FC Barcelona znów obnażona, najgorszy wynik od ćwierćwiecza. "Drużyna staje się błaznem, papierowy mental"

Barcelona znów obnażona, najgorszy wynik od ćwierćwiecza. "Drużyna staje się błaznem, papierowy mental"
Li Ying/Xinhua/PressFocus
FC Barcelona nie potrafi rywalizować w europejskich pucharach. Potwierdziło się to w czwartek na Old Trafford, potwierdza od wielu lat w większości spotkań. W Hiszpanii jej rywale są dostarczycielami punktów. Na arenie międzynarodowej to “Duma Katalonii” stała się przepustką dla innych zespołów do kolejnych rund.
Barcelona stanęła przed wymarzoną szansą na odbicie się po kompromitacji w fazie grupowej Champions League. Prestiżowy dwumecz z Manchesterem United sprawił, że przez moment nikt nie mógł potraktować Ligi Europy po macoszemu. Była okazja na pokonanie silnego rywala na arenie europejskiej, ale absolutnie nie została ona wykorzystana. To “Czerwone Diabły” zasłużenie awansowały dalej po dwóch bardzo solidnych występach. Z kolei “Barca” po raz pierwszy od 1999 roku rozpocznie marzec, będąc wyeliminowaną z pucharów. Ekipa Xaviego bije rekordy, ale nie takie, jakich oczekiwaliby kibice na Camp Nou.
Dalsza część tekstu pod wideo

Błędy Xaviego

- Nie chcę mówić o wymówkach, ale gdyby mogli dziś zagrać Pedri i Gavi, może byłoby inaczej. Brakowało nam obu - przyznał Xavi po wczorajszej porażce.
Trener Barcelony brzmiał tak, jakby nie chciał mówić o wymówkach, za wszelką cenę poszukując ich. Oczywiście, można stwierdzić, że Katalończykom brakowało jednego czy drugiego zawodnika, ale to nie tłumaczy kolejnej porażki w Europie. Wystarczy przypomnieć, że choćby Manchester United podszedł do spotkania na Camp Nou bez Antony’ego i Lisandro Martineza. W rewanżu ten pierwszy strzelił gola na wagę awansu, a drugi kompletnie wyłączył z gry Roberta Lewandowskiego. Tydzień temu Erik ten Hag nie skupiał się jednak na absencjach, a na wydobyciu ze swojej drużyny pełni potencjału. Tymczasem jego adwersarz zachowywał się tak, jakby jego celem było rzucanie kłód pod nogi własnym piłkarzom.
W pierwszym meczu Xavi podjął szereg niezrozumiałych decyzji. Zaczynając od obecności Marcosa Alonso w wyjściowym składzie, a kończąc na zamianie miejsc Julesa Kounde i Ronalda Araujo, co spowodowało chaos w barcelońskiej defensywie. Nadszedł rewanż i szkoleniowiec znów świadomie ograniczył potencjał zespołu. Wystawił niemal dokładnie taką samą linię pomocy, która zagrała w pamiętnym blamażu 2:8 z Bayernem Monachium. Jedyną różnicą był Franck Kessie zamiast Arturo Vidala. Naturalnie, takie zestawienie wzięło się z nieobecności Gaviego i Pedriego. Dlaczego jednak dwóch najbardziej kreatywnych pomocników nie zastąpił żaden zawodnik o ofensywnych inklinacjach? Choćby Ferran Torres w poprzednim meczu ligowym pokazał, że jest w formie i może zrobić różnicę. W nagrodę za świetny występ z Cadiz został jednak oddelegowany na ławkę rezerwowych. Tam mógł z idealnej wysokości obserwować, jak Xavi jest deklasowany taktycznie przez Erika ten Haga.
Wczorajszy mecz był idealnym zobrazowaniem błędów, które trener Barcelony popełnia nie od dziś. Po raz wtóry nie potrafił zareagować na boiskowe wydarzenia. Ten Hag zdążył przeprowadzić trzy zmiany, zanim na murawie pojawił się którykolwiek z rezerwowych “Blaugrany”. A gdy u gości z Katalonii wreszcie zaczęły się roszady, to Xavi znów zdecydował się na manewr tak zaskakujący, że aż skrajnie niewytłumaczalny. W końcówce Marcos Alonso zmienił Ronalda Araujo. Zdjęcie najlepszego obrońcy, który przy okazji ma charakter lidera, było niczym rzucenie ręcznika. W tym momencie “Barca” poddała ten mecz.

