FC Barcelona i medialny cyrk na kółkach. Tak klub strzela sobie w kolano. Lepiej wziąć przykład z Realu Madryt
FC Barcelona zmaga się z wieloma problemami instytucjonalnymi i sportowymi. Niepozorną, chociaż bardzo ważną kwestią, jest szczelność informacji, które wypływają z kuluarów katalońskiego klubu. “Blaugrana” prowadzi medialną gierkę, w której sama kręci na siebie bat.
Okienko transferowe to czas, w którym każdy kibic piłki jest obsypywany informacjami. Właściwie codziennie docierają do nas setki, a czasem nawet tysiące pogłosek, plotek lub przynajmniej niepopartych faktami domysłów. Na hiszpańskiej ziemi palmę pierwszeństwa w przekazywaniu najświeższych wieści dzierżą dziennikarze zawodowo zajmujący się FC Barceloną. Żaden inny klub na Półwyspie Iberyjskim, a nawet w całej Europie, nie jest tak skłonny do dzielenia się każdą, nawet najmniejszą wiadomością. Na Camp Nou już dawno zapomniano o takich terminach, jak tajemnica czy prywatność. Wszystko jest publiczne, dostępne i wyciągnięte na światło dzienne. I ta pozorna transparentność tak naprawdę okazuje się jednym z największych przekleństw klubu.
Wieczne show
W ostatnich latach wokół Barcelony zawsze “coś się dzieje”. Zwrot ten stał się już niemal symbolem Gerarda Romero, jednego z najbardziej znanych katalońskich dziennikarzy. Należy on do grupy przedstawicieli mediów, którzy praktycznie każdego dnia relacjonują działania mistrzów Hiszpanii. Jego regularne transmisje obfitują w transferowe doniesienia, wieści na temat planów trenera Xaviego Hernandeza czy aspektów związanych z nieustannymi problemami finansowymi i sposobami “Blaugrany” na ich rozwiązanie. Powszechnie wiadomo, że w klubie z Camp Nou nigdy nie ma miejsca na nudę.
Teoretycznie przekazywanie doniesień powinno być fundamentem pracy dziennikarza. Problem Barcelony polega jednak na tym, że kompletnie straciła umiar w dostarczaniu mediom pożytecznych nowinek. Wokół każdego większego klubu kręci się odpowiednia grupa reporterów, jednak nigdzie indziej nie dochodzi do tylu przecieków. To już nie są kanały informacyjne, ale rwące potoki zalewające prasę i media społecznościowe. Czasami można odnieść wrażenie, że to nie żurnaliści zdobywają jakieś informacje, ale poszczególni pracownicy klubu niejako karmią ich, próbując odnieść pewne korzyści. W ten sposób wszyscy, mniej lub bardziej świadomie, prowadzą do wspólnej zguby "Blaugrany".
- Na pewno to przeszkadza w pracy, wokół klubu wytworzył się taki pościg za informacją, że każdy chce dodać od siebie choćby mały szczegół i w efekcie, jak to się wszystko zgromadzi, to mamy praktycznie nakreśloną całą sytuację klubu, listę skreślonych, listę zawodników nie na sprzedaż, plany transferowe A, B i C... Ale też prawda jest taka że sporo tych informacji wychodzi z klubu. Więc wygląda to tak, jakby Barcelona po prostu zaakceptowała taką rzeczywistość i też w tym uczestniczyła, mając jakieś swoje kanały informowania - mówi nam Mateusz Doniec, redaktor portalu “FCBarca.com”.
Przekroczona granica absurdu
Wygląda na to, że w Barcelonie powstały też swego rodzaju frakcje, w których znajdują się poszczególni działacze i bliscy im dziennikarze. W przypadku wspomnianego Gerarda Romero wiele mówiło się o tym, że mógł on mieć informacje z pierwszej ręki od Jordiego Cruyffa. Rok temu był przecież tak pewny swoich doniesień, że niemal na pewno otrzymywał je od wysoko postawionej osoby w zarządzie. Z kolei odejście holenderskiego dyrektora sportowego zbiegło się w czasie z pewnym spadkiem skuteczności lidera kanału “Jijantes”.
