Dzielnicowa ekipa z historycznym sukcesem. Klub jak z poprzedniej epoki sprawił sensację
Na ich mecz biletu nie kupisz w Internecie. Możesz za to obejrzeć go z balkonu jednego z okalających stadion mieszkań. I to bez względu na to, w koszulce którego klubu będziesz chciał to zrobić. Bo Rayo Vallecano to po prostu twór inny niż wszystkie. Już niedługo o jego wyjątkowości dowie się cała Europa.
Linia numer 1 to jeden z najważniejszych węzłów komunikacyjnych madryckiego metra. Właśnie nią można dojechać na centralny plac Puerta del Sol, główną arterię Gran Vię czy dwa najważniejsze dworce kolejowe, Atochę i Chamartin. To jednak stacja Portazgo należy do najciekawszych punktów na całej trasie. Kiedy tylko postawi się stopę na jej peronie, już wiadomo, co się święci. Witajcie w Vallecas, czyli domu jednego z najbardziej wyjątkowych klubów na świecie - Rayo Vallecano.
Równy rok temu na Estadio de Vallecas świętowano stulecie powstania klubu. Ten przez ten czas w sumie niczego istotnego nie wygrał - nie licząc triumfu w Segunda Division w sezonie 2017/18. Dla kibiców “Franjirrojos” (dosłownie “Czerwonych Szarf”, przydomek nawiązujący do charakterystycznego pasa na koszulkach) brak pokaźnych sukcesów nie ma natomiast większego znaczenia. Może hasło “więcej niż klub” w przypadku wielu skomercjalizowanych projektów z czołowych lig europejskich to śmieszny żart. Tyle że w przypadku Rayo to po prostu więcej niż prawda.
Każdy czuje się tu jak w domu
Vallecas położone jest w południowo-zachodniej części Madrytu. W czasach dyktatury generała Franco to właśnie ten obszar zaliczany był do najbardziej opozycyjnych w całej stolicy. Te “barrio” (z hiszpańskiego “dzielnica”, ale ten termin ma dużo szersze znaczenie i oznacza całą społeczność skupioną wokół danej części miasta) w swoim rodowodzie ma zapisane tradycje lewicujące, wywodzące się z ruchów robotniczych. Od lat największą dumą dla jego mieszkańców jest właśnie Rayo. To symbol, który stanowi bardzo ważną platformę do wyrażania własnej tożsamości.
- Rayo jest mi bliskie pod względem poglądów, ponieważ jest bardzo otwarte na wszelkie nowe pomysły czy idee, szczególnie te, które nie ograniczają wolności innych ludzi. Chodzę na mecze, odkąd tylko miałem pięć lat i przyprowadził mnie tu tata. Znam duże grono fanów, którzy nie przestają wspierać tego zespołu i trwają przy nim na dobre i na złe, bez względu na jego wyniki. Nie umiem tego tak zwięźle określić, ale po prostu odkąd tu po raz pierwszy się pojawiłem, czuję się częścią tej społeczności - opowiada Carlos, kibic Rayo spotkany przez nas w metrze tuż po majowym spotkaniu z Getafe. - Klub pełni również bardzo ważną rolę dla ochrony praw mieszkańców naszej dzielnicy. Dba o los całej wspólnoty i angażuje się także w działania mające na celu wspieranie ofiar wszelkiego rodzaju rasizmu. Społeczność skupiona wokół Rayo od zawsze miała na uwadze walkę o prawa uciśnionych - dodaje.
Już ponad dekadę temu klub zaczął aktywnie działać przeciwko homofobii. Stąd na wyjazdowych koszulkach swego czasu pojawiła się tęczowa błyskawica. Na kolejnym stroju znalazła się z kolei jej różowa wersja, nawiązująca do walki z rakiem piersi wśród kobiet. Kibice Rayo od lat przeciwstawiają się też rasizmowi, który wciąż stanowi spory problem na hiszpańskich stadionach. To kosmopolityczne i otwarte podejście do wielu aspektów życia nie sprawia przy tym, aby kibice “Vallecanos” zapomnieli o lokalnym patriotyzmie. Rayo to dla nich nie tyle weekendowa atrakcja, co bardziej nieodłączna część ich okolicy.
- To klub dzielnicowy, który stanowi istotny element historii i dziedzictwa Vallecas i jest szalenie ważny dla mieszkańców tego obszaru Madrytu. Wskaż mi inny tego typu zespół, który grałby na tak wysokim poziomie. Na naszym przykładzie najlepiej widać, że w Primera Division może zagrać drużyna z dowolnej dzielnicy czy miasta w Hiszpanii - tłumaczy Miguel, tuż przed głównym wejściem na stadion. - Do tego nie ma drugiego takiego klubu, gdzie możesz być tak blisko zawodników. Nawet będąc na stadionie, czujesz to bez względu na to, czy siedzisz wysoko czy nisko. Czegoś takiego nie masz na innych stadionach. Na meczach piłkarskich kibice często stanowią tylko tło, tymczasem u nas są bardzo ważnym elementem całego widowiska. A przy tym możesz przyjść na mecz w koszulce dowolnej drużyny i nikt ci nic nie powie. Każdy czuje się tu jak w domu.
