Dlaczego Urban powołał tę dwójkę? Oto odpowiedź

Dlaczego Urban powołał tę dwójkę? Oto odpowiedź
Pawel Andrachiewicz / pressfocus
Janusz - Basałaj
Janusz BasałajDzisiaj · 13:17
O szeroko komentowanych wyborach personalnych Jana Urbana, a także książce, która ma odsłonić "prawdziwego" Roberta Lewandowskiego - pisze Janusz Basałaj w kolejnym odcinku cyklu na Meczyki.pl.
Kroniki Piłkarskie Janusza Basałaja to zbiór felietonów, w których doświadczony dziennikarz Meczyki.pl komentuje bieżące wydarzenia ze świata futbolu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Selekcjoner wizjonerem i prorokiem

Dlaczego Jan Urban powołał na mecz z Holandią Filipa Rózgę (19 lat, Sturm Graz) i Kryspina Szcześniaka (24 lata, Górnik Zabrze)? Po pierwsze zrobił to, bo chciał i mógł… Taka jego (selekcjonera) robota, że powołuje pod broń kogo chce, a czasami tych, którzy mogą dźwigać broń, bo większego wyboru nie ma… Po drugie: obaj są młodzi, perspektywiczni i trzeba ich poddawać coraz poważniejszym sprawdzianom. Po trzecie: warto wrócić do żelaznych zasad polskich selekcjonerów, takich jak np. Wojciech Łazarek: “Powołuję młodych źrebaków, żeby poczuli zapach stajni” lub “warto wpuścić kilka szczupaków do stawu pełnego tłustych i sytych karpi”.
Ci z młodszego trenerskiego pokolenia, tak jak Adam Nawałka czy Michał Probierz, często powoływali młodziaków po to, by na kadrze, między innymi można było spokojnie potrenować w szerszym gronie i zagrać jakąś wewnętrzną gierkę. Gorzej, kiedy taki absolutny żółtodziób musi zagrać w pierwszym składzie reprezentacji na odpowiedzialnej pozycji. Patryk Peda – przykład pierwszy z brzegu. Grający w Serie B jakoś nikogo nie zauroczył, może poza pierwszym wrażeniem, jakie zrobił na Michale P. Było, minęło… Nie ma sensu wracać do byłego trenera reprezentacji, ale zawsze można mu wyrzucać tak oryginalną decyzję personalną.
Jest wielce prawdopodobne, że i Rózga, i Szcześniak mecz z Holandią raczej obejrzą z trybun, nie z ławki rezerwowych. Chyba że podczas tych kilku treningów zauroczą trenera Urbana. Warto przypomnieć, że Szczęśniaka w Górniku wychowywał właśnie Urban. Zna go i wierzy w talent tego obrońcy. Selekcjoner Jan nie boi się też liczb. 15 meczów i 580 minut na boisku Rózgi w barwach Sturmu może nie powalać na kolana. Nawet jeśli dołożymy dwa gole i jedną asystę, musimy pamiętać, że dzieciak ma dopiero 19 lat… Zabrzanin zagrał w tym sezonie 833 minuty w 14 meczach (Ekstraklasa i Puchar Polski), strzelił jednego gola.
Jeśli kogoś takie liczby nie przekonują, niech zaufa selekcjonerskiej intuicji, poczuciu misji i jednocześnie piłkarskiej wizji, a nawet cechom proroczym. Na razie Urban jest odporny na namowy, by koniecznie zagrał w kadrze (nie tylko podczas treningów) Oskar Pietuszewski z Jagiellonii Białystok. Urban swoje wie. Jak to fachowiec, prorok i wizjoner w jednym. Ale z takim kredytem zaufania, dowożeniem punktów i przyzwoitej gry drużyny narodowej, wolno mu wszystko, a nawet więcej.
PS Życie, te reprezentacyjne, pisze swoje koszmarne niekiedy scenariusze. Oto kontuzji uległ stoper reprezentacji i FC Porto, Jan Bednarek. Nie zagra w arcyważnym i prestiżowym meczu z Holandią. Nieszczęście Janka i jednocześnie nagle rosną szanse Szcześniaka... C’est la vie!

"Lewy" – znacie? Znamy. To poczytajcie!

