Dzieli ich krwawa historia i uprzedzenia, łączy tylko futbol. Trójnarodowa bośniacka mieszanka wybuchowa
To nie jest ani normalny kraj, ani normalna reprezentacja. Przypomina raczej puzzle, pieczołowicie układane przez ponad dwadzieścia lat z wielką wrażliwością. Drużyna narodowa to ostatni element Bośniaków, który spaja wszystkich obywateli. Każde ich zwycięstwo to święto państwowe, porażka oznacza żałobę.
Dla dziesiątek tysięcy uchodźców wysiedlonych przez wojnę w Bośni i Hercegowinie prawie 30 lat temu stadiony piłkarskie były pierwszymi miejscami, gdzie spędzali wczesne godziny po wyrzuceniu z domów. Niektórzy znaleźli się tam z powodu własnego bezpieczeństwa. Boisko zapewniało bowiem chwilowe schronienie. Albo kryjówka, albo obóz koncentracyjny. Na długo stadion przestał się kojarzyć ze sportową rozrywką.
Piekło na ziemi
Konflikt trójstronny, który ogarnął Bośnię w latach 1992-1995, spowodował śmierć 100 tys. osób i zmusił połowę ludności do ucieczki. Infrastrukturę piłkarską chętnie wykorzystywały władze serbskie, chorwackie oraz bośniackie, ale już do zupełnie innych celów. Same kluby cierpiały wraz z obywatelami, te “narodowe” jeszcze bardziej się zradykalizowały, z kolei multietniczne stały się politycznymi celami. A piłkarze?
Spora ich liczba chwyciła za broń, niektórzy uciekli na wschód do Serbii i kontynuowali kariery w klubach z Belgradu i Nowego Sadu. Utalentowani gracze z Chorwacji udali się z kolei na zachód, podpisując kontrakt z drużynami ze Splitu i Zagrzebia, lub wyruszali dalej i zaczepiali się w ekipach spoza Bałkanów. Gdy już wcześniej istniała długa tradycja exodusu jugosłowiańskich graczy do Europy Zachodniej, wojna zamieniła ten stały strumień w prawdziwy potop.
Uchodźcy na własną rękę próbowali stworzyć struktury nowego państwa, działające poza terenem objętym konfliktem jeszcze przed zakończeniem konfliktu i podpisaniem traktatu w Dayton. Bośniacy pierwszy mecz międzypaństwowy swojej reprezentacji datują na 1993 roku (kiedy wojna zbliżała się do punktu kulminacyjnego), gdy drużyna FK Sarajewo, nazywająca się “ambasadorem nowego narodu” poleciała do Teheranu na spotkanie z kadrą Iranu. Wygrała 3:1. Gratulując przeciwnikom, prezydent Akbar Rafsanjani powiedział: “To jest wasz sposób walki. To najlepszy sposób na zaprezentowanie światu swojego młodego państwa”. Całkiem przypadkowo Iran był tym zespołem, z którym Bośnia zmierzyła 21 lat później na mundialu w Brazylii, w swoim pierwszym wielkim turnieju międzynarodowym (co ciekawe, także wtedy skończyło się na wyniku 3:1).
Trudny powrót do normalności
Podziały etniczne, które prawie rozerwały kraj na strzępy, często wyprzedzają problemy gospodarcze czy polityczne, sprawiając, że jakakolwiek naprawa państwa i reformy wydają się właściwie niemożliwe. Niektórzy uważają, że bycie “prawdziwym” Bośniakiem, Serbem czy Chorwatem jest ważniejsze niż samo obywatelstwo. Jak na tych zniszczonych fundamentach można było stworzyć podstawy dla odbudowy klubów, ligi, reprezentacji? Piekielnie trudno.
Tuż po wojnie brakowało infrastruktury i elementarnego sprzętu do treningów piłki nożnej. Kilka organizacji społecznych umożliwiło na szczęście powrót dzieci do normalnego życia poprzez sport. Gdy spełniono wszystkie warunki, futbol w Bośni na nowo zaczął kwitnąć. Istotną częścią tego rozwoju musiał być ruch w kierunku zjednoczenia zawodników i trenerów ponad etniczne podziały. Powstawały nowe szkoły piłkarskie, oddolne projekty i programy piłkarskie, werbujące dzieci i przyjmujące jedną, nadrzędną zasadę: debatę na temat pochodzenia zostawiamy za progiem ośrodków. Opracowano alternatywną wersję wprowadzania pokoju, odnoszącą się do zwykłego życia codziennego. Jednak nikt nie miał złudzeń: w tak zróżnicowanym kraju i zaledwie niecałe trzydzieści lat po wojnie, wszystkich rowów nie da się zasypać.
Od porozumienia w Dayton w 1995 roku Bośnia faktycznie składa się z dwóch odrębnych państw: Federacji Bośni i Hercegowiny oraz Republiki Serbskiej. Większość dzisiejszych bośniackich piłkarzy lub ich rodzin pochodzi z terenu obecnej Republiki Serbskiej. Szczególnie dużo ludzi zginęło tam w ramach czystek etnicznych. W samej Srebrenicy naliczono do 8 tys. ofiar. W Republice, która zajmuje połowę powierzchni, nie ma prawie żadnych rdzennych Bośniaków, za to żyje tam 90 proc. bośniackich Serbów.
W drugiej części kraju 73 proc. to rdzenni Bośniacy, a 22 proc. to Chorwaci. Obie części kraju grają we wspólnej lidze od 2002 roku. Jednak Republika Serbska ma własny związek piłkarski, który chce uniezależnić i w przyszłości rozgrywać mecze “na własny rachunek”.