I to widać praktycznie na każdym kroku. Przed meczem z Getafe, stanowiącym przecież quasi-derbowy pojedynek, na uliczkach wokół Campo de Vallecasb można było zauważyć sporo kibiców w niebieskich koszulkach gości. Mogli bez problemu przechadzać się w barwach rywala, a nawet udać się do lokalnych barów, aby odpowiednio “przygotować się” na spotkanie - jako że na samym obiekcie sprzedaż alkoholu jest zakazana. Kilku z nich przewinęło się też na trybunach w sektorach zajmowanych zwyczajowo przez sympatyków gospodarzy. Coś, co w Polsce wciąż jest na wielu stadionach nie do wyobrażenia, na obiekcie Rayo to standard.
Klubem rządzi Myszka Miki
Oprócz swoistego klimatu, który mocno kontrastuje z nowoczesnością i przepychem Santiago Bernabeu czy Metropolitano, wokół Campo de Vallecas w oczy niemal od razu rzuca się coś jeszcze. To napisy “Presa vete ya!” (“Presa, odejdź już!”), które odwołują się do wieloletniego sporu pomiędzy kibicami Rayo i jego prezydentem. Raul Martin Presa władzę w klubie przejął w maju 2011 roku, kiedy ten znajdował się po uszy w długach i był mocno zaniedbany pod względem infrastrukturalnym. Problem w tym, że przez te wszystkie lata w obu tych kwestiach zmieniło się niewiele lub nic. Stąd właśnie stała obecność okrzyków nawołujących do odejścia Presy z klubu oraz graffiti czy szaliki z jego wizerunkiem “wzbogaconym” o uszy Myszki Miki.
- Kibice na Estadio de Vallecas nie są zbyt przychylni wobec Raula Martina Presy z kilku powodów. Już nawet same okoliczności objęcia przez niego tego stanowiska budzą kontrowersje. Poza tym fanom nie podoba się sposób, w jaki ten ich traktuje. Na pewno nie pomogły mu też niektóre decyzje kadrowe, jak choćby ta o zatrudnieniu Romana Zozulyi, którego uważamy tu za nazistę. Dużo mówi się też o jego niewłaściwym podejściu do osób wywodzących się z Vallecas. Presa źle potraktował choćby Michela, uważanego przez trybuny za legendę, któremu publicznie wmawiał, że ten nie ma nic wspólnego z Rayo. Do tego kibicom nie podoba się jego ogólny styl zarządzania klubem - opisuje Carlos.
Temat Zozulyi odbił się akurat szerokim echem nie tylko w Hiszpanii. Ukraiński napastnik trafił do Rayo na początku 2017 roku w ostatnim dniu zimowego okienka transferowego w ramach wypożyczenia z Betisu. Wszelkie oskarżenia o to, że propaguje neonazizm, zostały oparte na podstawie zdjęcia z jednego wywiadu - był na nim w koszulce z godłem Ukrainy, który został mylnie zinterpretowany przez kibiców Rayo jako symbol skrajnie prawicowego ruchu “Prawy Sektor”. Zozulya ostatecznie nie rozegrał dla madrytczyków choćby minuty, natomiast kibice nie wybaczyli Presie tego, że tak bronił tego transferu. Istnieją teorie, że to właśnie przez pryzmat konfliktu z prezydentem klubu, rykoszetem dostało się reprezentantowi Ukrainy. Choć fani Rayo, zwłaszcza ci skupieni wokół mocno lewicowej grupy “Los Bukaneros”, w takich kwestiach pozostają nieugięci.
Przez postronnych sympatyków zupełnie inaczej postrzegany jest natomiast konflikt Presy z Michelem. Ten drugi to dla fanów Rayo postać wręcz pomnikowa. Wychowanek klubu, z którym jako piłkarz grał w jego dotąd jedynej europejskiej przygodzie w sezonie 2000/01 w Pucharze UEFA, a w roli trenera awansował w 2018 roku do Primera Division. Tymczasem po styczniowej potyczce jego obecnego klubu, Girony, wdał się w polemikę z prezydentem, który w dość ironiczny sposób wypowiadał się na temat jego przywiązania do Vallecas. A przypomnijmy, że mówimy tu gościu, który urodził i wychowywał się w tej właśnie dzielnicy, a potem występował w pierwszym zespole “Rayistas” w sumie przez 16 lat.
Kontrowersje wokół transferu Zozulyi czy relacje Presy z Michelem to jednak zaledwie wierzchołek góry lodowej, a Rayo boryka się z wieloma bardziej przyziemnymi problemami. Kibice oskarżają prezydenta choćby o wieloletnie zaniedbania w zakresie infrastruktury. Estadio de Vallecas zdecydowanie ma swój klimat, ale rzeczywiście na tle innych stadionów Primera Division jest mocno zaniedbane. Co jakiś czas pojawiają się doniesienia na temat nawet możliwego zamknięcia stadionu z przyczyn bezpieczeństwa. Mówi się, że sam Presa chętnie wyniósłby Rayo poza Vallecas, ale to byłoby nie do przyjęcia dla jego fanów. Kuleje klubowy marketing, a wiele do życzenia pozostawia też obecność “Rayistas” w przestrzeni internetowej. Madrycki klub w wielu kwestiach odstaje od współczesnych standardów.
