Genialni Marchwiński i Velde. Wraca Lech Poznań i wraca nadzieja na sukces

Genialni Marchwiński i Velde. Wraca Lech Poznań i wraca nadzieja na sukces
Piotr Matusewicz/Pressfocus
Ten mecz miał dać odpowiedź Lechowi Poznań, dokąd zmierza w tym sezonie. I dał. Przede wszystkim pozytywny impuls dla całej niebiesko-białej społeczności. Zaczęło się źle, ale potem na boisku istniał już tylko "Kolejorz". Do stolicy Wielkopolski wróciła nadzieja, że ten sezon nie pójdzie na straty.
Trzy mecze we wrześniu, komplet punktów i rozbity mistrz Polski, który z Bułgarską miał ostatnio bardzo dobre wspomnienia. O to chodziło wszystkim osobom związanym i dobrze życzącym Lechowi Poznań.
Dalsza część tekstu pod wideo
"Kolejorz" był wielką niewiadomą przed zaległym spotkaniem 6. kolejki. Dwa zwycięstwa z niżej notowanymi rywalami - Wartą Poznań i Stalą Mielec - nie były przekonujące. Były punkty, ale wiele aspektów gry poznaniaków się nie zgadzało.
I to samo można było powiedzieć o początku spotkania w czwartkowy wieczór. Normalnie czwartek kojarzył się w Poznaniu z europejskimi pucharami. Tym razem przyjechała drużyna grająca w pucharach, ale nie był nią Lech. Jednak niebiesko-biali zaprezentowali się tak, że chyba przypomnieli sobie, jak zazwyczaj wyglądali w zeszłym sezonie w ten dzień tygodnia.
Wracając. Pierwsza akcja meczu i Raków prowadzi 0:1. Lech dał się za łatwo zaskoczyć. Szybka zmiana strony gry na prawą stronę, gdzie Gurgul nie doskoczył do rywala, Alan Czerwiński nie zdążył i było 1:0 dla gości. Na osiem meczów w tym sezonie Lech aż sześć zaczynał od 0:1. Gra przy 0:0 (jakkolwiek to brzmi) jest przez Lecha do poprawy. Ostatnio pytany o to przeze mnie John van den Brom wydawał się zdziwiony, słysząc o tej statystyce i tym razem jego zawodnicy też byli zdziwieni, że nie minęły trzy minuty i już trzeba było gonić.
No włąśnie - gonić. To ostatnio Lechowi Poznań wychodzi. Ze Stalą Mielec poznaniacy potrzebowali trzech minut. W czwartek nieco więcej, ale zanim na zegarze wybiła 30 minuta, to "Kolejorz" już miał to, co chciał. I nie wypuścił tego do końca meczu, a nawet podwyższył wynik na 4:1. To pierwsza wygrana domowa Lecha nad Rakowem od... 1328 dni. Nie leżał ten rywal Lechowi, ale to już drugie z rzędu zwycięstwo poznaniaków nad mistrzem Polski. I trzeba przyznać, że w pełni zasłużone.