Kiedy wydawałoby się, że wiemy wszystko o kapitanie reprezentacji Polski – Robercie Lewandowskim, znany i dociekliwy piłkarski reporter Sebastian Staszewski postanowił napisać książkę o napastniku Barcelony i reprezentacji Polski. Tytuł ”Lewandowski prawdziwy” z pewnością zaciekawia, a nawet intryguje. Jakby wcześniejsze książkowe publikacje o RL9 nie zawierały całej prawdy… Nic bardziej błędnego. Zarówno książka Pawła Wilkowicza: “Robert Lewandowski. Nienasycony”, jak i dzieło Piotra Wołosika i Łukasza Olkowicza: “Lewy. Jak został królem” oddały w sposób rzetelny i jednocześnie ciekawy portret najlepszego polskiego napastnika.
Staszewski miał swój sposób. Nie pisał tego na kolanach. Nie jest i nie był porażony majestatem króla polskiego futbolu. Z benedyktyńską cierpliwością zajął się prześwietleniem całego życia idola naszej reprezentacji. Rozmawiał ponoć z blisko 300 osobami, które na swej życiowej drodze spotkał Lewandowski. Rodzina, przyjaciele z dzieciństwa, trenerzy, nauczyciele, koledzy z boiska. Pisanie tej książki zajęło autorowi prawie rok. Każdy fakt, każde wydarzenie podparte niemal zawsze rozmową ze świadkiem wydarzenia bądź uczestnikiem zdarzeń z “Lewym” w głównej roli. Poprowadził nas z przaśnych boisk i klubików podwarszawskiej piłki na salony największych klubów świata, ale też i zaglądał za kulisy reprezentacji biało-czerwonych. 700 stron nie powinno wystraszyć czytelnika i miłośnika piłki. Wartko i ciekawie napisane. Wchłania się ten tekst szybko i z niecierpliwością.
Staszewski tak naprawdę napisał książkę o “Lewym” bez “Lewego”. Bo rozmowa z Robertem jest uzupełnieniem tego wszystkiego, co zebrał na temat gwiazdy Barcelony i sprawnie opisał. To nie było pod dyktando Lewandowskiego. W dzisiejszym świecie takie gwiazdy sportu lubią poprzez swoje służby, “piarowskie” i medialne, kontrolować wszystko, łącznie z wyborem dziennikarza, który ma przeprowadzić wywiad. Ufny w swoje umiejętności i rozległe kontakty autor nie potrzebował błogosławieństwa bohatera książki. To pomogło tej książce. Skromny dopisek u dołu pierwszej strony “Biografia nieautoryzowana” tłumaczy niemal wszystko… Obraz Roberta namalował Staszewski kolorami… raczej zimnymi. Bez euforii, schlebiania i podkreślania wielkich zasług “Lewego” dla polskiej, niemieckiej czy światowej piłki. Na tych kartkach znajdziecie i szacunek do bohatera, i podziw, ale też nie brakuje zdziwień czy też małej szydery z przywar kapitana reprezentacji. Wszystko to jednak podane taktownie i rzetelnie.
Autor jest przekonany, że tytuł “Lewandowski. Prawdziwy” jest słuszny. Oczywiście każdy Czytelnik sam musi ocenić ten tytuł. Ja to kupuję. Może dlatego, że obserwuje Lewandowskiego i jako człowiek mediów, i pracownik PZPN, od prawie 20 lat. Oczywiście, że nie znałem wszystkich tych historii jakie opisuje Sebastian Staszewski, ale sposób ich przedstawienia, obfite cytowanie ludzi, którzy przewinęli się przez żywot Roberta, każą nam nabrać do autora zaufania. Nie poszedł na skróty, nie pisał ,,ku pokrzepieniu serc” sfrustrowanych kibiców mogących kochać takiego idola i jednocześnie rozpaczających, że reprezentacja “nie dojeżdża”.
Miałem wielką ochotę skrytykować Autora, że mógłby swe dzieło “odchudzić” o 200 stron, ale z drugiej strony przez ostatnie 20 lat w życiu Roberta Lewandowskiego wydarzyło się tak wiele, że krócej o tym chyba nie da się napisać. Bez budowania pomnika, bez ściągania RL9 z cokołu wielkiej piłki – ten pomysł autora się broni.
Znacie “Lewego”? Znamy… To przeczytajcie!

Przeczytaj również