- Wiele osób protestuje przeciwko prezydentowi, ponieważ ten bardzo źle zarządza klubem. Nie mamy porządnych mediów społecznościowych, sklepu internetowego, w sieci nie da się też kupić biletów na nasze mecze, czego sam miałeś okazję doświadczyć. Centrum treningowe, w którym ćwiczy nasz zespół oraz drużyny młodzieżowe, jest w opłakanym stanie. Presa nie liczy się ze zdaniem innych i choć znalazłoby się sporo osób, które chciałyby się mocniej zaangażować w Rayo, on nie chce ich dopuścić do głosu. A przecież to klub sąsiedzki, do tego bardzo mocno związany z lokalną społecznością. I dlatego wszyscy są niezadowoleni z postawy prezydenta - opowiada nam Miguel.
Pomogła baskijska krew
W tym wszystkim na zupełnie drugim biegunie jest postawa sportowa Rayo. Tu klub od kilku lat czyni regularne postępy i powoli zrywa z łatką “club ascensor”, czyli drużyny, która dość regularnie spada, aby potem znów awansować do Primera Division. “Vallecanos” zakończyli właśnie swój czwarty sezon z rzędu w najwyższej klasie rozgrywkowej. W tym czasie praktycznie ani przez moment nie byli zaangażowani w walkę o ligowy byt. W strefie spadkowej spędzili zaledwie dwie kolejki - pierwsze inauguracyjne tuż po awansie. Do tego przydarzył im się słabszy sezon 2023/24, który zakończyli dopiero na 17., czyli ostatnim bezpiecznym miejscu w tabeli, ale nawet wtedy nie musieli drżeć o swoją przyszłość.
Za te najnowsze sukcesy w dziejach Rayo odpowiedzialni są dwaj Baskowie. Pierwszy z nich, Andoni Iraola, najpierw awansował do Primera Division, a później zajął z nim dwa razy miejsce w środku ligowej stawki i dołożył do tego pierwszy od 40 lat półfinał Pucharu Króla. Kiedy odszedł do Bournemouth, schedę przejął po nim Francisco, ale jego kadencja była akurat zupełnie nieudana i tak oto w lutym 2024 nowym trenerem został Inigo Perez. Były asystent Iraoli miał wcześniej dołączyć do niego w Anglii, ale nie dostał pozwolenia na pracę i być może w ten sposób utorował sobie drogę do szybszej samodzielnej pracy. Na jej efekty nie trzeba było zbyt długo czekać.
- W tym wszystkim nie chodzi o to, że piłkarze Rayo zaczęli prezentować jakiś inny futbol. Zarówno za Inigo Pereza czy wcześniej Andoniego Iraoli grają dokładnie tak samo jak zawsze. Drużyny Paco Jemeza czy Michela również potrafiły dać nam przecież dużo radości. W przeszłości problemy pojawiały się w momentach, kiedy drużyna przestawała iść zgodnie z własną filozofią. To trochę jak z wielkimi ekipami. Kiedy Barcelona nie potrafiła odnaleźć na boisku tego swojego DNA, to też nie wyglądała dobrze. W Rayo wszyscy wiedzą teraz, jak mają grać i dzięki temu wygląda to tak dobrze - opowiada Miguel.
Ta filozofia to przede wszystkim postawienie na kolektyw. Perez nie ma do dyspozycji wielu wirtuozów futbolu. Do tej grupy można zaliczyć pojedynczych graczy, takich jak np. kapitan Isi Palazon. Gra madrytczyków opiera się na sile całego zespołu i to widać nawet po statystykach. W zakończonym sezonie żaden piłkarz Rayo nie strzelił dwucyfrowej liczby goli. Zresztą łącznie zdobyli zaledwie 41 bramek - więcej miała nawet 17. w tabeli Sevilla. A mimo to właśnie zawodnicy z Vallecas zakończyli ligowe zmagania na ósmej pozycji i w przyszłym sezonie po raz pierwszy od 24 lat zagrają w europejskich pucharach. Do rywalizacji przystąpią w IV rundzie eliminacji Ligi Konferencji.
- Pod względem sportowym od mniej więcej sześciu lat klub z roku na rok wskakuje na coraz wyższy poziom. Po spadku do Segunda Division sprowadzono zawodników, którzy świetnie się tu odnaleźli, a przecież często były to ruchy nieoczywiste. To nie byli gracze o klasie światowej, ale po prostu dobrze wpasowali się do tego zespołu. Teraz ustabilizowaliśmy naszą sytuację w La Lidze, a już w zeszłym sezonie byliśmy o krok od europejskich pucharów. Po przejęciu drużyny przez Inigo Pereza ta znów wygląda dobrze. To jest jednak po prostu efekt procesu, który rozpoczął się już kilka sezonów temu - podsumowuje Carlos.