Z kolei Xavi Hernandez nawet nie kryje się z tym, że jego bliskim znajomym jest Javi Miguel. Dziennikarz “AS-a” stał się jednocześnie tubą trenera, co może niezwykle niekorzystnie wpływać na cały zespół. Piłkarze już nie muszą konsultować się ze szkoleniowcem, ponieważ w mediach znajdą wszelkie niezbędne wieści na swój temat. Wystarczy, że przejrzą artykuły Miguela i będą wiedzieli, czy jeszcze figurują w planach klubu, czy muszą się poprawić, a może już postawiono na nich krzyżyk i powinni zacząć pakować walizki. Na początku czerwca pokusił się on nawet o zrelacjonowanie spotkania, w którym włodarze “Dumy Katalonii” ustalali plany na aktualnie trwające mercato. W madryckim dzienniku można było przeczytać, co, kto i do kogo powiedział, jak zareagował Mateu Alemany, a co w danym momencie zrobił Joan Laporta. To już nie była pokaz infiltracji, ale dowód na krecią robotę działaczy “Barcy”.
- Co do Javiego Miguela, to to zaszło już do takiego absurdu, że gdyby klub chciałby coś z tym zrobić, to już by dawno zrobił. Nie do końca to rozumiem, że jest jakieś przyzwolenie na informacje "co trener myśli o zawodniku X". Rzeczywiście to może działać teraz tak, że sztab też chce mieć swoją tubę medialną. Tylko czasami to przekracza za bardzo granicę szatni - podkreśla Mateusz Doniec.
Posiadanie zaprzyjaźnionych dziennikarzy pozwala Barcelonie sterować medialną narracją. Brzmi to absurdalnie, ale Katalończycy czasami wykorzystują to, aby przeciwstawić się własnym piłkarzom. Wystarczy przypomnieć zeszłoroczne okienko, kiedy prowadzono narrację w celu zmuszenia Frenkiego de Jonga do opuszczenia klubu. Regularnie ujawniano wysokość zarobków Holendra, próbując nałożyć na niego presję. Uczyniono z niego antagonistę, który swoją rzekomą chciwością doprowadza klub do upadku. Jedynie upór rozgrywającego sprawił, że nadal może on brylować w barwach “Blaugrany”.
Frenkie obronił się pod względem sportowym, więc tego lata dziennikarze chwilowo porzucili jego temat. Na celowniku znalazł się za to kolejny zawodnik, Ansu Fati. Tak naprawdę nie ma dnia, aby prasa nie opublikowała newsa sugerującego, że “Barca” planuje jak najszybciej pozbyć się swojej “dziesiątki”. W medialnym wyścigu tradycyjnie prowadzi Javi Miguel, którego można uznać za megafon stłumionych myśli Xaviego. Skoro trener nie chce danego gracza, to codziennie trzeba to uświadomić całemu światu.
- Barcelona chce sprzedać Ansu Fatiego, ale zawodnik nie jest zainteresowany przenosinami do Premier League, skąd ma ofertę na stole - pisał Miguel 13 czerwca.
- Ansu Fati i Ferran Torres mogą zrujnować letnie plany transferowe Barcelony. Mistrzowie Hiszpanii są zdesperowani, żeby pozbyć się piłkarzy, ale oni odmawiają odejścia - news z 27 czerwca.
- Xavi i jego sztab zaakceptowałby odejście Ansu Fatiego, niezależnie od tego, czy byłoby to wypożyczenie czy sprzedaż z opcją odkupu. Jednak Fati chce zostać, chociaż nie będzie miał zagwarantowanych minut w tym sezonie - artykuł z 8 sierpnia.
