Gdy ma piłkę, to murawa się pali. Zaskoczył nawet Guardiolę. "Nie spodziewałem się tego po nim"

Gdy ma piłkę, to murawa się pali. Zaskoczył nawet Guardiolę. "Nie spodziewałem się tego po nim"
Foto News Images/SIPA USA/PressFocus
Miesiąc, czyli raptem kilka spotkań. Tyle Jeremy Doku potrzebował, żeby zauroczyć fanów Manchesteru City i samego Pepa Guardiolę.
Gdy dostaje piłkę, to już zaczyna się palić. Jedzie z akcją. Macha krótkimi nogami i leci prosto na obrońcę. Przejdzie go albo nie przejdzie. Na początku sezonu częściej się Jeremy'emu udaje. Nie można powiedzieć, żeby jakoś totalnie odpalił, ale już można, że bardzo pozytywnie i chyba niespodziewanie zaskakuje. Robi dużo lepsze wrażenie niż na przykład Matheus Nunes, również ściągnięty latem przez Guardiolę na Etihad Stadium.
Dalsza część tekstu pod wideo

Poproszę na siebie

Mecz z Wolverhampton "The Citizens" przegrali, ale składając pojedyncze puzzle z występami w jedną zespołowość... one kompletnie do siebie nie pasowały. Guardiola nie marudził, że Hwang nie wyleciał jeszcze w pierwszej połowie, gdy wyciął Kyle'a Walkera. Koreańczyk aż się przestraszył. Widać było po jego mowie ciała, że spodziewa się drugiej żółtej kartki. Powinien pójść pod prysznic. Nie poszedł, a w drugiej połowie strzelił gola na 2:1. Guardiola mógł powiedzieć, że przez to przegrał i o to oprzeć narrację, jednak to go w ogóle nie obchodziło. Zmartwił go całkowicie bezbarwny, bezcharakterny i beznadziejny mecz jego podopiecznych: - Nieprawidłowo wykonaliśmy strategię, żeby atakować z nieco większą płynnością i dlatego mieliśmy trochę problemów. W fazie przejściowej Neto był od nas lepszy. Pokonali nas głównie na tej pozycji, ale nie dlatego, że byliśmy zdezorganizowani, tylko po prostu byli lepsi na tej właśnie pozycji, na której potrafiliśmy przecież dobrze bronić. Dziś nie przegraliśmy przez sędziego.
Rozczarowało kilku. Nathan Ake był okrutnie objeżdżany przez Pedro Neto. Ruben Dias przyciągał pecha. Strzelił samobója, a w drugiej bramkowej akcji zablokował strzał Hwanga, rzucając mu się pod nogi. Nie zdążył wstać i Koreańczyk znowu miał piłkę, strzelając na 2:1. Erling Haaland zniknął. Philowi Fodenowi brakowało kreatywności. Matheus Nunes spalił się całkowicie przeciwko byłym kolegom i na drugą połowę nie wyszedł. Kalvin Phillips wszedł, ale tracił piłkę. Dwa razy uderzył na bramkę, ale grał asekuracyjnie, wolno, do tyłu albo do najbliższego. Zero przyspieszenia. Tak się nie wygra. Zaś Julian Alvarez błysnął strzałem z rzutu wolnego w stylu Kevina De Bruyne.
Dlaczego rozpoczęliśmy od tego, co nie wychodziło? Bo to przecież ostatni mecz City w Premier League, nadzieja dla Arsenalu. Mistrz Anglii wyglądał mizernie, bez pomysłu. Każde przejęcie piłki przez zawodników Wolves śmierdziało groźną akcją. Był jednak ktoś, kto próbował tę bezbarwną grę rozruszać, mimo że koledzy mu nie pomagali. Piłka szła do Jeremy'ego Doku i... chłopaku, zrób coś, kombinuj, kiwaj, przebijaj się. Belg podjął aż siedem dryblingów i aż sześć z nich udanych. Kilka razy zabrakło mu precyzji i lepszej decyzyjności. Mimo to był jednym z wyróżniających się zawodników City. Przede wszystkim zaś brakowało w środku pola Rodriego. Na Arsenal też jest zawieszony, dlatego mecz z Wolves jest bardzo ważnym punktem odniesienia do tego, jakich nie należy popełniać błędów.

