FC Barcelona ogląda plecy Realu, Legię strach wysłać do pucharów. Komu koronawirus zrobił największą krzywdę

Barcelona ogląda plecy Realu, Legię strach wysłać do pucharów. Komu koronawirus zrobił największą krzywdę
Christian Bertrand/Shutterstock
Piłkarski lockdown spowodowany pandemią koronawirusa skończył się już prawie dwa miesiące temu. Najpierw do gry wróciła Bundesliga, a później stopniowo swoje rozgrywki odmrażały kolejne topowe ligi. Niektóre drużyny po “urlopie” nie straciły na jakości, inne ewidentnie nie potrafiły lub dalej nie potrafią wrócić na wcześniej obrane tory. Sprawdzamy, na kim przymusowa przerwa odbiła się wyjątkowo negatywnie.
Chodzi oczywiście o duże rozczarowania. Zespoły, które przed wybuchem pandemii zachwycały lub przynajmniej prezentowały się nieźle, a ostatnio upodobały sobie regularne tracenie ważnych punktów.
Dalsza część tekstu pod wideo

Lazio

Inspiracja do stworzenia tego artykułu. W miniony wtorek zespół ze stolicy Włoch przegrał bowiem 1:2 z Lecce, siedemnastą obecnie drużyną Serie A, która przed wtorkowym starciem plasowała się nawet niżej, w strefie spadkowej. Juventus wrzucił niedawno beniaminkowi czwórkę, chwilę wcześniej to samo zrobił Milan, a wciąż marzące o tytule mistrzowskim Lazio spektakularnie wyłożyło się na tej - wydawałoby się - niegroźnej przeszkodzie.
Była to zresztą dla podopiecznych Simone Inzaghiego druga porażka z rzędu. W ostatnią sobotę wyraźnie ulegli bowiem u siebie Milanowi (0:3). A jak poszło im w pierwszych trzech meczach po lockdownie? Zaczęli od całkowicie zasłużonej przegranej z Atalantą (2:3), choć prowadzili nawet 2:0. Później udało się minimalnie wygrać z Fiorentiną (2:1) i Torino (2:1), ale w obu przypadkach wynik naprawdę wisiał na włosku.
Zaciął się przede wszystkim Immobile, który nie przypomina już bezwzględnego snajpera, strzelającego gole seriami. W czterech meczach zdobył co prawda dwie bramki, ale jest ewidentnie pod formą. A Lazio przez regularne tracenie punktów ma dziś do liderującego Juventusu siedem oczek straty. Marzenia się oddalają.

RB Lipsk

Sezon 2019/2020 w Bundeslidze już za nami. RB Lipsk zakończył zmagania na trzecim miejscu, tracąc do drugiej Borussii Dortmund trzy punkty. Wicemistrzostwo było zdecydowanie w zasięgu podopiecznych Juliana Nagelsmanna. Wystarczyło regularnie nie tracić punktów na własnym stadionie, który wcześniej był przecież niemal twierdzą nie do zdobycia.
Aż trudno w to uwierzyć, ale w majowo-czerwcowych zmaganiach Lipsk nie wygrał żadnego z pięciu domowych meczów! Remisy z Freiburgiem, Herthą, Paderborn i Fortuną Düsseldorf chluby nie przynoszą. Porażkę z BVB można jeszcze jakoś zrozumieć, choć i w tym przypadku klub ze stajni Red Bulla był przed pierwszym gwizdkiem faworytem. Lepiej było na wyjazdach. Cztery takie mecze - cztery zwycięstwa. Atut własnego boiska? Nie tym razem.