Przekazywanie wszystkich informacji wiąże się też z transferami do klubu. I tu znów Barcelona sama strzela sobie w kolano, udostępniając każdą myśl prezesa czy trenera. W miarę świeży temat dotyczy np. zainteresowania Joao Felixem. W ostatnich dniach Miguel cyklicznie podkreśla, że Xavi nie jest zwolennikiem transferu Portugalczyka. Wygląda to tak, jakby zarząd klubu wręcz działał wbrew woli byłego pomocnika, pracując nad sprowadzeniem 23-latka. Teraz wyobraźmy sobie scenariusz, w którym napastnik Atletico Madryt faktycznie przeniesie się do stolicy Katalonii. Jak ma wyglądać jego współpraca z nowym trenerem, kiedy dobrze wie, że ten otwarcie sprzeciwiał się jego przybyciu? Już na początku palone są mosty, które nie zdążą na dobre powstać.
Rywal daje przykład
W Barcelonie zatarła się granica między przekazem informacji, a tworzeniem szkodliwych narracji. Inne kluby wiedzą, w jakim stopniu uchylać rąbka tajemnicy, podczas gdy na Camp Nou odsłania się dosłownie wszystko. Nie ma miejsca na żadne niedopowiedzenia, kiedy każda wiadomość jest podana na srebrnej tacy. W efekcie pozostałe drużyny wiedzą choćby, którzy zawodnicy są niemile widziani, co drastycznie osłabia pozycję negocjacyjną “Blaugrany”.
Z perspektywy Katalończyków najgorsze jest to, że z biegiem czasu nie następuje żadna autorefleksja osób dzierżących władzę w klubie. Każdy zdaje się zaakceptować realia, w których nic nie jest tajne, a media urządzają sobie publiczną wiwisekcję mistrzów Hiszpanii. Szczególnie, że najważniejsze postacie kontynuują ten szkodliwy trend. Xavi teoretycznie mógłby zaprzestać dzielenia się poufnymi sprawami ze swoim przyjacielem z “AS-a”, ale tego nie robi. Z kolei Joan Laporta sam dołącza do tej zabawy, dbając, aby o każdym ruchu Barcelony pisał cały świat. Wystarczy choćby przypomnieć niedawną sagę transferową z Ardą Gulerem. Real Madryt po cichu sfinalizował zakup Turka, utrzymując stosowny dystans między dziennikarzami. Dopiero po dopięciu transakcji pojawiły się sprawdzone doniesienia o przenosinach 18-latka na Santiago Bernabeu. W międzyczasie Laporta wolał wszem i wobec ogłosić, że Barcelona próbuje kupić tego zawodnika.
- Deco pracuje nad transferem Ardy Gulera. Wiemy, że chcą go wszystkie topowe kluby, ale nasz dział skautingu od dawna śledził tego piłkarza, znamy też opinię Deco. Próbujemy uzgodnić warunki transferu na przyszły rok - mówił Laporta na antenie "TV3". Z perspektywy czasu wiemy, jak to wszystko się skończyło.
Real doskonale pokazuje, jak powinno się filtrować dane, udostępniając zaufanym dziennikarzom jedynie to, co niezbędne. Topowe źródła w osobach Mario Cortegany z “The Athletic” czy Miguela Angela Diaza z “COPE” nie muszą dzień w dzień przekazywać przełomowych wieści, idei Carlo Ancelottiego i długoterminowych planów Florentino Pereza. “Los Blancos” w ten sposób mogą działać w znacznie spokojniejszej atmosferze. Szum medialny nie istnieje, jeśli samemu go nie spowodujesz.
- Model pracy Realu jest na pewno lepszy pod tym względem. Nie ma takiego szumu i mało się dzieje, ale chyba nikt tam na to nie narzeka, a efekty są dobre - dodaje Mateusz Doniec.
Barcelona na swoje nieszczęście jest klubem, który wyciąga wnioski z ogromnym opóźnieniem. Być może dopiero za kilka lat trener i włodarze zrozumieją, że przekazywanie wszystkiego mediom jest pierwszym krokiem do wywołania implozji. Na razie niewiele wskazuje na to, aby w stolicy Katalonii miało dojść do większych zmian. Niezatamowane kanały informacji nadal będą przekazywać wszystko o wszystkich. Zawsze coś się będzie działo. Ale nie zawsze z pożytkiem dla klubu, który odgrywa pierwszoplanową rolę klauna w medialnym cyrku.