strefą spadkową wyniosła raptem trzy punkty, tymczasem bez goli napastnika "oczek" byłoby osiem mniej. Liczono więc na to, że w kolejnych rozgrywkach kadrowicz Adama Nawałki będzie prezentował się jeszcze lepiej.
Niestety to się nie wydarzyło, bo popełnił największy błąd w swojej karierze. Oblał testy antydopingowe, co spowodowało odsunięcie go przez Cracovię, a następnie nałożenie dwuletniego zawieszenia przez PZPN. Nowak wrócił do piłki dopiero w 2016 roku, a "Pasy" stanęły przed koniecznością znalezienia następcy podstawowego napastnika. Udało się bez większych trudności.
Już w styczniu 2014 roku, a więc jeszcze przed zawieszeniem Nowaka, sięgnęły po Denissa Rakelsa. Sprowadzenie Łotysza przeszło bez większego echa, chociaż w GKS-ie Katowice, do którego był wypożyczony z Zagłębia Lubin, trafiał regularnie. W Krakowie początek miał jednak słaby, bo chociaż szanse otrzymywał dość regularnie, to osiem meczów nie przyniosło żadnego gola. Później jednak rozkwitł.
Do momentu konkurowania z Nowakiem Łotysz miał dwa trafienia i asystę. Gdy Nowak przepadł, Rakels znalazł się na fali wznoszącej. Jako podstawowy atakujący Cracovii dołożył kolejne dziewięć goli i trzy asysty. W klasyfikacji strzelców uplasował się na 11. pozycji, a w klasyfikacji kanadyjskiej był 14. Okazało się, że to jedynie przedsmak najlepszego okresu w jego karierze.
W sezonie 2015/16 wypadł wzorowo. Grał w Polsce tylko pół sezonu, ale mimo tego strzelił 15 goli i zanotował trzy asysty. Gdyby zimą nie sprzedano go do Reading za 500 tysięcy euro, walczyłby o tytuł MVP ligi z Nemanją Nikoliciem i Mateuszem Cetnarskim. Od września do grudnia grał tak skutecznie, że mimo ograniczonych możliwości czasowych okazał się szóstym w klasyfikacji kanadyjskiej i czwartym w klasyfikacji strzelców. Pod względem liczby bramek na mecz ustąpił finalnie jedynie Nikoliciowi.
Pół roku oczekiwania
Po sprzedaży Rakelsa Cracovia okazała się nieszczególnie przygotowana. Erik Jendrisek obniżył poziom, natomiast wypożyczony z Romy Tomas Vestenicky był w gruncie rzeczy nieciekawą ciekawostką, chociaż ostatecznie zdecydowano się na jego wykupienie. Na właściwą odpowiedź na odejście Łotysza trzeba było poczekać do kolejnego sezonu.
Latem 2016 roku "Pasy" dokonały jednego z najlepszych interesów w swojej historii. Zapłaciły Zagłębiu Lubin 700 tysięcy euro za Krzysztofa Piątka. Napastnika młodego, utalentowanego, ale bez kosmicznych liczb. W sezonie, w którym błyszczał Rakels, "Piona" strzelił sześć goli. Prędko się jednak okazało, że to "Miedziowi" nie najlepiej zdiagnozowali właściwy potencjał swojego piłkarza.
W debiutanckim sezonie Piątek zdobył dla krakowian 11 goli i dołożył dwie asysty, a do tego jeszcze gola dla Zagłębia. To wystarczyło na bardzo wysoką czwartą pozycję w klasyfikacji strzelców i przykucie uwagi innych klubów. Aby jednak można było rozważać kolejny transfer, trzeba było uzyskać potwierdzenie. To 22-latek zaprezentował w kolejnych rozgrywkach.
21 zdobytych bramek nie tylko poskutkowało trzecim wynikiem w Ekstraklasie (Polak ścigał się wtedy z rewelacyjnymi Igorem Angulo oraz Carlitosem), ale też utrzymaniem "Pasów" w Ekstraklasie. Bez tych trafień drużyna Michała Probierza spadłaby do I ligi z wynikiem gorszym niż rzeczywiście ostatnia Sandecja Nowy Sącz. Piątek był wtedy bohaterem Cracovii.
Niedługo później stał się bohaterem księgowej. Przyszła Genoa, wyłożyła 4,5 mln euro, a skuteczny napastnik trafił do Serie A. Jednocześnie pojawiło się pytanie, kim "Pionę" zastąpić. Odpowiedzią okazał się Airam Cabrera. Najbardziej doświadczony z grona kilku zawodników, jakich wtedy do Krakowa ściągnięto. Finalnie zaś zdecydowanie najbardziej skuteczny.
Dawny zawodnik Korony Kielce przy Kałuży grał krótko, bo raptem sezon na wypożyczeniu. Pokazał się jednak ze świetnej strony, dzięki czternastu zdobytym bramkom. Sprawiły one, że nikt szczególnie nie rozprawiał o fatalnych wynikach Sierdier Sierdierowa (8/0), Bojan Cecaricia (7/0) lub przerwanej przez kontuzję przygodzie Gerarda Olivy (3/1).
I znów zwycięstwo, i znów oni
Wobec szybkiego pożegnania Cabrery konieczne okazały się kolejne transfery. Latem 2019 roku Cracovia wzięła dwie "dziewiątki". Z jednej strony Rafa Lopes, z drugiej Pelle van Amersfoort. Portugalczyk i Holender rozwiązali problem ze zdobywaniem bramek na kilka lat.
Najpierw błyszczał Lopes, który w debiutanckim sezonie strzelił 11 goli. Gdy zawodnika wyciągnęła Legia Warszawa, to stery przejął Van Amersfoort. Holender, będąc piłkarzem o zupełnie innej charakterystyce niż kolega, nie błyszczał już tak mocno, ale zdołał zdobyć sześć, a następnie osiem bramek. Był to wynik po prostu przyzwoity, ale utrzymujący "Pasy" poza gronem ekip bez jakkolwiek skutecznego napastnika.
Teoretycznie załamanie trendu nastąpiło w sezonie 2022/23, ale to... nieprawda. O ile bowiem w Ekstraklasie najskuteczniejszym zawodnikiem Cracovii faktycznie był Michał Rakoczy, a więc ofensywny pomocnik, o tyle przecież w tym właśnie okresie do Krakowa trafił Benjamin Kallman. Na początku Fin miał "jedynie" sześć strzelonych goli, był to natomiast wstęp do imponującej karty zapisanej w pasiastej koszulce.
W następnym sezonie Kallman goli miał już dziewięć, a w kolejnym 18, dzięki czemu stał się pierwszym od czasów Piątka zawodnikiem Cracovii, który załapał się do czołówki strzelców Ekstraklasy. Po jego odejściu do Hannoveru 96 nie brakowało opinii, że teraz zespół będzie miał prawdziwy problem, ale obecnie Filip Stojilković zdaje kłam tej teorii. Od czasów Nowaka, przez Rakelsa, Piątka i Lopesa, Cracovia zawsze miała przynajmniej dobrego napastnika. Bez tego 12 lat nieprzerwanej rywalizacji w Ekstraklasie byłoby po prostu niemożliwe.