Wracają do formy

Na trybunach pojawił się Michał Probierz i mógł podziwiać geniusz Filipa Marchwińskiego. Bo tak trzeba nazwać to, jak ostatnio gra wychowanek Lecha Poznań. Dołożył w czwartek swojego piątego gola w tym sezonie ligowym. Jest obecnie liderem czołowego polskiego klubu. Dodatkowo świetnie zagrał inny Polak, czyli Radosław Murawski. Takiego meczu "Murasia" w Poznaniu nie widzieli już dawno, a na pewno nie w 2023 roku. Defensywny pomocnik przypomniał się trenerowi i takim występem dał mu do myślenia, żeby rozważać go do szerokiego składu naszej reprezentacji.
Budująca jest forma także innych zawodników. Debiutanckiego gola strzelił Michał Gurgul, choć dalej do jego gry w defensywie można mieć zastrzeżenia. Jednak jest to zawodnik z rocznika 2006 i tutaj można wybaczyć więcej. Van den Brom mocno na niego stawia. Pytanie tylko, czy chce, czy w tak słabej formie jest Andersson, że dzisiaj młody Polak jest od niego wyżej w hierarchii. Bowiem Gurgul zagrał we wszystkich wrześniowych meczach od pierwszej minuty.
Do dyspozycji, z jakiej go znamy wraca też Jesper Karlstrom. Na pełnym gazie grał też Afonso Sousa, który cały czas ma coś do udowodnienia przy Bułgarskiej, bo wiara pokładana w niego jest bardzo duża. No i oczywiście Kristoffer Velde. Nie można już mówić, że jest "pokłócony" z ekstraklasą. On i Marchwiński to liderzy ofensywy Lecha. Grają tak, że ręce same składają się do oklasków.
Przede wszystkim cały Lech w czwartek wyglądał wreszcie tak, jak oczekują od niego kibice i obserwatorzy. To był taki wieczór, który mógł przekonać nieprzekonanych, że "maszyna ruszyła". Mimo wielu przecież problemów zdrowotnych, bo cały czas nie ma Ishaka, a pod koniec pierwszej połowy z poważnym urazem głowy zszedł Dagerstal. Na szczęście dla Lecha drugi świetny mecz z rzędu zagrał Miha Blazić i wreszcie zaczyna wyglądać jak "zawodnik z Ligue 1", bo przecież tej ligi przychodził do Lecha.

Raków ma o czym myśleć

Lech ma problemy z urazami, ale to dopiero Raków ma solidne problemy. Dla mistrzów Polski był to już 18 mecz w tym sezonie (8 w lidze, 1 superpuchar Polski i 9 w europejskich pucharach). I było widać, że ta drużyna powoli siada. Szczególnie jak nie ma w swoim składzie całej podstawowej defensywy i wahadeł. A jeśli chodzi o bramkarza, to lepszym Kovacevicem był ten z pola niż ten na bramce, a i ten nie zaprezentował się dużo lepiej. W czwartek nie było praktycznie niczego, z czego słynął Raków, czyli solidna obrona i dobra organizacja gry. Zresztą o tym mówią liczby, bo nie tylko Lech zapakował Rakowowi kilka goli, ale w niedziele także Ruch Chorzów strzelił mistrzom trzy gole, który w środę skompromitował się w Pucharze Polski z rezerwami Legii.
W ofensywie oprócz pierwszej akcji meczu Raków praktycznie nie istniał. Ekipa Dawida Szwargi chciała grać za szybko, zbyt bezpośrednio, ale nic im nie wychodziło. Młody trener dużo krzyczał, zmieniał, ale nic to nie dawało. To było za mało na zdeterminowanego Lecha, który grał w czwartek na najwyższej intensywności w tym sezonie i to też trzeba docenić. Właściwie jeszcze w pierwszej połowie Lech mógł zamknąć mecz, ale lechici w polu karnym zbyt koronkowo chcieli zagrać akcję i to ich zgubiło.

Dobry moment

W niedzielę Lech jedzie do rozbitej mentalnie Pogoni. Kolejny komplet punktów już upewni wszystkich w Poznaniu, że projekt "Lech 2023/24" mimo wielu problemów i perturbacji jest na dobrej drodze do walki o mistrzostwo Polski. Legia zawiesiła ćwierćfinaliście ostatniej Ligi Konferencji poprzeczkę bardzo wysoko, ale lechici dalej mają ten "handicap", że nie grają w pucharach i powinni to wykorzystać. Właśnie powinni grać tak, jak grali z Rakowem. To dobry znak.
W Poznaniu wróciła nadzieja, bo w czwartek zgadzał się nie tylko wynik, ale sama gra i postawa drużyny. I wreszcie jest Lecha za co chwalić. Dominował i był konkretny. Wypunktował mistrza Polski w pełni zasłużenie 4:1 i po ośmiu meczach ma średnią 2,13 pkt na mecz. Duch Spartaka Trnawy cały czas unosił się przy Bułgarskiej. Do 28 września.

Przeczytaj również