Dziś rozpacz, jutro nadzieja. W Arsenalu rusza transferowe domino. "On wreszcie otrzyma prawdziwą szansę"

Dziś rozpacz, jutro nadzieja. W Arsenalu rusza transferowe domino. "On wreszcie otrzyma prawdziwą szansę"
Foto Darren Woolley/Focus Images/MB Media/PressFocus
Arsenal rzutem na taśmę, na własne życzenie prawdopodobnie przegrał walkę o udział w następnej edycji Ligi Mistrzów. Nieudana, bolesna końcówka nie może jednak przesłonić generalnie udanego sezonu “Kanonierów”. Mikel Arteta i tak zrobił z tym zespołem dobry, bardzo wynik.
- Od pierwszej do ostatniej minuty nie zasługiwaliśmy na to, by znajdować się na boisku. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak się stało. Nie zrobiliśmy tego, co planowaliśmy. Nie słuchaliśmy trenera. To było katastrofalne przedstawienie. To był dla nas jeden z najważniejszych meczów. Rozczarowaliśmy kibiców. Przepraszam ich. Długo czekaliśmy na awans do Ligi Mistrzów. Wszystko mieliśmy w swoich rękach. A wyglądaliśmy tak, jakbyśmy byli na miejscu Newcastle, a oni na naszym - grzmiał po poniedziałkowej porażce z Newcastle Granit Xhaka, pomocnik Arsenalu.
Dalsza część tekstu pod wideo
Szwajcar był wściekły, nie przebierał w słowach, ale wydaje się, że bardzo trafnie ocenił występ swojej drużyny na St. James’ Park. Arsenal miał wszystko we własnych rękach, jednak zupełnie nie stanął na wysokości zadania. Piłkarze Mikela Artety wyglądali na sparaliżowanych stawką spotkania, przerażonych, nerwowych. Jakby przegrali ten mecz już w szatni. Od pierwszych minut, gdy niepewność Aarona Ramsdale’a o mało ich nie zgubiła, po brak reakcji na straconą bramkę, aż do decydującego trafienia dla Newcastle, kuriozalnego jak cały “popis” londyńczyków na północy Anglii tego wieczoru - tu nic nie zagrało.
Nie pomogła kontuzja Takehiro Tomiyasu, interwencja Bena White’a przy golu na 0:1 była niefortunna i pechowa, szalona taktyka trenera na zasadzie “wszyscy do przodu” nie zadziałała. Ze zmienników malutki plusik można postawić jedynie przy nazwisku Gabriela Martinelliego. Nicolas Pepe wszystko robił źle, Cedric zaspał przy drugiej bramce, Alexandre Lacazette wyróżnił się głównie opatrunkiem na rozbitej głowie.
Newcastle przewyższało “Kanonierów” kulturą gry, dominowało fizycznie, grało na większym luzie i spokoju. Arteta przyznał po ostatnim gwizdku, że rywale byli sto razy lepsi.
- Trudno to zaakceptować. Jestem niesamowicie rozczarowany. To bardzo bolesne - skwitował Hiszpan.
I choć po tej porażce nastroje w Arsenalu są grobowe, a szanse na zakończenie sezonu w TOP4 i Ligę Mistrzów stały się wręcz iluzoryczne (Tottenham musiałby przegrać z fatalnym Norwich, a AFC ograć Everton), to ten sezon, mimo że słaby i przykry na finiszu, i tak powinien być uznawany za udany w wykonaniu “The Gunners”.

Łatanie dziur

Arteta i jego podopieczni dali kibicom sporo frajdy i radości. Przed rozpoczęciem rozgrywek (a tym bardziej po beznadziejnym starcie) każdy sympatyk “Kanonierów” wziąłby w ciemno rywalizację do samej mety o udział w Lidze Mistrzów. Pamiętajmy, że ten zespół wciąż jest w fazie przebudowy. Hiszpański menedżer był zmuszony bić się o TOP4 ze składem opartym na takich piłkarzach jak Cedric Soares, Rob Holding, Mohamed Elneny, Eddie Nketiah czy Nuno Tavares. I nawet jeśli przedostatni z wymienionych miał kilka fantastycznych spotkań, a na wysokości zadania potrafili stawać także Holding i Elneny, to mimo wszystko, absolutnie nie jest to kadra na czołową czwórkę Premier League.
Tymczasem Arteta właściwie nie miał pola manewru. Wypadli mu Thomas Partey i Kieran Tierney, ciągle coś dolegało Takehiro Tomiyasu, po drodze z kłopotami zmagali się też Gabriel czy Ben White. Trener non stop musiał łatać dziury. Oczywiście, popełniał błędy, ale oceniając ten sezon “Armatek”, trzeba brać pod uwagę okoliczności natury sportowo-kadrowo-zdrowotnej. Bo o ile rywale, na czele z Manchesterem United, długo oddawali londyńczykom pole, o tyle Arteta dostał, jak się okazało, niewystarczające narzędzia do pracy.
Można ironizować, że Arsenal latem wydał najwięcej pieniędzy z wszystkich klubów Premier League. Owszem, wydał, tyle że był to jedynie kolejny etap przebudowy źle zbilansowanej kadry. Za to kamyczkiem (a właściwie stertą głazów) do ogródka dyrektora sportowego Edu Gaspara musi być zimowe okienko, w którym Brazylijczyk, owszem, uszczuplił skład o kilka zbędnych nazwisk, ale jednocześnie nie zagwarantował trenerowi wzmocnień, o które ten publicznie prosił. Arteta nie dostał ani nowego napastnika, ani środkowego pomocnika. Edu paradoksalnie, bo nie wydał ani funta, zagrał va bank i jest od włos od całkowitej klęski. Ryzyko się nie opłaciło.
Wymowne, że drugą bramkę dla Newcastle na St. James’ Park zdobył akurat Bruno Guimaraes, czyli piłkarz od dawna przymierzany do Arsenalu, którego jednak “Kanonierzy” mieli odpuścić, w efekcie czego ten zawitał nad rzekę Tyne, gdzie daje radę. Przeciwko niedoszłemu pracodawcy zagrał świetne zawody, gol był jedynie pieczęcią jakości na wybornym występie Brazylijczyka.

