Dziś złem są piłkarze i agenci. Kiedyś transferami rządziły kluby, absurdalny system zburzył dopiero Bosman

Dziś złem są piłkarze i agenci. Kiedyś transferami rządziły kluby, absurdalny system zburzył dopiero Bosman
Antonio Balasco/shutterstock.com | Ververidis Vasilis/shutterstock.com
To wszystko wina piłkarzy. Z takim stwierdzeniem można momentami spotkać się niemal na każdym kroku. Bo za dużo zarabiają. Bo władają nimi potężni agenci. Bo jak tylko coś im się nie spodoba, potrafią od razu odwrócić się od klubu i kibiców. A tak naprawdę to mają wszystko i wszystkich gdzieś. Mało kto wydaje się jednak pamiętać, że w historii futbolu to właśnie piłkarze długo śmiało mogli uchodzić za stronę poszkodowaną.
- Myślę, że zrobiłem coś bardzo dobrego - wspominał przed kilkoma laty Jean-Marc Bosman. - Dałem ludziom prawa. Myślę, że nowe pokolenie zawodników może nie zdawać sobie sprawy ze swojego szczęścia: możliwości odejścia z jednego i dołączenia do innego klubu, nawet jeżeli są w nim piątym czy szóstym cudzoziemcem.
Dalsza część tekstu pod wideo
Ćwierć wieku po tym, jak werdykt Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości na zawsze zmienił piłkarski rynek, nowe pokolenie… czytelników może zastanawiać się, o jakim szczęściu mowa w powyższym cytacie. I kim w ogóle był Jean-Marc Bosman.

Brak zgody

Nie, nie przywołujemy tu postaci żadnego prawnika. Bosman był piłkarzem. Na początku swojej kariery ten urodzony w Liege pomocnik pełnił nawet rolę kapitana młodzieżowej reprezentacji Belgii do lat 21. Poza ojczyzną, o Bosmanie nikt nigdy jednak prawdopodobnie by nie usłyszał. Gdyby nie zdarzenie z 1990 roku.
Otóż 25-letniemu wówczas zawodnikowi właśnie wygasł kontrakt z miejscowym klubem R.F.C. Liege. Bosman chciał zatem przenieść się do Francji i podpisać umowę z występującą w drugiej klasie rozgrywkowej Dunkierką. Jego dotychczasowy klub wycenił swojego zawodnika na równowartość kilkuset tysięcy euro. Do porozumienia nie doszło. Klub z Liege nie zgodził się na transfer i obciął wcześniejszą pensję Bosmana o 75%. Wkrótce miał też zawiesić go w prawach zawodnika.
Zaraz, zaraz. Coś tu nie gra? Jak klub może “wycenić” piłkarza, któremu właśnie skończył się kontrakt? A następnie nie tylko nie zgodzić się na transfer, ale do tego obciąć zawodnikowi jego dotychczasową pensję? A potem go zawiesić? I to 25-latka? Musimy cofnąć się do historii.

System absurdów

Można postawić tezę, że futbolem “rządzą” dziś piłkarze i agenci. Ale wcale nie zawsze tak było. Wręcz odwrotnie! Przez długie dekady siła znajdowała się po stronie klubów.
W Anglii w latach 1893-1963 funkcjonował system “zachowaj i transferuj” (ang. “retain and transfer”). W praktyce oznaczał on, że karta rejestracyjna piłkarza, któremu skończył się kontrakt, pozostawała własnością jego dotychczasowego klubu. Zawodnik mógł oczywiście zmienić pracodawcę. Pod warunkiem, że jego potencjalny, nowy klub doszedł do porozumienia z wcześniejszym co do wysokości należności za przekazanie karty rejestracyjnej piłkarza. Jeżeli tak się nie stało, zawodnik mógł pozostać bezrobotny. Jego karta rejestracyjna pozostawała w rękach klubu, którego… nie reprezentował już na boisku!
Brzmi niewiarygodnie? Rzeczywistość była rzecz jasna nieco mniej skomplikowana. W tamtych czasach piłkarze nie zmieniali klubów często. Ich umowy były nierzadko przedłużane niejako automatycznie. Klubom, które nie były zainteresowane dalszym korzystaniem z usług zawodnika, zdarzało się po prostu oddać ich kartę rejestracyjną za bezcen. Nad tym, by nie dochodziło do absurdów, starał się też czuwać krajowy związek.
Jak to często bywa, do upadku systemu doprowadził jednak jeden z wyjątków. I szczególnie zdeterminowany człowiek. W 1959 roku późniejszy mistrz świata wraz z reprezentacją Anglii, George Eastham, odrzucił propozycję podpisania nowego kontraktu z Newcastle United i poprosił o transfer. Klub się nie zgodził. Zdanie zmienił dopiero rok później. Zawodnik przeszedł ostatecznie do Arsenalu.
W międzyczasie Eastham - przy wsparciu krajowego związku zawodowych piłkarzy - zdążył jednak wnieść sprawę do sądu. Ten przyznał mu rację. W 1963 roku z systemu “zachowaj i transferuj” zdelegalizowano pierwsze słowo. Kluby nadal miały prawo oczekiwać pieniędzy za przekazanie kart rejestracyjnych zawodników, którym skończyły się kontrakty, ale nie mogły już ich zachować. Były zobligowane do tego, by osiągnąć porozumienie z nowym klubem piłkarza.