Jak masz przeczucie, to idź

- Byłem akurat w Barcelonie, gdy przybył Jeremy i miałem wrażenie, że może był trochę nieśmiały w swoim pierwszym meczu. Właśnie dołączył, miał dwa lub trzy dni treningu z drużyną, która zdobyła potrójną koronę i rozmawialiśmy o tym. Powiedziałem mu, żeby wykorzystał swoje umiejętności jako skrzydłowego - jeden na jednego lub jeden na dwóch, jeśli chcesz. Jak masz przeczucie, to idź. Od pierwszej minuty był niesamowity, agresywny i grał z determinacją - chwalił Guardiola po spotkaniu z West Hamem.
Właśnie mecz z West Hamem jest dobrym przykładem, żeby zrozumieć taktyczne wykorzystanie Doku. On tam zagrał... średnio, choć strzelił fantastycznego gola po indywidualnej akcji. Dryblingi mu nie wychodziły, mimo że koledzy specjalnie grali wąsko, robiąc mu miejsce. Po to, żeby wytworzyć trochę przestrzeni, w odpowiednim momencie zrobić przerzut i dać Doku jechać 1 vs 1. W sumie podjął aż dziewięć prób dryblingów, ale aż sześć mu się nie powiodło. Vladimir Coufal sobie z nim radził i do tego ośmieszył go przy bramce Jamesa Ward-Prowse'a. Belgowi odskoczyła prosta piłka, Czech ją przejął, zgrał i od razu mu uciekł, popisując się później asystą. Doku zawalił. Oddajmy jednak, że wcześniej powinien mieć asystę, bo przy 0:0 Haaland zmarnował jego podanie. Odpowiedział na błąd najlepiej, jak tylko się dało. Znów miał trochę miejsca, wjechał w pole karne, zakręcił Coufalem i uderzył po długim rogu. Aż 13 razy w tym meczu dotknął piłkę w polu karnym West Hamu.
Z Wolverhampton też miał takich kontaktów 13, a Haaland i Foden tylko po pięć. Do tego w ostatniej tercji ataku zaliczył ich dwa razy więcej (61) niż kilku innych zawodników. W wymienionym wyżej meczu z "Młotami" takich dotknięć w ostatniej tercji ataku miał dużo mniej - tylko 39. Mniej niż Phil Foden w 66 minut. To pokazuje, że zagrania do niego były bardziej wypracowane i przemyślane. Tu mamy też z pozoru niewidzialną rolę Rodriego w budowaniu i regulowaniu akcji. No i bezradność Manchesteru City już bez Hiszpana w przegranym meczu z Wolves. Doku dostawał piłkę, choć wcześniej koledzy nie zrobili mu przestrzeni, by mógł wykorzystać potencjał. Dryblował, ale gdzieś na peryferiach. Sam, na przebój. Poniżej krótka, ale treściwa analiza porównawcza tych dwóch meczów.
Problemem z Wolves była zła współpraca na stronie z Nathanem Ake, nieumiejętne korzystanie z atutów skrzydłowego. Ake grał zbyt blisko, czym tylko ułatwiał robotę rywalom. Z Belgiem nie pograsz kombinacyjnie na małej przestrzeni. To nie Jack Grealish, nie Phil Foden ani Riyad Mahrez, tylko gracz o zupełnie innym profilu. Bardziej ktoś w typie Leroya Sane. Trzeba nauczyć się z nim grać, czyli najlepiej nie blokować mu miejsca, nie grać z nim blisko, tylko zostawić go gdzieś samego i wykreować mu przestrzeń.