Transfery kluczem

Na Emirates Stadium powinni być jednak spokojni o przyszłość tej drużyny. Dziś jest niedosyt, niedowierzanie, żal straconej szansy, ale, jak to mawia Mikel Arteta, warto zaufać procesowi, który ma miejsce od dłuższego czasu. Przypomnijmy, że Arsenal to najmłodsza ekipa w lidze, czego zresztą nie dało się nie zauważyć w ostatnich spotkaniach, gdzie brakowało charakteru, liderów, kogoś, kto udźwignie presję i natchnie zespół. Bukayo Saka, Gabriel Martinelli, Martin Odegaard i inni wielokrotnie zachwycali obserwatorów swoimi popisami. Wybitne momenty miał Aaron Ramsdale, bramki strzelał Emile Smith Rowe, masę świetnych występów notował duet stoperów Gabriel - Ben White. To baza, na którą można wylewać kolejne fundamenty w drodze do przywrócenia klubu na właściwe miejsce.
Najbliższe, letnie okienko transferowe będzie następnym, ważnym krokiem w kierunku modelowania kadry według wizji Artety. Edu Gaspar, bo na jego zwolnienie się nie zanosi, prawdopodobnie otrzyma szansę rehabilitacji za zimową katastrofę. Arsenal musi przede wszystkim uzupełnić najbardziej “dziurawe” pozycje. Wprawdzie brak kwalifikacji do Ligi Mistrzów zapewne utrudni rozmowy z kilkoma potencjalnymi nabytkami (według informacji mediów np. z Paulo Dybalą), lecz “Kanonierzy” dalej są atrakcyjnym projektem, który powinien skusić wielu zawodników. Może będzie trudniej o podpisanie umowy z Gabrielem Jesusem, może na Emirates trafi inny napastnik, ale nadchodzące miesiące i tak zapowiadają się ekscytująco. Dla takiego Youriego Tielemansa, wymienianego jako główny cel transferowy do środka pola, przenosiny do Londynu i tak byłyby awansem sportowym (finansowym także).
Ponadto, Arsenal ma finalizować pozyskanie wszechstronnego obrońcy Aarona Hickeya z Bologni, 19-letniego Szkota mogącego grać na obu bokach defensywy, z ofensywną smykałką. Drugie nazwisko to Marquinhos, nastoletni skrzydłowy z Brazylii, który podpisze ponoć aż pięcioletni kontrakt. Drugi Martinelli? Ta gra jest warta świeczki.
Oczywiście, “The Gunners” nie mogą opierać składu wyłącznie na tzw. młodych wilczkach, co pokazał finisz sezonu. Przyda się przynajmniej dwóch doświadczonych piłkarzy. Zobaczymy, jaki pomysł na wzmocnienie sfery mentalnej będą mieli Arteta, Gaspar i spółka.
Jednocześnie przed pionem sportowym klubu znów pojawi się wyzwanie czyszczenia kadry. Z wypożyczeń wrócą m.in. Pablo Mari, Ainsley Maitland-Niles, Hector Bellerin czy Reiss Nelson. Kontrakty kończą się Lacazette’owi i Nketiahowi, niepewne są losy Cedrica i Tavaresa, nadszedł też czas na rozstanie z fatalnym Nicolasem Pepe. Tutaj zmiany są nieuniknione.
Z dobrych wieści - wszystko wskazuje na to, że wreszcie prawdziwą szansę w Arsenalu otrzyma William Saliba, który kapitalnie spisuje się w Marsylii. Kwestię środka obrony Arteta będzie miał zatem rozwiązaną, podobnie jak bramki, gdzie w roli “dwójki” Bernda Leno ma zastąpić Amerykanin Matt Turner.
To jednak tylko krople w morzu potrzeb. Tak, perspektywy są obiecujące, lecz przed Arsenalem niezwykle trudny i ważny czas. Jeśli londyńczycy na stałe chcą wrócić do czołówki Premier League, muszą wykorzystać najbliższe okienko w odpowiedni sposób. Projekt Artety jest już na właściwych torach, tyle że droga do sukcesu jeszcze trochę potrwa. Teraz najwyraźniej było na to za wcześnie. Na horyzoncie widać jednak bardzo, bardzo wyraźne promienie słońca. I tylko od klubu zależy, jak szybko do nich dotrze.

Przeczytaj również