Domek z kart

Jak pokazała sytuacja, w jakiej znalazł się blisko trzy dekady później Bosman, w praktyce niekoniecznie wiele się jednak zmieniło. A na pewno nie wszędzie. W poszczególnych krajach obowiązywały bowiem różne przepisy.
Bosman został zawieszony w prawach zawodnika przez R.F.C. Liege po tym, jak skierował swoją sprawę do sądu. A w zasadzie trzy sprawy. Jedną przeciwko klubowi. Drugą przeciwko Belgijskiemu Związkowi Piłki Nożnej. Trzecią przeciwko UEFA.
Ponad pięć lat później, w połowie grudnia 1995 roku, Europejski Trybunał Sprawiedliwości przychylił się do wniosku nieznanego piłkarza, który ostatecznie kontynuował swoją karierę w niższych ligach we Francji i Belgii. Ze starego systemu “zachowaj i transferuj” nie pozostało już nic. Zawodnik, któremu skończył się kontrakt z dotychczasowym klubem, miał swoją kartę rejestracyjną “na ręku”. Mógł zmienić pracodawcę za darmo. Co więcej, o co również walczył Bosman, wewnątrz Unii Europejskiej kluby mogły zatrudniać dowolną liczbę piłkarzy z obywatelstwem krajów wspólnoty.
Historyczny porządek legł w gruzach. Wszystko posypało się jak domek z kart. Również na najwyższym poziomie. Latem 1996 roku Edgar Davids bez żadnych kosztów zamienił Ajax na Milan. Swojemu szczęściu nie mógł też uwierzyć Luis Enrique. Jako, że akurat kończył mu się kontrakt z Realem Madryt, mógł za darmo przeprowadzić się do Barcelony. Futbolowy rynek miał już nigdy nie być taki sam.

Efekt domina

“Prawo Bosmana” pociągnęło za sobą nieodwracalne konsekwencje. Nastąpił efekt domina. Zmieniło się postępowanie zarówno klubów, jak i zawodników. Przede wszystkim jednak siła po raz pierwszy - wreszcie? - znalazła się po stronie piłkarzy.
Nie chcecie zaproponować mi nowego kontraktu? Chcecie zaoferować mi mniej korzystną umowę? Chcecie dać mi niespełniającą moich oczekiwań podwyżkę? Doskonale. Chętnych na moje usługi nie brakuje. Jako, że do nowego klubu przejdę za darmo, otrzymam jeszcze wyższe wynagrodzenie, niż gdyby miano za mnie normalnie zapłacić. Już mój agent będzie wiedział, jak najlepiej zadbać o moje interesy (a w zasadzie nasze wspólne).
I tak to poszło. Zarobki piłkarzy - i agentów - nie przestają rosnąć. Ani ich wpływy. Od połowy lat dziewięćdziesiątych XX wieku rynek transferowy uległ oczywiście kolejnym zmianom.
Wprowadzono okna transferowe. Zapewniono “ochronę” zarówno klubom szkolącym młodych zawodników, jak i samym, zwłaszcza nastoletnim piłkarzom. Zdelegalizowano uczestnictwo w transferach tzw. “podmiotów trzecich” (ang. “third-party ownership”). Równocześnie… zawodnikom ciągle jednak mało. Międzynarodowy związek zawodowych piłkarzy - FIFPro - niezmiennie uważa, że obecny kształt transferowego rynku nadal nie zabezpiecza wszystkich interesów jego członków.
Czy pandemia koronawirusa będzie skutkować kolejnym przełomem? Czy siła znowu znajdzie się po stronie klubów? A może piłkarze jednak ponownie okażą się zwycięzcami? W końcu przez tyle lat to oni mogli uchodzić za poszkodowanych.
Wojciech Falenta

Przeczytaj również