Rozwój wsteczny

- Zabrakło nam intensywności, przegraliśmy z silnym rywalem przez detale. W poprzednim sezonie spisaliśmy się bardzo słabo, ale w tym rywalizowaliśmy w każdym meczu w Europie oprócz porażki z Bayernem na Camp Nou - stwierdził Xavi Hernandez na ostatniej konferencji prasowej.
- Rywalizować? Co to znaczy rywalizować? Barcelona musi wygrywać - podkreślił Josep Pedrerol w programie "El Chiringuito", nawiązując do słów trenera Barcelony.
Trzeba jasno powiedzieć, że odpadnięcie z Manchesterem United samo w sobie nie jest kompromitacją. Musimy jednak spojrzeć szerzej, aby zrozumieć, że Katalończycy nie mogą pozwolić na kolejne porażki na arenie międzynarodowej. Xavi prowadzi drużynę od 14 miesięcy i zdążył już cztery razy odpaść z europejskich pucharów. Dwa razy w fazie grupowej Ligi Mistrzów, dwa razy po spadku do Ligi Europy. “Barca” najpierw jest obijana na salonach, a potem na dokładkę przegrywa w rozgrywkach drugiej kategorii.
- Graliśmy przeciwko drużynie, która znajduje się w bardzo dobrej formie. Musimy wyciągnąć z tego wnioski - rzucił Jules Kounde po ostatnim gwizdku na Old Trafford.
Mówienie o klasie rywala nie ma żadnego sensu, jeśli spojrzymy na poprzedni sezon. Wtedy w 1/16 finału Ligi Europy Barcelona trafiła na Napoli, czyli również najsilniejszego możliwego przeciwnika. Katalończycy wygrali tamten dwumecz, ale teraz warto pochylić się nad tym, co stało się od tego czasu. Obie drużyny znajdują się na pole position w walce o krajowe mistrzostwo, jednak tylko neapolitańczycy potrafią łączyć to z grą w Europie. “Azzurri” najpewniej awansują do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, pokonując Eintracht Frankfurt, niedawnego konkwistadora Camp Nou. W ciągu kilku miesięcy Napoli przeszło od przegrywania z Barceloną do bycia jedną z najlepszych drużyn na Starym Kontynencie. To jest prawdziwy rozwój widoczny w każdym meczu, a nie tylko w tych wybranych.
“Duma Katalonii” może być chwalona za występy ligowe, ale jej postawa poza granicami kraju zakrawa o absurd. Gdyby ktoś przed sezonem powiedział kibicowi “Blaugrany”, że w tym momencie jego zespół będzie liderem z solidną przewagą nad Realem Madryt, wziąłby to w ciemno. Ale złapałby się za głowę, gdyby usłyszał, że jednocześnie ekipa po tak dużych wzmocnieniach nie wyszła z grupy w Lidze Mistrzów i zatrzymała się na pierwszym rywalu w Lidze Europy.
W Barcelonie często mówi się o poprawie, o kolejnych krokach w kierunku powrotu do ścisłej czołówki. Później przychodzą jednak europejskie wieczory w środku tygodnia i wszystkie frazesy o postępie nadają się do kosza na śmieci. Katalończycy od lat prezentują rozwój, ale wsteczny. Z każdym sezonem jest coraz gorzej, jeśli chodzi o wyniki na arenie międzynarodowej. Niedługo młodzi fani będą znać sukcesy tej ekipy tylko z książek historycznych.
  • 2018/19 - odpadnięcie w półfinale Ligi Mistrzów
  • 2019/20 - odpadnięcie w ćwierćfinale LM
  • 2020/21 - odpadnięcie w 1/8 finału LM
  • 2021/22 - odpadnięcie z grupy LM i porażka w ćwierćfinale Ligi Europy
  • 2022/23 - odpadnięcie z grupy LM i porażka w 1/16 finału LE

