Pep Guardiola zachwycony po porażce, nokaut na Leicester City. Najlepsze mecze Liverpoolu FC w tym sezonie

Mistrzostwo zdobywa się w starciach przeciwko bezpośrednim rywalom do tytułu. Ligę wygrywa się w spotkaniach, kiedy nie idzie, często z zespołami broniącymi się przed spadkiem. O najważniejszym rozstrzygnięciu na koniec sezonu Premier League decyduje intensywny okres świąteczno-noworoczny. To wszystko nieprawda. Żeby zwyciężyć w ligowych rozgrywkach, trzeba na ich przestrzeni wygrywać wszystkie powyższe “rodzaje” meczów. Wystarczy spojrzeć na nowego mistrza Anglii. W sezonie 2019/2020 Liverpool nie oglądał się na przeciwników. Zamiast tego, po prostu dopisywał sobie kolejne punkty.
Tak, to prawda. Liverpool znowu jest mistrzem Anglii. Po raz pierwszy od 30 lat, wreszcie w erze Premier League. Zanim kibice “The Reds” na dobre zdadzą sobie sprawę, że właśnie spełniło się ich wielkie marzenie, przyjrzyjmy się wybranym, kluczowym meczom zespołu Juergena Kloppa na drodze do krajowego prymatu. Takim, po którym fani Liverpoolu zaczęli jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej wierzyć, że tym razem to naprawdę musi się udać.
Koszmar “non stop”
- Wyglądali dziś jak zwycięzcy tytułu - powiedział w ostatni weekend października ubiegłego roku w studiu telewizyjnym “Sky Sports” na stadionie Anfield Roy Keane.
Liverpool stracił swoje pierwsze ligowe punkty w sezonie 2019/2020 dopiero w dziewiątej kolejce. Na Old Trafford podopieczni Juergena Kloppa doprowadzili do remisu na pięć minut przed końcem meczu, choć wcześniej mogli poczuć się pokrzywdzeni. Sędzia Martin Atkinson nawet przy wsparciu VAR-u nie odgwizdał ewidentnego przewinienia Victora Lindelofa na Divocku Origim. Kilka sekund później Daniel James obsłużył znakomitym dośrodkowaniem Marcusa Rashforda, który dał Manchesterowi United prowadzenie.
Jak wiadomo, mistrzów poznaje się nie po tym, jak wygrywają, ale w jaki sposób reagują na niepowodzenia. Kiedy zatem Harry Kane już w pierwszej minucie kolejnego ligowego spotkania z udziałem “The Reds” wpisał się na listę strzelców, potencjalnych zdobywców tytułu czekał prawdziwy test.
- W żadnym momencie tego meczu nie myślałem, że Liverpool go nie wygra - przyznawał jednak po domowym spotkaniu z Tottenhamem Jamie Carragher. - Nawet w przerwie, kiedy nadal przegrywał, powiedziałem poza kamerą, że Liverpool zwycięży. Czułem, że kiedy tylko strzelą jednego gola, zdobędą też kolejnego. Nawet jeżeli stałoby się to dopiero w okolicach 70. czy 75. minuty. Zmiażdżyli Tottenham, który nie potrafił wyjść z własnej połowy. Kiedy tylko mieli piłkę, ktoś na nich naciskał. A Liverpool odzyskiwał ją i napierał ponownie. Granie przeciwko nim jest po prostu “non stop”, niczym koszmar!
Rozstrzygnięcie starcia dwóch finalistów poprzedniej edycji Ligi Mistrzów zmieniły trafienia Jordana Hendersona i Mohameda Salaha.
- Powinni zdobyć tytuł - podsumował Gary Neville. I miał rację.
“Najlepsze możliwe emocje”
- Byliśmy zawodnikami, nie wojownikami - kręcił głową sześć dni po spotkaniu z Tottenhamem Juergen Klopp.
Weekend wcześniej strata bramki w żaden sposób nie wpłynęła na grę zespołu. Na Villa Park długo zanosiło się jednak na pierwszą porażkę w sezonie. “Znowu to samo”. “Typowy Liverpool”. “Skończy się jak zwykle”. Fani “The Reds” oczami wyobraźni widzieli już docinki pod swoim adresem ze strony kibiców innych drużyn. Aż nadeszła 87. minuta wyjazdowego meczu z beniaminkiem Premier League. A następnie czwarta minuta doliczonego czasu gry. Andrew Robertson i Sadio Mane wprawili swoich fanów w ekstazę. Menedżera zresztą też. Nawet jeżeli Kloppowi nie podobało się to, co widział na boisku w pierwszej połowie, podczas Aston Villa wyszła na prowadzenie.
- Najlepsze możliwe emocje w piłce nożnej - skomentował krótko Klopp po ostatnim gwizdku.
Jeżeli mistrzostwo zdobywa się w takich meczach, na początku listopada naprawdę można było już uwierzyć w tytuł dla Liverpoolu. A co dopiero tydzień później.
Za mało
- Pokazaliśmy, dlaczego jesteśmy mistrzami - zachwycał się po prawdziwie wielkim meczu na Anfield menedżer Manchesteru City, Pep Guardiola. - Jestem tak bardzo dumny z mojej drużyny, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. To był jeden z naszych najlepszych występów. Zagraliśmy jak dwukrotni z rzędu mistrzowie.
