Dziwne decyzje trenerów Legii i Lecha. Kreują się na futbolowych czarodziejów
O Legii Warszawa, Lechu Poznań, a konkretniej ich trenerach, którzy zagubili się w swoich poczynaniach - pisze Janusz Basałaj w kolejnym odcinku cyklu na Meczyki.pl.
Kroniki Piłkarskie Janusza Basałaja to zbiór felietonów, w których doświadczony dziennikarz Meczyki.pl komentuje bieżące wydarzenia ze świata futbolu.
Lament, a raczej wielka szydera, z jaką przyjęto porażkę Lecha Poznań w Gibraltarze, określa ironicznie zdanie, którym od dawna się posługujemy: "w europejskich pucharach nie ma już słabych drużyn". Może i nie ma słabych, ale dlaczego to nasze kluby mają się o tym przekonać i to dość regularnie? Zapatrzeni w niezłą od kilku lat grę naszych w Europie, równy marsz w górę w rankingu europejskich zespołów, popadamy w dziwny stan mocarstwowości.
Mamy równo wszystkich lać, no powiedzmy nie przegrywać… A potem wyjazd do Gibraltaru i taka porażka. Romantyczne czasy, kiedy to zwłaszcza w reprezentacji Gibraltaru grali amatorzy z zawodu: studenci, uczniowie, nauczyciele, policjanci, rzemieślnicy już dawno minęły. Dziś kluby z Gibraltaru, może jeszcze tylko półprofesjonalne, mogą zatrudniać piłkarzy, którzy swą przygodę spędzili w drużynach Hiszpanii, Portugalii. Oczywiście raczej bez przeszłości pierwszoligowej, ale potrafiący grać i postawić się zespołowi z dalekiej Polski.
A Lech postanowił wybrać się na wycieczkę. Drugi skład i czekanie na bramki i punkty w Lidze Europy. Czy trener Frederiksen jest już tak pewny swego składu, klasy swych piłkarzy, że może nawet w Gibraltarze zacząć od "pierwszej jedenastki", która dziś nie może być w żadnym razie pierwszą jedenastką Lecha. Nie lepiej postanowił przed kilkoma tygodniami trener Legii, który przeciwko czołowemu zespołowi tureckiemu - Samsunsporowi - zaproponował też przedziwny skład, daleki od tego by grać w pucharach.
Teoretycznie to ma sens. "Gram na trzech frontach (Liga Konferencji, Puchar Polski i Ekstraklasa), więc muszę rotować składem, bo inaczej nie damy rady w całym sezonie…" – takie myślenie obowiązuje trenerów i Lecha, i Legii. Czasami myślę, że takie decyzje personalne są demonstracją wobec władz klubu, kibiców czy dziennikarzy. "Nie mamy pełnosprawnej kadry 25-osobowej, więc nie wymagajcie od nas walki na trzech frontach". Takie przesłanie to swoiste alibi dla ich pracy i błędów strategicznych w prowadzeniu drużyny w całym sezonie.
Może np. warto zacząć pozornie łatwiutki mecz od wystawienia podstawowego składu, a potem rotować w trakcie spotkania. Kiedy prowadzi się dwa czy trzy do zera, można łatwiej dawać szansę młodym i niedoświadczonym. Mamy coraz więcej w naszej lidze futbolistów-najemników, którzy pilnie wypełniają kontrakt, ale poczucie obciachu i kompromitacji w konfrontacji np. z klubem Lincoln ich nie dotyczy. Za rok czy dwa pojadą na południe czy wschód (rzadziej na Zachód) dalej czarować swymi umiejętnościami w nowym otoczeniu. A nam zostanie zgryzota i kac po pucharowym wieczorze.
Mam wrażenie, że trenerzy-obcokrajowcy nie chcą się "uczyć" swego klubu. Nie interesuje ich tradycja i przeszłość klubu? Więc warto wsłuchiwać się w zdanie opinii publicznej, oczekiwań trybun, nie mówiąc o właścicielach chcących zarabiać wielkie pieniądze, głównie pochodzące z europejskich pucharów.
Jeden z najgenialniejszych aktorów wszechczasów – Charlie Chaplin, powiedział kiedyś, że do kręcenia najlepszej komedii trzeba podejść z największa powagą i precyzją. Na planie zdjęciowym nie ma miejsca na zabawę, dziwne eksperymenty i luz. Im dłużej znam piłkarskich trenerów, tym mniej ich rozumiem. Jawią mi się jako ni to filozofowie, ni to kombinatorzy, a może upadli stratedzy albo prorocy swoich urojeń. Łatwo nie mają, bo nie ma w naszym futbolu takich pieniędzy jak w Anglii czy Niemczech. Więc warto zmierzyć się z polskimi realiami. Pilnując się przed każdym meczem. Czy tak doświadczony szkoleniowiec jak Niels Frederiksen, czy zdolny Rumun Edward Iordanescu, dali się zaczadzić pozorną potęgą swych klubów w Ekstraklasie? Choć, szczerze mówiąc, ani Legia, ani Lech nie rządzą w tabeli Ekstraklasy. Presja i oczekiwania są wielkie, ale to jakby do nich nie dociera. Robią po swojemu swoje dziwne rzeczy, kreując się na futbolowych czarodziejów. Czarodziejów, którzy nie tylko w Gibraltarze łatwo zamieniają się od czasu do czasu w bezzębną Babę Jagę z bajki dla dzieci.