Papierowa mentalność

- Zagraliśmy dobrze, ale zdarzyły się pojedyncze błędy. Chcieliśmy awansować, ale musimy iść dalej. Jesteśmy na dobrej drodze, to nie odbije się na nas pod kątem mentalnym - powiedział Sergio Busquets po porażce na Old Trafford.
Tak naprawdę powyższa wypowiedź jest kalką słów sprzed roku, dwóch itd. Barcelona co sezon ma wyciągać wnioski, po czym za każdym razem popełnia te same błędy. Wystarczy wrócić do spotkania z Manchesterem United, aby ujrzeć identyczną zapaść mentalną, jak przy okazji wcześniejszych klęsk w Europie. Już po pierwszym golu “Czerwonych Diabłów” podopieczni Xaviego stanęli, przestali grać ofensywnie, zapomnieli o tym, że też mogą zagrozić rywalowi. Niemal każdy obserwator tego meczu czuł, że kwestią czasu jest drugie trafienie dla gospodarzy, które przypieczętuje odpadnięcie Barcelony.
Skład Katalończyków może się zmieniać, ale wokół zespołu unosi się pewna aura nieszczęść. Pedri, Ronald Araujo czy Ansu Fati to stosunkowo młodzi zawodnicy, którzy już dźwigają bagaż kilku europejskich wpadek. Barcelona nigdy nie rozpocznie nowej ery, jeśli nie wypleni zwyczaju spuszczania głowy po pierwszym otrzymanym ciosie. Zespół powinien się nauczyć odpowiadać, jak to uczynił choćby Real Madryt po fatalnym początku ostatniego starcia z Liverpoolem. W ekipie “Królewskich” nikt się nie poddał, nie wywiesił białej flagi. Wszyscy konsekwentnie robili swoje, czekając na rezultaty, które musiały nadejść. Właśnie dlatego jeden z hiszpańskich gigantów jest królem Europy, a drugi powoli staje się dworskim błaznem.
Trudno inaczej nazwać ekipę, która poza własnym krajem nie znaczy zupełnie nic. Portal “Opta” przekazał, że Barcelona wygrała jeden z 15 ostatnich meczów w LM i LE przeciwko rywalom z pięciu najlepszych lig. To wynik godny co najwyżej Realu Betis czy Villarrealu. Przy czym akurat “Żółta Łódź Podwodna” w ostatnim czasie potrafiła eliminować Bayern Monachium czy Manchester United. Ktoś na Camp Nou mógłby się uczyć.

Co dalej z Xavim?

- Jeśli ktoś wierzy, że to odpadnięcie wpłynie na szatnię, to nie ma pojęcia o priorytetach w tym sezonie: La Liga, wyeliminowanie Realu Madryt z Copa del Rey i wygranie pucharu. Zdobycie potrójnej korony na krajowym podwórku jako pierwszy krok do potwierdzenia zmiany cyklu - tak mecz z United podsumował Javi Miguel z dziennika "AS".
Zdobycie krajowego dubletu brzmi bardzo dobrze, jednak warto pamiętać, że Barcelona wciąż jest bardzo daleka od ewentualnych triumfów. Dodatkowo klub nie znajduje się w sytuacji, w której może selekcjonować sobie rozgrywki. Określenie priorytetów to jedno, a nieumiejętność łączenia gry w lidze z rywalizacją w pucharach jest czymś zupełnie odwrotnym.
Wczorajsza porażka sprawiła, że Xavi stracił margines błędu. Tylko sukces krajowy może przykryć skandaliczny bilans skromnych czterech zwycięstw w 16 meczach europejskich pucharów. Jeszcze kilka dni temu dziennik “Sport” przebąkiwał co prawda o możliwym przedłużeniu kontraktu trenera. Trudno jednak wyobrazić sobie, aby zarząd Barcelony podjął teraz decyzję związaną z ewentualną prolongatą umowy Xaviego. Jego przyszłość musi być uzależniona od wyników w lidze i Copa del Rey. Przy czym każdy rezultat inny niż końcowy triumf powinien zostać odebrany jako klęska. “Barca” nie może popadać w przeciętność i akceptować sukcesywnego regresu. Gorycz porażki na Camp Nou i tak powoli staje się codziennością. Tylko okrzyki “Campeones” po zdobyciu mistrzostwa powinny być gwarantem kontynuowania współpracy z Xavim. Puchary albo zwolnienie, innej opcji nie ma.

Przeczytaj również