W niedzielę, 10 listopada 2019 roku Liverpool pokonał u siebie głównego konkurenta w walce o mistrzostwo Anglii 3:1 i powiększył przewagę nad nim w tabeli Premier League do dziewięciu punktów. Szkoleniowiec pokonanego zespołu wcale nie postradał jednak zmysłów. Ani nie bawił się w żadne “gierki”. Manchester City naprawdę rozegrał wtedy na Anfield świetny mecz.
Sęk w tym, że to nadal było za mało na “maszynę” Kloppa. Liverpool już po niespełna kwadransie prowadził różnicą dwóch goli. Wynik spotkania otworzył potężnym uderzeniem z dystansu Fabinho. Na 2:0 podwyższył głową Salah, z dośrodkowania Robertsona i po wcześniejszym, kilkudziesięciometrowym przerzucie piłki lewą nogą w wykonaniu Trenta Alexandra-Arnolda. Niedługo po przerwie trzecie trafienie dołożył, też głową po centrze Hendersona, Mane.
- Możemy być dumni z tego, jak zagraliśmy przeciwko najsilniejszej drużynie w Europie - dodawał Guardiola. - Nie możemy zaprzeczyć temu, jak dobry jest Liverpool.
Nawet najlepszy trener w historii futbolu okazał się jednak bezradny.
Rotacje
- Zrobienie pięciu zmian może oczywiście doprowadzić do pewnych problemów - przyznawał po grudniowych derbach Merseyside Juergen Klopp. - Ja nie widziałem jednak żadnych.
Nadzieją rywali Liverpoolu w wyścigu po tytuł pozostawał wyjątkowo napięty kalendarz spotkań. Nie chodziło tylko o harmonogram meczów w okresie świąteczno-noworocznym. W połowie grudnia “The Reds” czekał również wylot na Klubowe Mistrzostwa Świata.
Menedżer Liverpoolu nieoczekiwanie zaczął rotować składem już wcześniej. Efekt? Pierwsze trzy gole dla zespołu gospodarzy w rozegranym w środku tygodniu na Anfield spotkaniu z Evertonem zdobyli Origi (dwa) oraz Xherdan Shaqiri. Dla tego drugiego był to dotychczas jeden z zaledwie sześciu ligowych występów w bieżących rozgrywkach. I jedyny gol.
Derby zakończyły się wynikiem 5:2. Lider maszerował dalej.
Czyste konta
- Jesteśmy zadowoleni z czystego konta - zwrócił uwagę po wyjazdowym starciu “na szczycie” przeciwko Leicester City Trent Alexander-Arnold. - Zdobyć cztery bramki na takim terenie to coś, z czego możemy być dumni.
Nic z tego. Udział w rozegranych w Katarze finałach Klubowych Mistrzostw Świata także nie osłabił Liverpoolu. Wprost przeciwnie. W pierwszym meczu po powrocie na Wyspy najlepsza drużyna na świecie rozbiła na King Power Stadium rewelacyjne od początku rozgrywek Leicester City aż 4:0. Dzieła zniszczenia dopełnił bezlitosnym uderzeniem z pierwszej piłki cytowany prawy obrońca “The Reds”. Przewaga na czele tabeli wynosiła już po tamtym spotkaniu 13 punktów.
Do wspomnianego wyżej meczu z Evertonem, w co aż trudno uwierzyć, Liverpool jedynie w dwóch spośród pierwszych 15 ligowych spotkań nie stracił bramki. Co stało się potem? Dla odmiany, podopieczni Kloppa rozegrali 10 spośród kolejnych 11 meczów “na zero z tyłu”. W okresie pomiędzy początkiem grudnia a końcówką lutego gola strzelił im tylko napastnik Wolverhampton Wanderers - Raul Jimenez.
Puste trybuny
- Powiedziałem chłopakom: “chcę zobaczyć najlepszą piłkę nożną przy pustych trybunach w historii” - rozpływał się po ostatnim, środowym występie swoich podopiecznych przeciwko Crystal Palace Juergen Klopp. - Nie jestem pewien, czy był to najlepszy futbol, ale na pewno był to najlepszy kiedykolwiek kontrpressing przy pustych trybunach.
Tracone gole, Manchester City ani kalendarz nie powstrzymały Liverpoolu. Nic dziwnego, że nie zrobił tego również koronawirus ani wynikający z pandemii brak stadionowego wsparcia ze strony własnych kibiców. Derbowy remis na Goodison Park w pierwszym meczu po przymusowej, trzymiesięcznej przerwie od futbolu okazał się wypadkiem przy pracy. Jak dobrze zagrali “The Reds” w kolejnym spotkaniu, przeciwko Palace? Tak dobrze, że ich rywale przez cały mecz… ani razu nie znaleźli się z piłką w polu karnym Liverpoolu!
- Czterobramkowe prowadzenie, 87. minuta, czterech zawodników goni za piłką, jakby była to jedyna piłka na świecie! - zachwycał się Klopp. - Tak bardzo mi się to podobało!
To spotkanie można uznać za ukoronowanie całego sezonu. Wynik otworzył niesamowitym uderzeniem z rzutu wolnego Alexander-Arnold. Na 2:0 podwyższył Salah. Trzecią bramkę zdobył za sprawą kolejnej “bomby” zza pola karnego Fabinho. Wreszcie, rezultat ustalił niezawodny Mane.
Z Crystal Palace nie było co zbierać. Zupełnie tak jak ze wszystkich pozostałych 19 ligowych rywali Liverpoolu w tym sezonie. Kibice “The Reds” mogą z pełnym prawem zaintonować “We are the Champions”.