Mecze ligowe od dawna naznaczone są poważnymi zamieszkami z udziałem trzech drużyn z Sarajewa, z których dwie wspierają głównie bośniaccy muzułmanie oraz dwóch z Mostaru - jednej bośniackiej, drugiej chorwackiej. Kiedy w 2009 roku FK Sarajewo grało z “chorwackim” NK Siroki Brijeg, jeden z fanów został zamordowany z zimną krwią i powieszony na latarni. Nie ma sezonu, w którym nie przełożono przynajmniej kilku spotkań ze względu na zamieszki lub groźby, że dojdzie do rozlewu krwi. Kocioł cały czas bulgocze.
Mieszanka wybuchowa
Sama reprezentacja opowiada jednak inną historię. Na boisku pozostaje chyba jedynym funkcjonującym w tym kraju wieloetnicznym organizmem. Nikt nie sprzeciwia się powołaniu Toniego Sunjicia, obrońcy o korzeniach chorwackich czy doświadczonego Ermina Bicakcicia, bośniackiego Serba. Tym bardziej nie słychać obiekcji w sprawie gry dla drużyny narodowej superstrzelca i największej gwiazdy “Smoków” Edina Dżeko, Bośniaka z krwi i kości, muzułmanina, który zaznacza jednak, że nie należy do tych ortodoksyjnych, bo “modli się zaledwie raz dziennie, a nie pięć”.
Drzwi otwarte są również dla piłkarzy urodzonych poza Bałkanami, a którzy identyfikują się ze swoją ojczyzną. Dzięki temu w zespole brylują m.in. Sead Kolasinac, uznawany za jednego z największych futbolowych twardzieli (więcej o niesamowitej historii tego zawodnika przeczytasz w tym miejscu\) oraz Muhamed Besić, niegdyś okrzyknięty czołowym defensywnym środkowym pomocnikiem w swoim roczniku. Obaj urodzili się w Niemczech, lecz nigdy nie odwrócili się plecami od własnych korzeni.
Asmir Begović, należący do tzw. diaspory wojennej, mieszkał na przedmieściach Sarajewa aż do czwartego roku życia. Dorastał głównie w Niemczech i Kanadzie, a kiedy wrócił do kraju na pogrzeb dziadka, “poczuł do jakiej społeczności naprawdę należy”.
- Wtedy poprzysiągłem sobie, że na pewno będę grał dla tej reprezentacji - wspomina bramkarz Bournemouth. Teraz jest drugim, po Dżeko, piłkarzem o największej liczbie meczów dla kadry.
Piłkarska łapanka
Specjalnie wyłoniona w bośniackiej federacji komisja zajmuje się tylko wynajdywaniem i werbowaniem zawodników, którzy mają jakiekolwiek powiązania z tym krajem. Wszystko po to, by nie stracić z oczu potencjalnych gwiazd, jak wiele lat temu, gdy nie powstrzymano Zlatana Ibrahimovicia, piłkarza o korzeniach bośniackich i chorwackich, przed debiutem w reprezentacji “Trzech Koron”. Stracono zresztą wiele innych talentów. Klęską zakończyła się rywalizacja z Chorwatami o Mateo Kovacicia i Ivana Rakiticia, z rąk Serbów nie udało się odbić Luki Jovicia, a Słoweńcy utrzymali w swej kadrze Josipa Ilicicia i Samira Handanovicia. Wyobrażacie sobie, gdyby chociaż część z tych piłkarzy zdecydowała się na reprezentowanie Bośni? Mówilibyśmy wtedy o bałkańskim Dream Teamie.
- Boisko to miejsce, w którym naprawdę dzieje się Bośnia. To jedyna iskierka nadziei, by pokazać, kim naprawdę jesteśmy. Gdy ogląda się tę drużynę, przestaje się myśleć o tym całym gów… wokół nas. Tak powinno to wyglądać, wszystkie trzy narody razem - konstatuje jeden z kibiców, Asmir Selimović, ocalały z masakry w Srebrenicy.
Przypomina, że 2014 to ostatni rok, kiedy naród potrafił się zjednoczyć. Gdy zawodnicy przygotowywali się do swego pierwszego mundialu, kraj nawiedziła powódź, powodując zniszczenia porównywalne z wojną. Pieniądze publiczne przeznaczone na ochronę ludności zniknęły. Zostały sprzeniewierzone przez skorumpowanych polityków. Na pomoc rzucili się zawodnicy.
Miralem Pjanić, wówczas gracz AS Roma, jeździł po aptekach i wykupywał całe zaopatrzenia. Zespół przerwał obóz szkoleniowy, objeżdżał dotknięte klęską tereny, rozgrywał mecze charytatywne. Dżeko wzywał w “CNN” do międzynarodowych darowizn i gestów solidarności między “braćmi bośniackimi i serbskimi”. Ekipa rosła w oczach rodaków. Nawet, gdy nie dawała rady na boisku.
Rozczarowujący występ na MŚ w Brazylii nie zmienił postrzegania reprezentantów przez opinię publiczną. O ile wielonarodowościowy kraj codziennie wrze, a ludzie z trzech obozów nienawidzą się nawzajem, o tyle kadra to jedyne miejsce, gdzie ludzkie nadzieje na “normalność” zbiegają się ze sobą. Stadion przestał kojarzyć się z cierpieniem, futbol ponownie zaczął sprawiać radość, kibice bezwzględnie odczuwają dumę ze “Smoków”. Legendarne stworzenie łączące trzy żywioły nie mogło być lepszym symbolem dla drużyny rodzącej się z totalnego chaosu.