Już dokonali niemożliwego. Teraz mogą przejść do historii. "Nie stawiamy sobie granic"

Już dokonali niemożliwego. Teraz mogą przejść do historii. "Nie stawiamy sobie granic"
YouTube
Wersal kojarzy nam się przede wszystkim z arystokracją, sztuką i splendorem. Sport jest tam sprawą trzeciorzędną. Pomimo tego, lokalna drużyna sprawiła, że futbol rodem z 85-tysięcznego miasta także zagościł na francuskich salonach.
Ambitny trener, dyrektor-pasjonat oraz długoterminowy projekt. Ekipa z Wersalu to mocny kandydat do miana niespodzianki sezonu we francuskiej piłce.
Dalsza część tekstu pod wideo

Budowa od zera

Versailles FC powstało dopiero w roku 1989, w wyniku fuzji dwóch zespołów - Racing Club Versailles oraz Companion Sports Versailles, które nie odnosiły większych sukcesów. W Pucharze Francji zawędrowały najdalej do 1/16 finału. Czy z takiego połączenia mogło wyjść coś ciekawego? Okazuje się, że jak najbardziej, chociaż początki odmienionej drużyny były wyjątkowo trudne. Już w swoim pierwszym sezonie niedoświadczony zespół spadł z ligi. Przez następne lata wahał się między czwartym a piątym poziomem rozgrywkowym. W Wersalu potrzebna była stabilizacja. Znaleziono ją dopiero w 2014 roku, w osobie trenera Youssefa Chibhiego.
Dla 40-letniego Francuza był to debiut na ławce trenerskiej. Do tamtej pory jego doświadczenie ograniczało się do prowadzenia amatorskich drużyn. Pomimo tego, znakomicie wykorzystał czas, jaki otrzymał od zarządu. Jak sam mówi, przy odrobinie szczęścia to może być dopiero początek większej przygody. Chibhi planuje rozbudować swój zespół niczym Ludwik XIV pobliski pałac. Tegoroczny sukces w Pucharze Francji, czyli awans do zaplanowanego na 1 marca półfinału, pokazał, że zdążył już wylać bardzo solidne fundamenty.
Nie było to łatwe, szczególnie pod względem finansowym. Budżet drużyny wynosi zaledwie 1,8 miliona euro. Co więcej, najbardziej wartościowy zawodnik, Salimo Sylla, jest wyceniany przez "Transfermarkt" na około 325 tysięcy euro. Sylla kilka miesięcy pozostawał ostatnio bez klubu, bo po odejściu z belgijskiego RE Virton żaden inny zespół nie był nim zainteresowany. Ale okienko transferowe w Wersalu zazwyczaj polega na wypatrywaniu tego typu zawodników.
Realia klubów z niższych lig idealnie obrazuje przykład Thierry'ego Henry'ego, który swoje pierwsze kroki z piłką przy nodze stawiał właśnie w Wersalu. Procent od jego przyszłych transferów nieraz ratował finanse francuskiej drużyny. Za transfer napastnika do Barcelony Versailles FC otrzymało 60 tysięcy euro. Była to suma, która w 2007 roku wręcz wskrzesiła beznadziejną sytuację finansową. Jak widać, w Wersalu artyści są na każdym kroku. Prowadzenie klubu z takim zapleczem finansowym jest bowiem wielką sztuką.

Człowiek-orkiestra

Jeżeli nadal nie jesteście przekonani, że Versailles FC to klub wyjątkowy, poznajcie dyrektora generalnego drużyny, Jean-Luca Arribarta. Gdyby był Polakiem, z pewnością znalazłby się w "galerii ludzi pozytywnie zakręconych". Futbol w różnej formie towarzyszy mu od blisko pół wieku.
Przez 15 lat był zawodowym piłkarzem. Na boiskach Ligue 1 rozegrał łącznie 43 spotkania, przywdziewając koszulkę drużyn takich jak Stade Lavallois czy AS Nancy. Po zakończeniu kariery rozpoczął natomiast przygodę z telewizją. Stworzył ceniony duet komentatorski z Anthonym Tobelemem, na dodatek zostając ekspertem od Premier League w stacji "Canal +". Zaś dokładnie 8 listopada został wybrany dyrektorem generalnym wersalskiej ekipy. Jaka jest jego rola w drużynie?
- Można powiedzieć, że jestem szefem klubu. Odpowiadam głównie za pierwszy zespół. [...] Jak znajduję na to czas? Łączenie pracy na pełen etat w Wersalu z obowiązkami dziennikarskimi jest skomplikowane. Na razie będę to jednak kontynuować. Mimo wszystko naprawdę to lubię! - przyznał 66-latek w wywiadzie dla "78 actu".
Początek jego kadencji jest naprawdę imponujący. Pozycja lidera czwartej ligi, awans do półfinału krajowego pucharu oraz znaczne poprawienie relacji z władzami miasta - wygląda na to, że Arribart znalazł (już kolejne) nowe powołanie. Ma doświadczenie i pasję do wykonywanego zawodu, a na dodatek zna środowisko od wewnątrz. Gdyby chciał, mógłby teraz w spokoju siedzieć na Lazurowym Wybrzeżu, otwierając butelkę wytrawnego szampana. Zamiast tego, stawia sobie oraz własnemu zespołowi kolejne cele.
- Puchar Francji to specyficzna impreza. Jeżeli uda nam się przejść do 1/16 finału, będę zachwycony. Muszę jednak przyznać, że boję się tej przygody. Wiem, że będzie nas to kosztować masę energii. Musimy pamiętać, że celem numer jeden jest mistrzostwo i awans - powiedział pod koniec zeszłego roku. Na ten moment wszystko idzie zgodnie z planem.

