Fatalne zachowanie Cezarego Kuleszy. Tą reakcją pokazał, jakim jest prezesem

Michał Probierz otrzymał potężną autonomię od Polskiego Związku Piłki Nożnej. Selekcjoner nie tylko nie bierze pod uwagę zdania prezesa federacji, ale też nie wtajemnicza go w plany dotyczące prawdopodobnie najważniejszego piłkarza w historii. Co gorsza, samemu prezesowi to nie przeszkadza.
Nie jestem zwolennikiem tego, aby Cezary Kulesza miał bezpośredni wpływ na decyzje Michała Probierza dotyczące powołań, a już na pewno sposobu gry reprezentacji. Degradacja Roberta Lewandowskiego jest jednak sprawą zupełnie inną. O ile bowiem pomijanie jakichś zawodników - na przykład Matty'ego Casha - roztrząsane jest w wąskim gronie, o tyle odebranie opaski "Lewemu", które doprowadziło do odejścia napastnika z kadry, urasta do rangi narodowej.
Kulesza zaś o niczym nie wiedział, nie był wtajemniczony w cały proces. Nie pozwolono mu nawet wywrzeć wpływu na jedną ze stron. Nie mam w sobie za grosz przekonania, że byłby w stanie jakkolwiek załagodzić buchający konflikt, ale nigdy się o tym nie przekonamy. W mediach przedstawił się jako człowiek nieudolnie sprawujący pieczę nad reprezentacją.
- Mógłbym mediować, gdybym był przy tej rozmowie. Mnie przy niej nie było, nie wiem, jak wyglądała. O szczegóły pytajcie selekcjonera - stwierdził w rozmowie z TVP Sport.
Prezes PZPN nie wie, w jaki sposób odsunięto jednego z najlepszych zawodników w historii polskiego futbolu. Jednocześnie opowiada, że mógłby mediować, co kontrastuje z doniesieniami WP Sportowych Faktów. One bowiem ustaliły, że Kulesza o sprawie został poinformowany z niewielkim wyprzedzeniem. Najważniejsze jednak, że postanowił się nie wtrącać, udzielił poparcia Probierzowi.
Przyłożył tym samym rękę do decyzji Lewandowskiego. Istnieje całkiem zasadne przekonanie, że zawodnik Barcelony nie podziękowałby reprezentacji, gdyby nie sposób, w jaki został poinformowany o odebraniu opaski. Przypomnijmy, że Probierz tylko zatelefonował do napastnika i, jak sam kilkukrotnie potwierdził podczas konferencji, uznał to za zachowanie wystarczające wobec jedenastu lat piastowania roli kapitana.
Selekcjoner powtarza, że nie widzi problemu nie tylko w decyzji, ale i komunikacji z Lewandowskim. O ile jednak do pierwszej kwestii miał tyle prawo, o tyle drugą można było rozegrać znacznie lepiej, korzystniej wizerunkowo dla każdej ze stron. Nikt jednak nie podsunął Probierzowi takiego rozwiązania, bo też kto miał to zrobić, jeśli najważniejsza osoba w PZPN wzruszyła ramionami i dała zielone światło?
Kulesza pokazał się w tej awanturze wcale nie lepiej niż jej główni bohaterzy. Uznał, że wystarczy schować głowę w piasek i jakoś to będzie. Potwierdził, że jest liderem słabym, niezdolnym do sprawowania realnej władzy.
W momencie największego od lat kryzysu reprezentacji nawet nie zabrał głosu przez oficjalne kanały związku. Nie udzielił wywiadu dla Łączy Nas Piłka, nie pojawił się na poniedziałkowej konferencji, nie zamieścił wygenerowanego przez Chat GPT wpisu na Twitterze. Powiedział dosłownie pięć zdań dla TVP Sport i tyle go widzieli. Potrzebował na to kilkunastu godzin, przez ponad pół doby milczał. Prezes PZPN.
To fatalny zwiastun nadchodzącej kontynuacji rządów Kuleszy. W związkowym fotelu barona rozsiadł się tak wygodnie, że uznał, że nie musi już nic. Nie bierze odpowiedzialności, obserwuje, czasem może coś powie, czasem nie. Nie ma to dla niego większego znaczenia, nie wydaje się tym szczególnie zainteresowany. Najważniejsze bowiem, że w kieszeni trzyma wygraną w kolejnych wyborach. Konkurencja nie istnieje nawet teoretycznie.