"Griddy"

Ważne, żeby korzystać z Doku tak jak z West Hamem, a nie tak jak z Wolverhampton. Jeśli to się uda, to piłkarz będzie denerwował przeciwników najprawdopodobniej najbardziej irytującą celebracją z gry FIFA, jaka tylko istnieje. To tzw. "griddy".
"Griddy" wzięło się ze Stanów Zjednoczonych od dwóch graczy futbolu amerykańskiego, którzy w ten sposób celebrowali przyłożenie. Dlatego, zdając sobie sprawę z popularności tańca w USA, skopiował to Christian Pulisic po bramce w Lidze Mistrzów z Lille. Oficjalny profil amerykańskiej drużyny narodowej napisał: HIT THE GRIDDY, na co oficjalny profil Chelsea odpowiedział, że... nie wie do końca co to jest.
To celebracja-viral. Doku może wcale nie wie w jaki sposób znalazła się na świecie, ale zatoczyła tak ogromne koło, że stała się popularna. Wymyślił ją w 2018 roku Allen "Griddy" Jones, futbolista amerykański na poziomie szkoły średniej. W 2019 było to Tik-Tokowym viralem. Taniec zaprezentował kumplowi i bardziej utalentowanemu koledze - Ja'Marrowi Chase'owi, a ten z kolei Justinowi Jeffersonowi, który grał z nim w jednej ekipie w college'u. Chase i Jefferson trafili do NFL i opatentowali "cieszynkę" na wielkiej scenie. Jefferson do specyficznego kroku i machania rękami na przemian dodał jeden element - symbol robienia OK przykładany do oczu. "Griddy" trafiło do Fortnite'a, na płatki śniadaniowe, do FIFY, było przedmiotem szkolnej afery, a później też do prawdziwych piłkarzy - cieszył się tak Pulisic, ale i Jesse Lingard, a teraz Jeremy Doku. W FIFIE przyjęło się, że wkurza się w ten sposób rywali. "Griddy" dorobiło się własnej interpretacji, którą jest wykpienie i zdenerwowanie przeciwnika. Gol już nie wystarczy. Dokładasz do tego "Griddy".

Ten mecz z Włochami...

Na EURO 2020, choć właściwie EURO 2021, Belgia zmierzyła się w ćwierćfinale z Włochami. Eden Hazard nie zagrał z powodu kontuzji, a Kevin De Bruyne zrobił to na siłę i później przez to cierpiał. Zagrał z naderwanymi więzadłami. Jedni powiedzą - głupota, inni - ambicja. Jak kto woli. Kevin nie był gotowy i zagrał bardzo źle. Włosi skupili się między innymi na nim, a kompletnie zaskoczył ich 19-letni Doku. Dryblował, jak chciał, jechał z nimi równo. Był jak żywe srebro. Kompletnie nie mogli sobie z nim poradzić. Kto się interesuje ligą belgijską bądź francuską wiedział o jego potencjale, ale liczby nie były na tyle rewelacyjne, żeby świat piłki zwrócił uwagę na Doku przez poczynania w klubie. No to zabłysnął na wielkiej scenie, w ćwierćfinale EURO. Chyba nie było osoby, która by nie pomyślała wtedy, że ten Doku to jakiś totalny kozak, bo tak szalał na skrzydle, a w 84. minucie mógł zdobyć fantastyczną bramkę.
Na razie Doku strzelił dwa gole i dwa razy zaprezentował "Griddy". W Champions League trafił z Lipskiem, choć na boisku zameldował się w 72. minucie. Siedem minut później wszedł też Julian Alvarez. To oni odmienili mecz. Belg wziął na siebie trzech rywali i odegrał, a Alvarez popisał się technicznym strzałem. Później Argentyńczyk się odwdzięczył w kontrze i Doku zamknął starcie z RB Lipsk. To bardzo ważne dla City, że ma sześć punktów w grupie, bo zaczną się ogromne ciężary w terminarzu: Arsenal, Brighton, Manchester United (wiadomo, że MU cieniuje, ale derby to derby), Chelsea, Liverpool, Tottenham, Aston Villa. "Kanonierzy" teraz, a reszta po zgrupowaniu kadr. Półtora miesiąca porządnej nawalanki, mnóstwo hitów, które zweryfikują formę drużyny Pepa Guardioli.

Przeczytaj również