Klub pełen gwiazd na dnie! Sześć punktów w 13 meczach. A latem szaleli z transferami
W każdym z trzech ostatnich sezonów byli o krok lub dwa od europejskiego sukcesu. Mimo że na letnie wzmocnienia wydali fortunę, to dziś szorują po dnie tabeli Serie A jako jedyny klub, który jeszcze nie wygrał meczu. Fiorentina w ostatnim czasie wpadła w niezłe bagno i naprawdę ciężko będzie się jej z niego wydostać.
Jeszcze niedawno wydawało się, że Fiorentina wreszcie znalazła swoje miejsce w szerokiej czołówce włoskiego futbolu klubowego. Ostatnie cztery sezony w jej wykonaniu były naprawdę owocne - udało się jej bowiem zagrać w finale i trzech półfinałach Pucharu Włoch, a także dwóch finałach Ligi Konferencji z rzędu. Za trzecim podejściem był “tylko” półfinał, choć trzeba przyznać, że taka regularność w jednych konkretnych rozgrywkach sama w sobie była już dużym sukcesem. W Serie A też szło jej całkiem nieźle, choć zdecydowanie najlepsza okazała się miniona kampania 2024/25 - z 65 punktami w tabeli “Viola” została szóstą drużyną ligi.
Agenci 0-6-7
Dziś ta szósta drużyna ligi otrzymuje kolejne policzki od losu, notując najgorszy start sezonu w całej swojej historii. Zero zwycięstw, sześć remisów, siedem porażek - z takim bilansem ekipa z Florencji wegetuje na absolutnym dnie tabeli, po 13 kolejkach wyprzedzając jedynie Hellas Werona. A i tak nie jest to żadna wybitna przewaga, bo podyktowana dwoma golami strzelonymi więcej.
Nędza w lidze to jedno, ale na drugim froncie, czyli w Lidze Konferencji, sytuacja również jest skomplikowana. Zaczęło się przeciętnie, choć akceptowalnie - od wygranego dwumeczu kwalifikacyjnego z Polissią Żytomierz (3:0, 3:2). W pierwszej kolejce zwycięstwo z Sigmą Ołomuniec (2:0), w drugiej zaś pokonany słabiutki Rapid Wiedeń (3:0). Bez szału, ale zgodnie z oczekiwaniami. Pierwsza wpadka nastąpiła w Mainz - przez większość spotkania niemiecki klub przegrywał 0:1, lecz w drugiej połowie zdobył dwie bramki, ostatnią tracąc w piątej minucie doliczonego czasu gry. W zeszłym tygodniu doszła do tego klęska z AEK-iem Ateny (0:1) u siebie. Efekt - sześć punktów i 17. miejsce w klasyfikacji na dwie kolejki przed końcem fazy ligowej.
- Czy możemy powiedzieć, że gramy jak g*wno? Tak, to prawda. Nie potrafimy wykonać dwóch lub trzech podań z rzędu - grzmiał po ostatnim ze wspomnianych spotkań napastnik “Violi”, Edin Dzeko. Cóż, trudno się z nim nie zgodzić. Tak naprawdę jedyne rozgrywki, których jego drużyna nie zaczęła jeszcze spisywać na straty, to Puchar Włoch. Tu oczywiście ratuje ją system, bo rywalizację zacznie dopiero od 1/8 finału, jednak już na starcie otrzymała dość wymagającego rywala. Prowadzone przez Cesca Fabregasa Como przegrało tylko raz w tym sezonie. Jeżeli do stycznia jego forma będzie wyglądała tak samo rewelacyjnie, to może się okazać, że “Viola” z Coppa d’Italia pożegna się bardzo szybko.
Spadek to rzadkość
Fiorentina naprawdę bardzo rzadko w swojej historii spadała z Serie A (od 1929 roku poza elitą spędziła tylko sześć sezonów). Jak już spadała, to z impetem, choć trzeba przyznać, że na topowy szczebel zawsze wracała najszybciej, jak to możliwe. Być może są tu wśród czytelników kibice, którzy pamiętają bolesną degradację do Serie C za problemy finansowe w 2002 roku. Klub natychmiastowo zdołał wykaraskać się z tarapatów i w dwa lata był z powrotem w elicie. Jeszcze mocniejsza była relegacja do drugiej ligi w sezonie 1992/93 - wówczas skończyło się co prawda na spadku czysto sportowym, lecz wciąż było to szokujące, biorąc pod uwagę, kto wówczas w “Violi” grał. Jeżeli nie potrafisz utrzymać się w elicie, mając takich zawodników jak Brian Laudrup, Gabriel Batistuta czy Stefan Effenberg, trudno uznać to za coś innego niż ogromne rozczarowanie.
Mówiło się wtedy o wielu rzeczach - między innymi o dymisji prezesa Mario Goriego, związanej z problemami zdrowotnymi, przejęciu klubu przez jego syna, a także o zamieszkach, które rozpoczęły się tuż po spadku. Kibice byli wściekli, a w mieście panował chaos. Do tego stopnia, że wspomniany już Laudrup miał uciekać tego dnia ze stadionu w bagażniku auta swojego ojca. Jeżeli i w tym sezonie utrzymania nie uda się wywalczyć, to również nie będzie brakowało historii, o których można mówić latami.
