Ekstraklasa podbija Amerykę, a rekord goni rekord. Kwitnie moda na polską piłkę

Ekstraklasa podbija Amerykę, a rekord goni rekord. Kwitnie moda na polską piłkę
Tomasz Folta / pressfocus
Jan - Piekutowski
Jan PiekutowskiWczoraj · 15:05
Ekstraklasa znów pokazała, że nie mamy się czego wstydzić. Że nawet fasadowo - bez dokopywania się do smaczków ukrytych pod powierzchnią - staje się produktem klasy premium. Pierwsza kolejka zawiesiła poprzeczkę tak wysoko, że reszta sezonu będzie musiała się wysilić, aby jej dorównać.
Wciąż można trafić na to prześmiewcze pytanie: "czy ktoś ogląda Ekstraklasę na poważnie?". Obecnie staje się ono coraz mniej zasadne.
Dalsza część tekstu pod wideo
Nowy sezon rozpoczynał się z bagażem sporych oczekiwań. I to niekoniecznie tym, który wnosili kibice poszczególnych drużyn, ale ogólną nadzieją związaną z poziomem ligi. Były to założenia nieprzypadkowe, bo w okresie przygotowawczym działo się zbyt wiele dobrego, aby sprawę zmarginalizować. Przedstawiciele Ekstraklasy zrobili naprawdę wszystko, aby tę ligę wzmocnić.
Wrażenie robiły już nazwiska, które udało się do Polski ściągnąć. Kluby nie tylko sprzedawały na mityczny Zachód, ale też ściągały z niego zawodników i to nie z lig trzeciego planu - mowa chociażby o Ricardo Visusie (Real Betis) czy Pablo Rodriguezie (Lecce). Regularnie bito też wewnętrzne rekordy transferowe. Dokonały tego Widzew Łódź, GKS Katowice, Raków Częstochowa, Zagłębie Lubin, Radomiak Radom i Korona Kielce, przy czym każdy z tego grona - wyłączając Radomiaka - wyłożył ponad 500 tysięcy. To coś, o czym wcześniej można było śnić, a w przypadku GKS-u czy Korony wydawało się wykraczać nawet poza strefę marzeń.
W teorii ustanowiono też nowy rekord całej ligi, a to za sprawą Milety Rajovicia. Różne wersje są podawane, ale według Sky Sports Legia zapłaciła za niego trzy miliony euro, a do tego Watford zapewnił sobie 10% z tytułu kolejnej sprzedaży. Wliczając więc stołecznych niemal połowa ligi poszła na przełomowe zakupy. A przecież reszta też nie próżnowała, wszak taki Górnik Zabrze ściągnął 12 graczy, a sporo wydawały też Lech i Pogoń.
Bardzo pozytywny kocioł, do którego dorzucono kolejne składniki pod postacią trenerów. Z największym uznaniem spojrzano oczywiście na Cracovię, która sprowadziła Lukę Elsnera, młodego wciąż szkoleniowca z przeszło 80 spotkaniami na poziomie Ligue1. I to właśnie Elsner zadebiutował śpiewająco, bo jego "Pasy" rozbiły "Kolejorza" (4:1). Był to zresztą jeden z dowodów na to, że Ekstraklasa może sobie poradzić ze wspomnianymi oczekiwaniami.
Mnóstwa emocji dostarczyły też potyczki Jagiellonii z Bruk-Betem (0:4) i Radomiaka z Pogonią (5:1). Wszyscy ci, którzy czekali na wznowienie zmagań na polskich boiskach, zostali za swą cierpliwość wynagrodzeni. Rozwój Ekstraklasy nie nastąpił momentalnie, ale był procesem, który jeszcze się nie zakończył, a który już dał pierwsze bardzo smaczne owoce. Kibice sami to czują, wszak trybuny przy okazji pierwszej kolejki zostały szczelnie wypełnione. Ktoś może powiedzieć, że to normalne, bo przecież inauguracja przyciąga najwięcej chętnych.
Niby tak, ale, jak wyliczył Kuba Szlendak, bieżące rozgrywki będą najlepsze w pięcioleciu, o ile na przełożone starcie Legii z Piastem przyjdzie przynajmniej dziewięć tysięcy osób. A przyjdzie, bo chociaż grudniowa aura sprawi, że do ustanowienia nowego rekordu frekwencji raczej nie dojdzie, to absolutne pustki przy Łazienkowskiej wydają się wykluczone.
Na ośmiu stadionach zgromadzono do tej pory 134 039 osób. To nie przypadek, ale kontynuacja tendencji, którą zauważyły władze Ekstraklasy. W kilkanaście lat kibiców na polskich trybunach zrobiło się więcej niż na trybunach portugalskich. To wypadkowa większych nakładów finansowych, prywatyzacji kilku klubów, sprowadzania coraz lepszych zawodników i trenerów. Czasy bylejakości odchodzą do lamusa, na słowo honoru nie da się już w Ekstraklasie funkcjonować. Kto tego spróbuje - jak choćby Stal Mielec w minionym sezonie - ten może obudzić się w I lidze.
- Gdy przychodziłem kilkanaście lat temu do piłki, Ekstraklasę z trybun w ciągu sezonu oglądało 1,6-1,7 mln widzów. Spoglądałem wtedy na Portugalię, gdzie ligę oglądało 3 mln osób, i mówiłem: ale byłoby super, gdybyśmy kiedyś osiągnęli taki wynik. Teraz to my mówimy o 4 mln kibiców na trybunach, ósmym miejscu w Europie, i prześcignięciu Portugalii. Prawa transmisyjne są coraz droższe - gdy startowałem, było to 87 mln zł rocznie. Aktualny kontrakt jest wart 1,3 mld zł na cztery lata - to 8-9. miejsce w Europie. Z tego tytułu przekazaliśmy klubom w zeszłym roku blisko 300 mln zł, a w tym będzie podobnie. To daje fundamenty pod kątem rozwoju - zarówno na rynku transferowym, jak i szkolenia. A poza tym po wspomnianym rankingu widać, że weszliśmy też na wyższy poziom sportowy - przekazał Marcin Animucki w rozmowie z Interią.
Ja osobiście jestem Ekstraklasą kompletnie zauroczony. To dzieło niesamowite, łączące ze sobą folklor i swawolę, ale jednocześnie wielki profesjonalizm. Niebywale ciekawe czy wręcz niekiedy komiczne wewnątrz, ale też intrygujące, przyciągające uwagę swoją powłoką. Być może najważniejsze, że Ekstraklasa finalnie uformowała się jako produkt odpowiedni dla niedzielnego, telewizyjnego widza. Że włączenie jej to gwarant dużych emocji, właściwie całego wachlarza doznań. Z jednej strony piękny gol Jana Grzesika, z drugiej przewrotka Mbaye Ndiaye - ten medal ma dwie strony i oby tak zostało nawet wtedy, gdy Ekstraklasa wyeksportuje się poza rynek amerykański, gdzie wystartowała świetnie.
Na głównej stronie beIN Sports nasza liga ma nie tylko osobną sekcję, ale jest ona umieszczona na górze strony. Wyprzedza między innymi sekcję Ligi Mistrzów, La Liga, Ligue1 czy Premier League. Ustępuje tylko newsom aktualnie wyświetlanym jako "jedynka". Ekstraklasa jest wielka.

Przeczytaj również