Real Sociedad

Przed wybuchem pandemii Real Sociedad był prawdziwą rewelacją La Liga. Wygrywał większość spotkań, robił to w znakomitym stylu, a marzenia o Lidze Mistrzów nabierały coraz bardziej realnych kształtów. Dziś na czołową czwórkę nie ma już szans. Przerwa w rozgrywkach całkowicie wybiła “Biało-niebieskich” z rytmu.
Zaczęło się od domowego remisu z przeciętną Osasuną, a później było jeszcze gorzej. Porażki z Alaves, Celtą Vigo, Realem Madryt i Getafe. Okrągłe zero punktów. Na boisku jakby całkowicie inny zespół. Przełamanie przyszło dopiero w starciu z dołującym Espanyolem (2:1), choć i tu długo pachniało stratą punktów. Kilka dni temu na konto wpadł jeszcze punkcik za mecz przeciwko Levante.
W tabeli Sociedad zajmuje dziś siódme miejsce, premiowane promocją do Ligi Europy. Ambicje były jednak większe. Strata do czwartej Sevilli wynosi dziewięć punktów. Łatwo policzyć ile oczek uciekło Realowi przez ostatnie tygodnie. Może nie wszystko było do wygrania, ale choćby spotkania z dołem tabeli powinny przynieść dużo więcej punktów.

Legia Warszawa

Nie mogło zabraknąć przykładu z naszego podwórka. Legia co prawda zaliczyła dobry powrót do gry, bo nie dość, że na starcie uporała się w Pucharze Polski z Miedzią Legnica, to później zdobyła komplet punktów w spotkaniach z Lechem, Wisłą i Arką. Od tamtego momentu jest już jednak całkowita równia pochyła.
Najpierw przyszła wyjazdowa porażka z Górnikiem Zabrze, ale gdy kilka dni później “Wojskowi” pokonali u siebie Śląsk Wrocław, mogło się wydawać, że był to tylko wypadek przy pracy. Nic bardziej mylnego. Legia nie wygrała żadnego z czterech kolejnych spotkań. Zremisowała w Białymstoku, podzieliła się u siebie punktami z grającym w dziesiątkę Piastem, a ostatnio doznała dwóch porażek. Ta z Lechem odłożyła w czasie jej koronację, ale bardziej bolesna w skutkach była druga z nich. We wtorek gracze ze stolicy przegrali bowiem 0:3 z Cracovią, żegnając się z Pucharem Polski na etapie półfinału. Nici z podwójnej korony.

Nie uniknęli wpadek

Są też drużyny, które co prawda punktowały - albo dalej punktują - przyzwoicie, a i tak ich poczynania uznaje się za mniejsze lub większe rozczarowania. Idealnym przykładem jest tu choćby FC Barcelona, która po lockdownie nie przegrała żadnego meczu, ale aż trzy razy dzieliła się punktami, przez co Real Madryt uciekł jej na cztery punkty. Wyjazdowy remis na trudnym terenie w Sewilli można zrozumieć. Podobnie jak ten z Atletico Madryt. Brak zwycięstwa w starciu z Celtą Vigo to już jednak spora wpadka.
“Duma Katalonii” naprawdę dobrze zagrała tylko przeciwko Villarrealowi (4:1) i Mallorce (4:0). Nieźle w starciu z Leganes (2:0). Ale już zwycięstwa z Athletikiem Bilbao (1:0) i ostatnim w tabeli Espanyolem (1:0) rodziły się w bólach. Nie jest to najlepszy okres klubu z Camp Nou.
Borussia Dortmund i Inter to z kolei zespoły, które jeden mecz potrafiły zagrać znakomicie, by zaraz potem całkowicie się skompromitować. Ekipa z Mediolanu nie była w stanie na własnym stadionie pokonać Sassuolo (3:3) i Bolonii (1:2), choć w tym drugim meczu grała długo w przewadze jednego zawodnika i przy wyniku 1:0 mogła podwyższyć prowadzenie z rzutu karnego.
Borussia z kolei potrafiła wygrać na wyjeździe z Lipskiem, a u siebie ulec w bardzo kiepskim stylu Mainz (0:2) i Hoffenheim (0:4).
Dominik Budziński

Przeczytaj również