Transferowa gorączka
Maj 2025 roku. Raffaele Palladino, człowiek, który dał Fiorentinie miejsce w ligowym TOP6 i półfinale Ligi Konferencji, przedłuża swój kontrakt o kolejne dwa lata. Trzy tygodnie później odchodzi z klubu. Rezygnuje. Wszystko przez konflikt z dyrektorem sportowym Daniele Prade, który trwał tak naprawdę od miesięcy. Panowie nie zgadzali się między innymi w kwestiach polityki transferowej, przez co dochodziło do różnych nieporozumień. Przykład: wypożyczenie Nicolo Zaniolo - Prade chciał, Palladino nie.
Po tej dość chaotycznej końcówce sezonu przyszedł czas na letnie okienko transferowe, które dla “Violi” okazało się okresem potężnej przebudowy. Z zespołu odeszły znane postacie - Michael Kayode przeniósł się do Brentford, a Sofyan Amrabat i Nico Gonzalez już na stałe zasilili kluby, do których wcześniej byli wypożyczeni (Fenerbahce i Juventus). Prade na fali ostatnich sukcesów wzmocnił zespół, wydając łącznie 90 milionów euro na transfery. W całej Serie A większe inwestycje przeprowadziło tylko sześć drużyn - Milan, Juventus, Atalanta, Napoli, Como i Inter.
Na co poszły te pieniądze? Aż 25 milionów euro wydano na snajpera Roberto Piccoliego, który w ubiegłym sezonie ligowym strzelił 10 goli w barwach Cagliari. 15 milionów kosztował Simon Sohm z Parmy, niewiele mniej - Nicolo Fagioli z Juventusu. Ponadto odkupiono wcześniej wypożyczonych do klubu Alberta Gudmundssona i Robina Gosensa, a także sprowadzono utalentowanego Jacopo Fazziniego z Empoli. Mowa tu więc w większości o piłkarzach perspektywicznych, z dużym potencjałem sprzedażowym. Najgłośniejszy ruch przeprowadzony został jednak za darmo - w lipcu do klubu trafił 39-letni Edin Dzeko, który miał wnieść doświadczenie i autorytet do tej zdolnej ekipy. Zdolnej oczywiście na papierze, bo ktoś musiał to jeszcze poukładać.
Sezon-katastrofa
Na następcę Palladino dyrektor sportowy Fiorentiny namaścił Stefano Pioliego. Był to wybór budzący dyskusje - z jednej strony mowa o trenerze, który zaledwie miesiąc wcześniej wyleciał z saudyjskiego Al-Nassr za słabe wyniki, nie mogąc poradzić sobie z szatnią pełną gwiazd. Z drugiej zaś, włoscy kibice wciąż mieli w pamięci jego pracę w Milanie, który po odejściu trenera znacząco spuścił z tonu pod wodzą Paulo Fonseki i Francisco Conceicao.
Uczucia były mieszane, ale wyklarowały się dość szybko po starcie nowego sezonu Serie A. Pierwszym znakiem ostrzegawczym był remis 1:1 z Cagliari w pierwszej kolejce, który udało się ekipie z Florencji osiągnąć mimo naprawdę słabej gry w ofensywie (zaledwie cztery strzały, jeden celny). Z beniaminkiem z Pizy (0:0) również Fiorentina nie była w stanie przechylić szali na swoją korzyść.
Miarka przebrała się po porażce na własnym obiekcie z Lecce (0:1), po której “Viola” miała zaledwie cztery punkty na koncie w 10 meczach. Pioli stracił pracę po niecałych czterech miesiącach, a jego drużyna wyglądała na kompletnie bezradną. Moise Kean, który sezon wcześniej walczył o koronę króla strzelców ligi, teraz praktycznie nie istnieje. Według statystyki expected goals powinien mieć już na koncie siedem goli i prowadzić w wyścigu o włoskiego złotego buta. Do siatki w praktyce trafił jednak tylko dwa razy, z czego raz z rzutu karnego.
W nieco gorszej dyspozycji jest też David de Gea. Oczywiście, od Hiszpana trudno oczekiwać fenomenalnej formy przez kolejny rok, jednak wciąż warto odnotować, że nie ratuje już zespołu swoimi interwencjami tak często, jak wcześniej. Kto wie, może to jeden z powodów problemu “Violi” z punktowaniem. Póki co zmiana trenera również nie pomaga - pracy Paolo Vanoliego nie ma jednak sensu oceniać po zaledwie czterech meczach na stanowisku. Warto zaznaczyć, że tym, który tej zmiany dokonał, nie był Daniele Prade. 58-latek podał się do dymisji 1 listopada, na dzień przed ostatnim meczem Pioliego we Fiorentinie. Do decyzji tej zmusili go… kibice, którzy od dłuższego czasu prowadzili przeciwko niemu dość specyficzną kampanię protestacyjną - oblepiali bowiem stadion naklejkami z jego twarzą na ciele świni.
Jak do tej pory ostatnim akcentem tego tragicznie toczącego się dla Fiorentiny sezonu jest zeszłotygodniowa porażka z Atalantą. Klub z Bergamo bez większych problemów wygrał 2:0, a prowadził go… Raffaele Palladino, który rozpoczął tam pracę zaledwie dwa tygodnie wcześniej. Naprawdę, trudno o większą ironię losu.