Historyczny sukces

- To było niewyobrażalne. Jesteśmy niesamowicie szczęśliwi - tak wygraną w ćwierćfinale Coupe de France skomentował kapitan zespołu, Mael Durand de Gevigney. To zaledwie 22-letni obrońca, wychowanek czwartoligowej drużyny. Awans do każdej kolejnej fazy turnieju był dla niego całkiem nowym doświadczeniem. Pomimo tego, podołał wyzwaniu. Prawie tak jak Matthijs de Ligt w trakcie historycznej kampanii Ajaksu w Lidze Mistrzów.
Nie od początku było jednak tak kolorowo. Mało brakowało, a piłkarze z Wersalu pożegnaliby się z turniejem już w pierwszej rundzie. Wynik spotkania z Olympique Lumbres odwrócili bowiem dopiero w ostatnich 10 minutach gry. Od tego momentu sprzyjało im szczęście, co w połączeniu ze szczelną defensywą przyniosło należyty sukces. W tegorocznej edycji Pucharu Francji stracili zaledwie trzy bramki. Dwie z nich we wspomnianym spotkaniu pierwszej rundy. Ale mimo historycznej serii właściciele zespołu pozostają realistami.
- Stąpamy twardo po ziemi. Mamy swoje ambicje, ale są bardzo rozsądne. Jesteśmy tutaj, aby rozwijać klub. Coupe de France to miły dodatek, najważniejsza jest walka w lidze. Jeżeli w tym roku wywalczymy awans, zaoszczędzimy czas. Jeśli nie, w przyszłym roku będziemy jeszcze silniejsi. Nie stawiamy sobie żadnych sztucznych granic - uznał Jean-Luc Arribart. To bardzo zdrowe podejście, coraz rzadziej spotykane w dzisiejszej piłce.

Nietypowy problem

Drużyna z północnej Francji rozgrywa większość swoich spotkań na Stade de Montbauron. To skromny obiekt. Szczególnie jak na miasto, które posiada jednocześnie pałac, bogatą bibliotekę, szkoły wyższe czy akademię wojskową. Warto jednak dodać, że dla czwartoligowej drużyny był on wystarczający. Przynajmniej do czasu. Według oficjalnych danych może pomieścić niewiele ponad sześć tysięcy osób. Stadion rzadko kiedy zapełnia się podczas ligowych spotkań. Na organizację półfinałowego starcia z Niceą będzie jednak stanowczo za mały.
Tak to już jest. Gdy na boisku wszystko się układa, pojawia się problem natury logistycznej. Klub poprosił już nawet Paris Saint Germain o udostępnienie swojego obiektu na jeden mecz. W końcu "Parc des Princes" znajduje się mniej więcej 20 kilometrów od Wersalu. Paryżanie musieli jednak odmówić. Tym razem na przeszkodzie stały prace związane z renowacją murawy. Ostatecznie spotkanie odbędzie się więc na Allianz Riviera w Nicei.
Wracając jednak do lokalnego Stade de Montbauron, warto wspomnieć o jego niecodziennej wadzie. Jako że obiekt ten znajduje się w obrębie zaledwie pięciu kilometrów od Pałacu Wersalskiego, używanie sztucznego oświetlenia na stadionie jest zakazane. To bolączka, która może mieć swoje pokłosie w przyszłym sezonie.
W przypadku awansu, terminarz trzeciej ligi francuskiej zakłada rozgrywanie spotkań między innymi w poniedziałkowe oraz piątkowe wieczory. Przy takich okolicznościach użycie sztucznego oświetlenia byłoby absolutnie konieczne. Jeśli drużyna upora się jednak z kwestią boiska, reszta powinna pójść jak z płatka.
1 marca drużyna z Wersalu stanie przed szansą awansu do finału Pucharu Francji. Ale nawet jeżeli polegnie w starciu z faworyzowaną Niceą, jej kibice będą wspominać tegoroczną kampanię przez długie lata. Kopciuszek trafił na bal pomimo obdartej sukni. Takie historie nie zdarzają się dwa razy.

Przeczytaj również